19 kwietnia 2024

Mezalians Wojciecha i pięknej skrzypaczki Gabrysi

Wojtek mieszkał na granicy powiatu zamojskiego i hrubieszowskiego, był jedynakiem, rodzice prowadzili pod szklarniami gospodarstwo ogrodnicze, wtedy mówiono na nich „badylarze”.

Wojtek po ukończeniu podstawówki, poszedł do „Elektryka” do Zamościa, był dobrym i solidnym uczniem. Pomagał rodzicom w gospodarstwie ogrodniczym, bo to lubił, jako młody chłopak nie wyjeżdżał nigdy na wakacje, bo nie miał na to czasu.

Wojtek bardzo dbał o siebie, dużo biegał, tysiące kilometrów przejechał rowerem, kochał to życie na wsi, ojciec kupił dwa konie i wybudował małe ranczo na skraju lasu. To był strzał w dziesiątkę, bo kiedy tylko Wojtek miał wolny czas, siadał na koń i mknął z wiatrem we włosach, po polnych drogach i leśnych duktach.

To był 15 lipiec, kiedy Wojtek z kolegami w niedzielne popołudnie, siedział na przystanku autobusowym, bo to było wtedy miejsce spotkań młodzieży wiejskiej. Nagle z wąskiej wydeptanej ścieżeczki wyszły dwie dziewczyny – jedna była znana wszystkim, natomiast drugiej, bardzo gibkiej, szczuplutkiej i uśmiechniętej dziewczyny z długimi blond włosami nikt nie znał, nikt się też nie spodziewał, że swoim wyglądem zakłóci błogi spokój w głowie przystojnego Wojtka.

Na niczym innym już nie mógł się skupić Wojtek, wsiadał na rower i codziennie jeździł tam, i z powrotem, w pobliżu domu, gdzie przebywała piękna dziewczyna. Aż wreszcie spotkał nieznaną mu piękność w pobliskim sklepie. Z bijącym sercem i spoconymi dłońmi, zaproponował podwieźć ciężkie zakupy i tak udało mu się zapoznać Gabrysię z Warszawy.

Okazało się, że Gabrysia przyjechała do rodziny na wakacje, jest o jeden rok starsza od Wojtka i zdała do klasy maturalnej. Była skrzypaczką i po maturze wybierała się na Uniwersytet Muzyczny w Warszawie. Już w najbliższa niedzielę Wojtek zaprosił Gabrysię do Zamościa i tam na starówce wpatrywał się w jej piękne brązowe oczy.

Każdy dzień należał tylko do nich, codziennie przynosił jej świeże kwiaty z gospodarstwa rodziców, lato było w tym roku bardzo gorące, często kąpali się w pobliskiej rzeczce, opalali się na polnej łące a miłość kwitła, jak szalona. Motyle w brzuchu wariowały, uczucie sprawiło, że obydwoje fruwali nad ziemią, na skrzydłach euforii i miłości.

Kończyły się wakacje i Gabrysia musiała wracać do Warszawy. Tęsknili za sobą bardzo, Wojtek wsiadał w pociąg i jechał do Warszawy na kilka godzin, żeby chociaż na chwilkę spotkać ukochaną. Gabrysia nie mogła zaprosić Wojtka do siebie, to były inne czasy, wówczas nie wypadało panience z dobrego domu zapraszać i nocować chłopka, kiedy się było uczennicą średniej szkoły. Gabrysi mama była wykładowcą na U.W., natomiast ojciec był dyrektorem dużej państwowej firmy w Warszawie.

Czas mijał, a oni byli wciąż zakochani miłością prawdziwą i gorącą. Gabrysia dostała się na Uniwersytet Muzyczny w Warszawie, często wyjeżdżała na różne koncerty zagraniczne, coraz rzadziej mogli się spotykać, bo nauka i gra na skrzypcach pochłonęła ją bardzo. Pisali do siebie listy codziennie i miłość wyznawali sobie na papierze, czasami ukradkiem spotkali się w odludnej kawiarence na kilka godzin i to im musiało wystarczyć.

Wojtek z racji przyszłego przejęcia po rodzicach gospodarstwa ogrodniczego, poszedł na Uniwersytet Rolniczy w Lublinie, na ogrodnictwo.

I przyszedł taki czas, że Gabrysia przedstawiła Wojtka swoim rodzicom – został bardzo miło i z szacunkiem ugoszczony w domu rodziców Gabrysi, jednak nie takiego zięcia oczekiwali, marzył im się zięć z Warszawy, a nie jakiś chłopak z prowincji. Jednak z miłości do swojej córki, nie dali tego odczuć Gabrysi, dopiero po latach do tego się przyznali.

Dobiegły końca studia Wojtka i Gabrysi, i trzeba było podjąć decyzję, nie było mowy o tym, żeby Gabrysia zamieszkała na wsi, bowiem jej kariera rozwijała się wspaniale, była już znaną i wziętą skrzypaczką. Wojtek z rodzicami też przeżywali ciężkie chwile, bo jedyny syn miał po nich przejąć gospodarstwo, dostał odpowiednie wykształcenie i kochał życie na wsi.

Jednak miłość do Gabrysi zwyciężyła, ślub i wesele odbyło się w Warszawie, na którym bawili się znamienici goście, była cała elita warszawska.
Wojtek znalazł dobrze płatną pracę w firmie ojca Gabrysi, przy pomocy rodziców z obydwu stron i swoim, kupili dwupokojowe mieszkanie na Mokotowie i rozpoczęła się codzienna proza życia.

Wkrótce się okazało, że Gabrysia jest w ciąży, bardzo źle znosiła ciążę, więc lekarze walczyli o szczęśliwe donoszenie, udało się – przyszła na świat piękna córeczka, podobna do ojca, którą nazwali Anastazja. Nastusia rosła, jak na drożdżach, była perełką i miłością dziadków. Gabrysia szybko wróciła do pracy i koncertów, życie płynęło prostym poukładanym torem, dobre życie wiódł Wojtek ze swoją żoną, bo okazało się, że Gabrysia jest bardzo mądrą, zrównoważoną, bardzo ciepłą osobą i dobrą żoną. Przy tym bardzo skromna, przyjazna dla ludzi i pomocna dla potrzebujących. Miała swoje zasady i się ich trzymała, n.p. nigdy nie piła Coca Coli, kawy i alkoholu, ale w towarzystwie bawiła się świetnie i była duszą towarzystwa.

Warszawskie życie Wojtka powoli zaczęło go przytłaczać, zrozumiał że to nie jest jego świat, bardzo denerwowały go sztuczne uśmiechy, które rozdawał na prawo i lewo, kiedy przychodził ubrany w smoking do Opery na koncerty swojej żony. Oprócz koncertów, często wychodzili do teatru, czasami grali w golfa za miastem, w brydża z teściami – żył tak, jak śmietanka warszawska.

Wojtek w pewnym momencie zrozumiał, że bardzo brakuje mu wiejskiego życia, tęsknił za zapachem łąk, jazdą na koniu, śpiewiem ptaków i tą zwykłą wolnością, bez dyktanda wielkiego świata. Zrozumiał też, że zupełnie nie pasuje do takiego życia, trzymała go tu w Warszawie miłość do żony i córki, ale serce było na wschodnich kresach – nie przesadza się tulipana przed rozkwitnięciem, bo zwiędnie – tak sam mówi o sobie.

Czasami zabierał Anastazję i przyjeżdżał do siebie na wieś, do wiekowych rodziców, którzy nie prowadzili już gospodarstwa, chciał pokazać córeczce wiejskie cudowne życie i przyrodę, która miała bardzo ważne znaczenie w jego życiu. Już nie było koni, które niosły kiedyś szczęśliwego młodego Wojtka na swoim grzbiecie, po drugiej stronie domu pozostało puste ranczo, piękne kwieciste łąki i pachnące sianko, na którym niejednokrotnie spał w młodości.

Minęło dużo, dużo lat i… Anastazja skończyła studia, zakochała się i wyjechała do Australii na zawsze, Gabrysia zachorowała i po kilku latach przestało bić serce skrzypaczki, i wielkiej miłości Wojtka. Bardzo ciężko przeżył Wojtek odejście ukochanej Gabrysi i kiedy już zostało mu dwa lata do emerytury, podjął decyzję, że wróci na wieś, w swoje kochane wschodnie strony, bo nie ma już nikogo bliskiego w Warszawie.

Od kilku lat Wojtek mieszka znów pomiędzy powiatem zamojskim i hrubieszowskim, wyremontował dom po rodzicach, uprawia przydomowy ogródek, kupił dwa konie, odnowił ranczo, kupił dwa duże wierne psiska. Znów słychać rżenie koni, warkot kosiarki na podwórku i zapach ogniska, które często rozpala wieczorem w lecie, szkoda że nie ma już rodziców, bo na pewno cieszyli by się z jego powrotu. Dalej jeździ rowerem, nawet po pobliskich „wertepach”, jeździ czasami do Zamościa do kolegów, na basen i do kina, bardzo dużo czyta i gra na gitarze w długie wieczory. A kiedy zatęskni za Gabrysią, to jedzie do Warszawy i siada przy grobie ukochanej, i zdaje jej relację ze swojego życia, przy okazji odwiedza znajomych i siostrę Gabrysi.

Smutne święta Wojtka…

Ostatnie święta B.N. Wojtka były bardzo smutne, Anastazja nie przyleciała, bo epidemia, więc spędzał je sam, sąsiadka z naprzeciwka – pani Irenka przygotowała potrawy wigilijne i świąteczne. Nie wyglądał pierwszej gwiazdki, bo nie miał kogo zawołać do wigilii i kiedy córka z zięciem i wnukiem złożyli mu świąteczne życzenia, Wojtek wszedł do pokoju, gdzie na honorowym miejscu w futerale leżą skrzypce Gabrysi, a na ścianie wisi namalowany przez malarza jej portret. Uruchomił komputer i włożył płytkę, z której płynęły rzewne dźwięki skrzypiec, na których Gabrysia grała kolędy, podczas wszystkich świąt rodzinnych.

Nawet nie wiedział, kiedy usnął, trzymając w ręku opłatek, którym nie miał się z kim podzielić… Obudziło go szczekanie dwóch jego wiernych przyjaciół – Cezara i Kilera, leżących na dywaniku, wpatrzonych w swojego kochanego pana…

Wojtek czuje się spełnionym człowiekiem, nie żałuje tego, że miłość do Gabrysi wyrwała go z jego ukochanej wsi. Jego miłość była trochę ślepa, ale prawdziwa, bez względu na ich pochodzenia i prestiż społeczny.

Zawsze kiedy jest blisko przystanku, to patrzy na wydeptaną w trawie ścieżeczkę, z której kiedyś wyszła Gabrysia…

­

Danuta Muzyczka

Zobacz też:

Spóźniona miłość Krystyny i Leszka

Spóźniona miłość Krystyny i Leszka


LubieHrubie na YouTube