20 kwietnia 2024

Ostatni zdun z Werbkowic

Pan Józef ma 87 lat i od 11 lat mieszka w Werbkowicach. Kiedy miał 16 lat, rodzice wysłali go do mistrza żeby „terminował na zduna”.

 

Pan Józef przez całe swoje życie stawiał piece kaflowe. Pamięta ze swojej młodości, że kiedyś zawód zduna był bardzo potrzebny i dobrze płatny. Ludzie już w zimie dawali „zadatek” na lato, żeby nie stracić dobrego fachowca.

Pan Józef bardzo kochał to, co robił, a piece pokojowe, kuchenne i chlebowe wybudowane przez niego, były piękne w swojej prostocie. Bardzo jest zadowolony z tego, że około 5 lat temu udało mu się wybudować w Hostynnem jego ostatni piec kuchenny z białych kafli.

Panu Józefowi do wybudowania pieca potrzebna była cegła szamotowa, kafle, drut stalowy, glina z piaskiem, ruszty, drzwiczki, płyty kuchenne, fajerki, piekarnik i ramy piecowe. Do wybudowania pieca musiał mieć kielnię, młoteczek murarski, nożyk do przycinania kafli, skrzynię na glinę, poziomicę, kątownicę, calówkę i kamień szlifierski.

Pan Józef musiał znać zasady bezpieczeństwa, bo źle zrobiony piec mógł być przyczyną zaczadzenia.

Starsi ludzie mówią, że piece kaflowe miały duszę, do pokojowego pieca można było się przytulić i przylgnąć na chwilkę, a w zimie piec był najważniejszym meblem w pokoju. Byli też przekonani, że piece kaflowe wyciągały z domu wszystkie bakterie i zarazki, i było w domu świeże i zdrowe powietrze.

Natomiast piec kuchenny dla domu, był czymś wyjątkowym, niezbędnym i spełniał zadania wielofunkcyjne. Na przypiecku suszyły się „szczapki” na rozpałkę, czasami na przypiecku ucinała drzemkę babcia i wnuczek, ale można było zobaczyć też rozciągniętego leniwie pomrukującego kota.

Z przyjemnością się patrzyło, jak ogień trawi polano jedno po drugim i było słychać trzask palącego się drewna. Na płycie kuchni były tzw. fajerki, na których gotował się rosół w niedzielę, a w piekarniku piekły się gołąbki, żeberka, golonka w kapuście, bigos, kaczka albo gęś pieczona w 'gęsiarce”.

Z pieca chlebowego mama wyciągała chrupiący, pachnący chlebek. Na płycie albo drzwiczkach pieca można było upiec ziemniaki, podpłomyki na sodzie, nad kuchnią wisiały naszyjniki suszonych grzybów, jabłek i czosnku. Czajnik cichutko pogwizdywał na płycie i był zawsze gotowy do zalania herbaty.

Nikt nie może wytłumaczyć w czym tkwiła tajemnica wydobywania z potraw, gotowanych i pieczonych w piecu, smaków niepowtarzalnych. Jaki 'fenomen” był w płycie i ogniu, który palił się pod płytą?

Ten czas pięknych i ciepłych wspomnień sprawił, że pan Józef cały czas uśmiechał się podczas opowiadania, widziałam błysk i szczęście w jego oczach.

Siedzieliśmy przy piecu wybudowanym przez pana Józefa. Był dumny ze swojego dzieła. Miałam wrażenie, że pan Józef poczuł się potrzebny tak, jak dawniej. Tylko było trochę żal, że jego ulubiony zawód odchodzi już do lamusa.

 

Danuta Muzyczka

Fot. Klaudia Adamowicz