25 kwietnia 2024

Werbkowice: Sielankowo w bibliotece

17 czerwca 2013r. w Gminnej Bibliotece Publicznej w Werbkowicach odbyło się rozstrzygnięcie I Powiatowego Konkursu Literackiego im. Stanisława Buczyńskiego, którego tematem stała się „Bukolika”.

Konkurs miał na celu nawiązywać do najlepszych tradycji literackich przez wybór gatunku poetyckiego tj. bukoliki oraz rozbudzać  zainteresowanie urokami wsi polskiej oraz promować talenty.

Warto przypomnieć, że  bukolika (sielanka, ekologa) – to utwór, który przedstawia uroki życia wiejskiego w sposób nierzadko wyidealizowany. Świadomie kreuje taki obraz natury, w której człowiek jest naprawdę szczęśliwy. Tło cudownych i sielskich krajobrazów staje się okazją do snucia refleksji o losie ludzkim, miłości oraz wolności od komercjalizacji życia.

Komisja w składzie: p. Bożena Fornek, p. Marzena Muzyczuk i p. Daniel Buchowiecki, przyznała nagrody następującym uczestnikom konkursu:

I nagrodę – Pani Annie Wandzie Góra z Gozdowa za utwór „Wspomnienie”

II nagrodę – Pani Małgorzacie Skowron z Hrubieszowa za utwór „Jest takie miejsce”

III nagrodę – Panu Kazimierzowi Dejerowi z Hrebennego za utwór „Współczesna pastereczka”

IV nagrodę – Pani Zofii Dydzie z Werbkowic za utwór „Piękno Werbkowickiej Ziemi”.

 

Jako jurorzy i organizatorzy raz jeszcze serdecznie dziękujemy wszystkim Państwo za udział, doceniamy Wasz trud i zaangażowanie, a przede wszystkim chęć podzielenia się swoimi refleksjami i odkrycie części duszy. Mamy nadzieję na podobne spotkanie za rok.

 

Konkurs organizowany jest w ramach realizacji operacji pt. Tworzenie i upowszechnianie lokalnej twórczości artystycznej w ramach działania 413 Wdrażanie lokalnych strategii rozwoju dla małych projektów, tj. operacji, które nie odpowiadają warunkom przyznania pomocy w ramach Osi 3 ale przyczyniają się do osiągnięcia celów tej osi objętego PROW 2007 – 2013.

 

Biblioteka Publiczna w Werbkowicach / D. Buchowiecki

 

Oto nadesłane utwory:


Wspomnienie / Kośba… – Anna Wanda Góra

 

Zapach pól nadbużańskich mgłą spowitych siwą…

Rośne trawy przetkane kaczeńcem złocistym…

I echo nadhuczwiańskich najpiękniejszych śpiewów,

które płyną polami nad krajem ojczystym…

 

Dźwięk kosy dopieszczanej do błysku osełką,

która w dłoni ojcowej po ostrzu śmigała…

I radość najprawdziwsza na twarzy kosiarza,

gdy ziaren pełne kłosy – ziemia mu dawała.

 

Żniwiarz dłonią pobożnie znak kryza uczynił

nad niwą pełna złota,  ziarnem przetykaną…

Pot perlisty starł z czoła, nisko się pokłonił

i z namaszczeniem kosę w obie dłonie ujął…

 

Cichusieńko się kładły równiutkie pokosy,

z poszumem śpiewnym nisko – do nóg się chyliły,

a On – krokiem dostojnym – jak w świętej procesji –

z sercem miłości pełnym – pole swe przemierzał…

 

Każdą piędź ziemi Ojców znał na pamięć prawie…

I każdy oddech pola czuł – jak tchnienie dziecka…

On ją orał, obsiewał złotym chlebnym ziarnem…

Teraz się ziemia rodna odwdzięcza pokarmem.

 

Szczęśliwy – spojrzał w górę – na niebo wysokie…

Dzięki – cicho wyszeptał – i dalej ciął zboże,

które cudnie pachniało świeżuteńkim chlebem…

Dzięki Ci, Boże…

 

Zielone Święta / Procesje

 

Zapachniało tatarakiem – wspomnienie jak rzeka

przyczaiło się cichutko… Czeka…

 

Brzozy – młode panny w bieli – stanęły w orszaku

obok kwiatów i barwinków, obok tataraku,

 

co jak dywan czarodziejski, wonny i pachnący

aromatem słodkim wabi wszystkich przechodzących.

 

Obok – wieńce barwinkowe – gałązki splątane,

zieleń ciemna, listki lśniące, jak lakierowane.

 

Już wężowe sploty wieńców kolumny objęły,

jeszcze ręce pracowite kwiaty weń wetknęły.

 

I ożyły martwe mury zielenią przybrane.

W szybach złotem się odbiły słońca malowane…

 

I wysypał się lud boży – procesja ruszyła…

Dzwony dzwonią, śpiew się wznosi, tradycja ożyła.

 

Sypią się z koszyczków kwiatki między tataraki.

Z całej siły wydzwaniają przejęte chłopaki.

 

I dostojnie w dłoniach Księdza monstrancja przepływa.

Ze strażackich hełmów poblask pod baldachim spływa.

    Wstążki… Kwiaty… Zapach… Śpiewy…

    Chłopcy i dziewczęta…

    Radość wielka bije w niebo –

    To Zielone Święta.

 

***


Jest takie miejsce – Małgorzata Skowron

 

Jest takie miejsce

Gdzie wolniej płynie czas

Lico poranka

Czaruje wdziękiem nas

Gdzie szeptem liści

Przemawia senny gaj

Perli się rosa w trawach

I bzami pachnie maj

 

Jest takie miejsce

Gdzie lipy miodny smak

Warkocze pszenic

Przeplata polny mak

Do okna izby

Zagląda malwy pąk

Wiatr świeżą woń z pól niesie

I rozkwieconych łąk

 

Jest takie miejsce

Gdzie na gałęziach drzew

W zieleni zawisł

Szczebiotny ptaków śpiew

Puszystą bielą

Wiśniowy kwitnie sad

Radosny promyk słońca

Zagląda w oczy chat

 

Jest takie miejsce

Gdzie złoty brokat gwiazd

Sypie się nocą

Wprost do bocianich gniazd

W kuchni na stole

Brzemienny mlekiem dzban

W pachnący chlebny bochen

Zebrany zboża łan

 

Jest takie miejsce

Jak z niezwykłego snu

Wracają myśli

I serce wraca tu

To moja wioska

Rodzinny dom tu śpi

W pamięci pozostanie

 Do końca moich dni

 

***

 

Współczesna pastereczka – Kazimierz Jan Dejer

 

Na horyzoncie słońce gorące

Rozświetla jeszcze krąg spory,

Z oddali słychać dwa głosy drżące,

Nabożne, niby nieszpory:

 

Czemu wciąż płaczesz pasterko młoda?

Dlaczego ciągle ronisz łzy?

Posłuchaj lepiej jak szemrze woda!

Poczuj jak w maju pachną bzy!

 

Dlaczego w oknie miła nie stoisz

I czemu nie wyglądasz mnie?

Czy dla innego pięknie się stroisz,

Czy mej miłości boisz się?

 

Twojej miłości ja się nie boję

I tylko Ciebie w sercu mam!

A w oknie miły, dzisiaj, nie stoję

Bo o urodę swoją dbam!

 

Jakże ja mogę stać w okieneczku,

Gdy opryskami cuchnie świat!

Pewnie bym padła mój kochaneczku,

Tak jak bez wody pada kwiat!

 

Więc zamiast wdychać woń herbicydów,

Wolę oglądać seriale,

A mimo żalu i krztyny wstydu,

Mogę wyglądać niedbale!

 

Szklanym ekranem świat rzeczywisty

Zamienił w wirtualny raj

I choć na chwilę zjawi się czysty,

Pachnący, chociaż sztuczny maj!

 

Przy oknach bardzo zamkniętych szczelnie

Będę o szczęściu marzyła,

Albo czasami, trochę bezczelnie,

Marzenia w wódce topiła!

 

Nie płacz ma miła, bo serce pęka

I pomóc sobie szybko daj,

Bo twoje łzy to moja udręka,

Nie płacz bo kończy się już maj.

 

Przeciwgazowe maski kupiłem,

Tobie i sobie, czyli dwie,

Chociaż trucizną świat pokropiłem,

Na randkę dzisiaj porwę cię!

 

Podaj mi rękę, dziewczyno miła,

Niczego się nie obawiaj!

Godzina szczęścia już nam wybiła,

Dłużej się nie zastawiaj!

 

Pójdę, ach pójdę, chłopcze mój miły,

Chociaż zlęknionam, strwożonam!

Kochaj mnie, kochaj z calutkiej siły,

Kochaj mnie póki nie skonam!

 

A kiedy dusza umknie do nieba,

To epitafium takie daj:

Tym szczątkom ludzkim już nic nie trzeba,

Bo zabił je zatruty maj!!!

 

Tutaj

 

Choćbyś przemierzył świat prawie cały,

Choćbyś go obszedł wzdłuż i wszerz,

Tutaj odnajdziesz krajobraz miły

Oraz matczyny, pierwszy wiersz.

 

Tutaj przypomnisz sobie znów ręce

Po brzegi troski, miłości

I choćbyś żalu miał jak najwięcej,

Uśmiech na twarzy zagości.

 

Tutaj się słowik rano obudzi,

Wieczorem uśpi żabi chór,

Wokół napotkasz zwyczajnych ludzi,

Którzy otoczą cię jak mur.

 

Szlachetnych serc otoczony murem,

Na nowo dzieckiem zapragniesz być.

Z powrotem, rano oraz wieczorem,

Zechcesz wśród zielonych żyć.

 

Zatęskni dusza do łąk kwiecistych,

Do traw zielonych rano i nocą,

Do drzew wysokich i do wód czystych,

W których, jak w lustrach, gwiazdy migoczą.

 

Tutaj zapragniesz zostać na wieki,

Gdzie wszystko proste i miłe,

Gdzie człowiek naprawdę jest człowiekiem

I nikt nie kocha na siłę.

 

***

Piękno Werbkowickiej Ziemi – Zofia Dyda

 

Wieś – moje korzenie

pochylam się nad nią

gdy słońce jutrzenką wschodzi

w krajobrazie sadów otulonych mgłami,

skowronek śpiew na promyku zawiesza,

bociani klekot rozbrzmiewa

w łąkowych kaczeńcach i rumiankach,

puszyste drzewa wiśni,

nabrzmiały czerwienią owoców,

akacja zwolna się kołysze

białymi dzbanuszkami potrząsa.

Na wieży starego kościółka

sygnaturka na mszę zaprasza,

biegnę miedzą zaroślami pachnącą

gdzie kłosi się łan,

błogosławiona Ziemia

jest matką warzyw i kwiatów

zapachem upaja

i raduje ludzkie serca.

Tu ojcowska chata malwami płonie

tu mowy polskiej wypłynął strumień,

rolnicze ręce przez wieki

w trudzie zbierają plony

tworzą światło nadziei,

na kolanach kontemplują

miłość i piękno tej Ziemi,

wywołują energię

co rozświetla mroki.

Kocham cię Ziemio – świątynio pokory

zielona nadziejo kiełkującego ziarna,

co chlebem dojrzewa

w kokardach maków i róż.

Ileż w tobie zamkniętych treści,

szeptem życiodajnym się otwierasz,

nasze prochy przyjmujesz w ramiona i chronisz.

W tobie moja radość i trud,

w tobie moje istnienie

i za to kocham cię!

 

Pójdziemy razem

 

Pójdziemy razem na łąkę

popatrzeć na strumyk szumiący

jak kwiaty rozwijają kielichy

i ryby cieszą się w słońcu.

Pójdziemy do lasu

brzęk pszczółek usłyszeć

jak pachnie tam lipa

i dawne ścieżki policzyć.

Pójdziemy na pole

obejrzeć czerwone maki

i fioletowe kąkole, gdzie romantycznie szumią

wysokie topole.

Pójdziemy zliczyć wiatry

i srebrne krople rosy

upajać się pięknem świata

i podziwiać ociężałe złote kłosy.

Pójdziemy do parku

na ławeczce przysiąść,

by wśród bzów i jaśminów

czule o naszym życiu

małżeńskim i rodzinnym powspominać.

Było ono piękne i czyste

jak zdrój żywej wody

gdzie wzajemny trud, radość i szacunek

dodawał mu szczęścia i urody.

 

***

Zagląda w oczy chat

 

Jest takie miejsce

Gdzie złoty brokat gwiazd

Sypie się nocą

Wprost do bocianich gniazd

W kuchni na stole

Brzemienny mlekiem dzban

W pachnący chlebny bochen

Zebrany zboża łan

 

***

 

Zielone sny – Lili Buczyńska

I

Wygrzewają się w słońcu

        zielone

        śliskie

        i śliczne

żaby majowe

kochajcie ludzie żabięta

chór żabi

wtóruje tatarakom

i Zielone Święta

nadjeżdżają drabiniastym wozem

na nim tataraki

gałązki młode

słońce usadowiło się też dumnie

a przy zapadłej studni

żaby podjęły koncert

wokół łopuchów dzicz

kwitną spóźnione bzy

a ja w zielonej sukni

proszę

pobłogosław Panie Zielone Święta

tataraki… łopuchy… żaby…

Rozumie dobry Bóg

Co roku kwitną kasztany i bzy

I te żaby wieczorami tak tańcują

dziękuję Ci Panie

za zielone sny…

niech trwają

 

Wiejskie preludium

 II

gdyby nie było zielonych żab

kto rechotałby

 w maju nad wodą

zieloną w cieniu i słońcu

jasną

 przejrzystą

 czystą

na szczęście są żaby zielone

     jeszcze

i dobrze się czują nad wodą

ja z nimi

gdy żabia trwa muzyka

robię się cicha

i dziękuję Bogu

że mogę jeszcze

usłyszeć żaby nad zieloną wodą

 

***

Kawałek nieba – Barbara Kryszczuk

 

Tamta łąka pod lasem

to kawałek nieba na ziemi,

wystarczy zanurzyć się po pachy

w jej zieloności

jak w szmaragdowym morzu,

gdy powódź kwiatów

wiatr wzbiera to opada.

 

Rozprzestrzenia się perfumeria łąki.

 

Cudownie jest tam leżeć

stawiać z nosa wieżę i patrzeć wysoko,

gdzie niebieskie migdały.

 

Bogini kwiatów

                      otwiera

serduszka, dzwonki, kielichy, płatki

                      i już rozpościera się

dywan

królewskim kolorem tkany.

 

Święty spokój tu zamieszkał,

że płochliwość zająca

zasnęła błogo w swojej niszy,

a trele i kląskania ptaków

sprowadzają swawolę piskląt do gniazd,

łania wita w raju swoje dzieci, gdzie

bażant wystrojony jak ptak rajski,

a bąk buczy melodię żarłoka

i tylko słońce jak koń rozkosznie

tarza się po łące.

 

                    Misterium natury trwa.

 

Od zapachu kwiatów

myśli i marzenia motylkami fruwają,

 gdzie raj na ziemi krótko trwa

wystarczy wstać i

                                 otrzepać

pył zamyśleń…

 

Trzeba było orać

 

Trzeba było ciężko orać

i sercem patrzeć na pole,

by dzień jutrzejszy był ze słońcem

a chleb powszedni był na stole.

 

Trzeba było orać ziemię,

już od dziecka zaprzysiąc jej wierność,

by stała się jak ołtarz święty,

na którym chleb się rodzi.

 

Trzeba było orać z mozołem,

w wierszach swoich iść pod wiatr,

by chłopskim uporem

mieć los godny szacunku.

 

Trzeba było orać z uporem,

by poruszyć skiby sumienia

tym na trybunach władzy,

którym z wysoka nie widać krzywdy.

 

Chłopski poeta wierzy

w posłannictwo poezji.

 

***


Rodzinny dom – Janina Czyrka

 

Ach, Ziemio Alojzowska, Ziemio

Jakież wspomnienia w tobie drzemią

Od lat dziecinnych goszczę u ciebie

I powiem, czuję się jak w niebie

Ten dom rodzinny, że tak stary

Sprawiał, że czułam jakieś czary

Pod oknem sofka stara stała

Po trudach ojca kołysała

Ojca, którego dłonie całe bruzdą

Jak pługiem były zorane

Piecyk z duchówką, piec kaflowy

I matki chlebuś – ten razowy

W izbie podłogą ziemio byłaś

Pięknie na święta się stroiłaś

Ty stara lipo , już posiwiałaś

Wszystkie marzenia me spisałaś?

Miodem pachniałaś i zielenią

Oj, twoje kwiaty od wieków cenią!

Ku polu wąska dróżka biegła

Ona granicy naszej strzegła

I łany zboża poświęcone

W chabry, kąkole przystrojone

Niewielka łączka gdzieś w oddali

Ta, to się kwieciem swoim chwali

Stokrotki, fiołki kaczeńców moc

Woń polnych kwiatów się rozlewa

Swoją melodię nucą drzewa

I świergot ptaszków im wtóruje

Ach! Jak się tutaj dobrze czuję

 

Ziemio

 

Ziemio – ty matko rodzicielko !

W ramionach swoich tulisz mnie

Ty jesteś przecież taka wielka

– Ale wybrałaś właśnie mnie

 

Wielbię cię ziemio od zarania

Od swych najmłodszych dziecięcych lat

Lubiłam patrzeć, gdyś zaorana

Dawała z siebie życia kwiat

 

Ziemio, ty matko żywicielko

W ramionach swoich tulisz mnie

Ty jesteś przecież taka wielka

– Ale wybrałaś właśnie mnie

 

Dzięki ci Ziemio, za ten chleb

Bez niego przecież żyć się nie da

Lecz czy wystarczy chleba wszystkim?

Przecież na świecie wciąż jest bieda?

 

Ziemio, ty matko pocieszycielko

W ramionach swoich tulisz mnie

Ty jesteś przecież taka wielka

– Ale wybrałaś właśnie mnie

 

Dzięki ci Ziemio, za te chwile

Choć już u kresu byłam sił

Kiedy patrzyłam na twe życie

Serce wołało i ty żyj

 

Żyję więc ziemio, najpłomienniej

Tak tylko z tobą mogę żyć

Kiedy o świcie na ciebie patrzę

Serce mi mocniej zaczyna bić

***

 

Pachnące tęsknoty – Wiesława Nawrocka

 

Zaczarowany świat

Magiczna śliczna wieś

Z mnóstwem wszelakich barw

Tu wolniej płynie czas

 Czy maj unosi szelest liści ?

I zapach tęsknoty i bzu

Ja miód czuję wszędzie

Czerwiec się szczyci zielem

I cząbrem wysuszonym

Ukradkiem chowa się gdzieś

Przed deszczem

Ławeczka tęskni przed domem

Za gościem znużonym po dniu

Maciejka, lewkonia nos zachwyca

Czy pachnie nasza wieś ?

Lipa dobra i uprzejma

Cieniem swym wabi gdy żar

Podparty na łokciach człek

Co do pracy zbyt dojrzały

Snuje opowieści treść

We własne zasłuchany myśli

A może młodość się przyśni

I uśmiech sercu bliski

Czy można tęsknić za pięknem ?

Wrześniowym dymem z ogniska

Pieczonym ziemniakiem smacznym

Zapachem owoców smakowitych

W koszyku z wiklin złotych

Czy można zapach zapisać ?

Na liściu, we włosach

W dźwięku i w ciszy

Trudne i niemożliwe

Bo miłość i zapach

Po prostu się czuje

Czy to rozumiesz ?

Czy jest Ci bliski ?

 

Zachwyt

 

Porwani zachwytem

Ukłony ku kwiatom

Słonecznym pędzlem radośnie

Co dzień malowanym skrycie

                                – Składamy

Pagórkom pszenicznym

Płaszczem zmiennym ubrane

Co dumną piersią czarnoziemu

Szczycą się – niecodzienną

Serce trzepoce się w uniesieniu

Na pszczeli brzęk pracowity

Nektarem mleczu, jabłoni, czeremchy

brzemienne – ku ulom mkną

Świergoty ptaków o cudzie tym

Bogu i ludziom opowiadają

Nie mogąc w pełni wszystkiego

Wyrazić – świergotem

Codziennie do tego wracają

Deszczem i rosą

Pracowitości potem

Ta ziemia zroszona

Miłosnym uściskiem oczu

Otulona –ze czcią

Jakże nie mówić Ci gościu

                            – Przemiły

Słowiczym trelem o tajemnicy

Wsi Polskiej i Naszej

Zazdrośnie strzeżonej

Od brzęczących much

Dymem jałowca i mgły cichutkiej

I skromnej obraz dopełnię

Aby Cię zwabić na piękna lep

Ekranem Świata

Ta nasza wieś ukochana

Bieluchną brzozą

                  – Przeplatana

 

***

 

Maciej Buczyński

I

Pod baldachimem nieba

w ciężkim

ołowianym powietrzu

Cisza splątała się z bogactwem pola

Dążyłem ku rozkrzyczanym kaczeńcom

stojącym po szyję w wodzie

Zanurzyłem ręce w soczystą zieleń

Liczyłem motyle

Ostatnim pociągnięciem pędzla

wprowadzałem poprawki w ich barwach

Pobiegnę polną drogą

wzbijając w górę wiejski kurz

Nad stawem

Gdzie co wieczora słychać żabi chór

Wierzbom staruchom pokłonię się w pas

W oczach zatańczy zboża łan

Rozwiązałem worek i wypuściłem

Klekot bociani

Wysypałem nasiona będą pożywieniem

ptaków i ludzi

Mrużyłem oczy  

Patrzyłem na opaloną słońca twarz

Byłem szczęśliwy

 

 

II

Kiedy mi smutno źle

A w oczach łzy

Wtedy uciekam w zieleń łąk i pól

I tam spowiadam się obłokom

Pod ramię biorę gruszy cień

Z zającem toczę spór

że zjadł mi czterolistną koniczynkę

A szczęście było blisko tak

Na miedzy pośród traw

Całuję polny chwast

Kocham bezdomnych koników polnych

granie

 Zapach koniczyn słodki

Kocham pisklęta w gniazdach

Otulam ich sercem

Daję im ciepło mych dłoni