26 kwietnia 2024

Dwa światy Czesława B.

Czesiek to chłopak pochodzący z malowniczo położonej wioski pod Hrubieszowem, jego rodzice mieli niewielkie gospodarstwo rolne i dodatkowo jeszcze ojciec pracował jako kierowca w PKS.

Dobre miał dzieciństwo Czesiek – bardzo religijni i pracowici rodzice stworzyli mu i jego młodszemu bratu, spokojne i wesołe dni. Czesiek w szkole podstawowej był przeciętnym uczniem, czasami coś tam narozrabiał i nie był zdziwiony, jak po wywiadówce poczuł „tatowy pas” na skórze, ale w tych czasach to był normalny środek wychowawczy, była wina więc musiała być też kara.

Kiedy Czesiek był w 8 klasie, pamięta jak wisiał na ścianie Gomułka i Cyrankiewicz i trzeba było oddawać im cześć na godzinie wychowawczej, bo to były czasy głębokiego PRL i nikt się z tego powodu nie buntował. Jako wiejskie dziecko, nigdy nie wyjeżdżał na kolonie ani na wczasy, bo trzeba było pomagać rodzicom w gospodarstwie rolnym – całe lato pasł krowy na wiejskim pastwisku i pomagał ojcu przy żniwach, kosząc zboże kosą albo snopowiązałką.
Razem z bratem mieli swoje obowiązki w gospodarstwie rolnym, obrządzali razem z rodzicami zwierzęta hodowlane i przydomowy drób.

Aż przyszedł czas kiedy Czesiek skończył szkołę podstawową i jak większość kolegów, dalszą edukację kontynuował w Technikum Mechanicznym, wówczas mówiło się „machajmłotek” na Zamojskiej w Hrubieszowie. Bardzo miło i sympatycznie wspomina naukę w T.M., miał wspaniałych kolegów w klasie, a wiedza i praktyka, którą zdobył w tej szkole przydała mu się w dorosłym życiu.

Cztery lata szybko minęły, jak z bicza strzelił i przyszła studniówka, Czesiek jakoś nie mógł sobie znaleźć partnerki na studniówkę, ale kolega z Gozdowa zapoznał go ze swoją siostrą, więc zaprosił ją na pierwszy w jego życiu bal. Iwona przyjechała ciuchcią wąskotorową do Hrubieszowa, a rozpromieniony i wyperfumowany Czesiek czekał nań z czerwoną różą w ręku.

Sto dni później Czesiu zdał pomyślnie maturę i rozpoczął dorosłe życie, ale wolność i beztroska szybko minęła, bowiem o Cześka upomniało się państwo i poszedł Czesiu w kamasze do dalekiego Trzebiatowa, na północy Polski. Na przysięgę przyjechało 30 osób – ależ to było przeżycie dla „kota”.

Trzy lata służył Czesiek Ojczyźnie swojej, to tam wśród kolegów poznał smak papierosów i alkoholu, no i na panienki się chodziło, skacząc przez płot, bo krew nie woda jak się ma „dzieścia” lat.

A kiedy się skończyła służba w wojsku, to Czesiek cały tydzień do domu wracał, bo trzeba było prawidłowo pożegnać kolegów swych, z którymi dzielił wojskowe życie przez lata.

Do rodzinnego domu wrócił już inny Czesiek, wojsko zahartowało młodego chłopaka i nauczyło pokory do życia, przeżył niejedną „falę” i jako kapral, wiedział gdzie jest jego miejsce w szeregu i komu trzeba oddawać honory.
Zrobił sobie w wojsku prawo jazdy na samochód ciężarowy, więc zgodnie z zawodem ojca poszedł do pracy, jako kierowca w hrubieszowskiej firmie transportowej.

Młodszy brat Cześka po szkole podstawowej zdał do Technikum Kolejowego w Lublinie i tam ułożył swoje rodzinne i zawodowe życie.

I chociaż Czesiek był dobrą partią dla okolicznych panienek, bo wykształcony chłopak, po wojsku, dosyć przystojny, ze stałą pracą, to jakoś nie miał szczęścia w miłości i pomimo tego, że co tydzień po wiejskich zabawach jeździł, żadna panna nie wpadła mu w oko.

W latach 70, zaraz po żniwach młocarnia młóciła złożone w stożki snopki pszenicy, jęczmienia, żyta czy owsa.
I kiedy tak po kolei od sąsiada do sąsiada szła sobie maszyna do młócenia, to ludzie chodzili do siebie na odrobek.
Gospodynie wiejskie przygotowywały dobre jedzonko, „cięto” kury, kaczki i gęsi, ciasto drożdżowe z makiem i owocami parowało z koszyków. Gospodarz „napędził” wódki, wystawiano butel z winem i rurką, ależ to były uczty niezapomniane.

To była sobota, kiedy Czesiek też poszedł na odrobek do sąsiada… Przydzielili go do podawania snopków ze sterty do młocarni. Przy wrzucaniu rozciętych snopków do bębna młócącego pracowała młoda, sprytna dziewczyna. Ubrana była w białe spodnie i białą męską koszulę, a na głowie miała białą chusteczkę. Tumany kurzu podczas młócki sprawiły, że młodej dziewczynie świeciły się tylko czarne duże oczy, bo pot i kurz zrobiły swoje.

Zawsze po zakończonej młócce, gospodarze wynosili wanny i balie z wodą, żeby pracujący ludzie się umyli i skorzystali z zastawionych stołów – mięsiwem, ciastem i alkoholem.

Jakież było zdziwienie Czesia, kiedy młoda „młocarka” przebrała się i zobaczył przed sobą piękną dziewczynę z dużymi oczami i burzą czarnych włosów. Umówił się Czesiu z cudną dziewczyną na najbliższą wiejską zabawę i wpatrzony w jej duże oczy zakochał się w niej na zawsze.

I tak po kolei był ślub, wesele, a niedługo rok po roku, piękna i gospodarna żona urodziła Czesiowi dwóch zdrowych, jak rydze synów.

Czesiek pracował zawodowo, uprawiali też z żoną pole po rodzicach, jeszcze trochę areału małżonka wniosła w posagu, chłopaki rośli jak na drożdżach, dobrze się uczyli, jego poukładany świat toczył się po prawidłowym torze i nie wiadomo kiedy, wyfrunęli z rodzinnego gniazda synowie, zakładając swoje rodziny.

Czesiu ze swoją małżonką doczekali się emerytury, oddali pole w dzierżawę, nadal trzymają jeszcze drobny drób, tak dla siebie i dla zdrowej żywności uprawiają przydomowy ogród. Czesiek w swoim środowisku jest znanym gawędziarzem, ma czas na wszystko, niekoniecznie godzi się z obecnymi czasami, no cóż ma takie prawo. „Panie co się z tym światem porobiło”…

Czesiek nie pojmuje i nie ogarnia obecnego świata, jest przerażony i ma wrażenie, że coś złego wisi w powietrzu. Na początku pomyślałam, że marudzi, jak stary zmęczony życiem pierdoła, ale w niektórych przypadkach przyznałam mu rację.

W związku z tym, że Czesiek ma dużo czasu, więc często ogląda telewizję, a nawet surfuje po internecie, bo wnuk go nauczył. Bardzo się martwi o swoje dzieci i wnuki w związku z sytuacją covidową, według niego to jest wojna światowa, biologiczna. Boi się zaostrzonej sytuacji na naszej granicy, żeby nie doszło do tragedii.

Ostatnio odwiedziły go wnuki, z którymi się nie nagadał, bo cały czas patrzyli w telefony, synowa powiedziała, że z jednym z nich jeździ do psychologa dziecięcego, bo ma nadpobudliwość, ADHD i jeszcze depresję. A dziadek Czesiek sobie pomyślał, że w jego czasach dzieciństwa ojciec miał inne lekarstwo… i nie może zrozumieć tego, że dzieci mają teraz wszystko, ale nie potrafią się cieszyć. Świat się przewrócił do góry nogami.

Gdzieś przepadł szacunek do ludzi starszych, nauczycieli i do drugiego człowieka, każdy siedzi w domy zamknięty, już nie odwiedzają się sąsiedzi, tak jak kiedyś, świat wirtualny zagarnął ludzi i niekoniecznie idzie to w dobrym kierunku.

Nie może się pogodzić z tym, że kobiety doczepiają sobie włosy, robią sztuczne piersi, mają sztuczne rzęsy i jak zmyją makijaż, to tak naprawdę można się pomylić itp., itd… Kiedyś dziewczyny były naturalnie piękne… Jeszcze dużo spraw poruszył, które mu nie pasują do świata jego młodości. Grubą kreską oddzielił Czesiek te dwa światy, w których dane mu było i jest żyć.

Ma też Czesiek swoje radości i małe szczęścia, bo jest zdrowy razem ze swoją żoną, bo wychował synów na dobrych i wartościowych ludzi, którzy świetnie sobie w życiu radzą, bo jeździ sobie na rybki, bo często siedzi na ławeczce i patrzy na otaczającą go przyrodę i duży rodzinny dom, w którym przeżył najpiękniejsze swoje lata.

Bo trzymał się zawsze przesłania swojego ojca, który powiedział, kiedyś do niego „żyj tak synu, żeby nikt przez ciebie nigdy nie płakał”! I tego się Czesiek trzyma.

Dedykuję Czesławowi B. piosenkę Maryli Rodowicz „Dwa światy” – „Są dwa światy i jedno słońce…” – co prawda o Warszawie ale… niech tam się Czesiek cieszy!

­

Danuta Muzyczka


Zobacz też:

Danuta Muzyczka: Bieszczady i kolejka wąskotorowa – ZDJĘCIA, WIDEO

Danuta Muzyczka: Bieszczady i kolejka wąskotorowa – ZDJĘCIA, WIDEO