25 kwietnia 2024

Msza Święta za Jana Szwieca oraz wspomnienia absolwenta!

W piątek 8 lutego 2013 r. o godz. 7.00 w kościele św. Ducha w Hrubieszowie odbędzie się Msza Święta w intencji zmarłego 6.012013 r. Jana Szwieca maratończyka, na którą zaprasza rodzina, jak i przyjaciele z tras biegowych. Poniżej, osobiste wspomnienia śp. J. Szwieca opublikowane w książce wydanej z okazji 35 lat AWF Biała Podlaska, której był absolwentem.

AKADEMIA WYCHOWANIA FIZYCZNEGO

Józefa Piłsudskiego w Warszawie

Zamiejscowy Wydział Wychowania Fizycznego

w Białej Podlaskiej

 

OD FILII DO WYDZIAŁU

WYCHOWANIA FIZYCZNEGO

W BIAŁEJ PODLASKIEJ

Zjazd absolwentów

z okazji XXXV-lecia uczelni

3-5 czerwca 2005 r.

 

Redakcja:

Teresa Jaślikowska-Sadowska

 

Opracowanie techniczne:

Izabela Litwiniuk,

Agnieszka Jadach,

Artur Litwiniuk

 

Projekt okładki:

Wojciech Szucki,

Teresa Jaślikowska-Sadowska

 

Wydawca:

Akademia Wychowania Fizycznego

Józefa Piłsudskiego w Warszawie

Zamiejscowy Wydział Wychowania Fizycznego

w Białej Podlaskiej

ISBN 83-920273-5-3

 

Wspomnienia

 

Jan Szwiec

absolwent 1980

 

Z PAMIĘTNIKA ABSOLWENTA…

URODZIŁEM się w pięknym mieście Hrubieszowie, tam ukończyłem Liceum Ogólnokształcące im. Stanisława Staszica i tam rozpocząłem treningi w grupie lekkoatletycznej pod kierunkiem p. Andrzeja Kulczyńskiego. To on zaszczepił we mnie miłość do sportu, to on sprawił, że dziś jestem magistrem wychowania fizycznego (z 25 letnim stażem).

Jeżeli chodzi o związek z Białą Podlaską, to mój kontakt z tym miastem rozpoczął się w roku 1971. Przyszło mi wtedy do głowy zdawać na AWF do Warszawy, ale srogo się rozczarowałem, gdyż niedociągnięcia w kwestii warunków przyjmowania i egzaminów spowodowały, że nie przyjęto mnie do Warszawy i podrzucono moje podanie do Filii AWF w Białej Podlaskiej.

Przez następne cztery lata, a nawet pięć, przyjeżdżałem do Białej na zawody LA i do swojej dziewczyny Elżbiety, którą poślubiłem w rocznicę napaści „ruskich” na Polskę – w dniu 17 września 1977 roku. Rok wcześniej w dniu 2 lipca moja przyszła żona zdawała egzamin końcowy „na magistra”, a ja egzamin wstępny z biologii u pani mgr Popczyk. Ona zdała i ja zdałem. Ona już pani magister, a ja, mając w kieszeni dyplom technika drogowego, I klasę w maratonie (2. 36’ 06”) dostałem się na studia w Filii AWF w Białej Podlaskiej. Ponadto miałem za sobą dwa lata służby w Ludowym Wojsku Polskim. W dniu 01. 10. 1976 r, otrzymując indeks z rąk pana doc. Antoniego Olszowskiego i pana dziekana doc. Kazimierza Czajkowskiego, rozpocząłem piękny okres studiów. Swoje wspomnienia chcę opisać w trzech kontekstach;

– nauka;

– działalność w SZSP i AZS;

– działalność rozrywkowa, kulturalna i inne.

 

ZACHOWANE W PAMIĘCI…

W kwestii nauki niewiele mam do owiedzenia. Uznałem, że tak czy inaczej ze studiowaniem jakoś sobie poradzę. Niemniej jednak muszę powiedzieć, że gdyby nie pomoc Stasia Borowicza (lekkoatleta-biegacz), to pp Danilkiewiczowie nigdy nie zaliczyliby mi biologii i anatomii. Pozostałe naukowe przepychanki to oczywiście medycyna sportu i biomechanika u doc. Bukały. Nie wspomnę o „cyrkach” na tzw. polityce u mgr Krajewskiego, który mylił transporty radzieckie z miofibrylami, a zespół The Beatles z oficerami z grupy NATO – wrogiej do naszej ukochanej grupy Układu Warszawskiego.

Oddzielną historię stanowiło szkolenie wojskowe. Odbywając dwuletnią służbę w LWP, na mocy zarządzenia, nie podlegałem szkoleniu wojskowemu studentów. Ale to jakoś umknęło uwadze naszych „generałów”. Przy odczytywaniu listy obecności, na słowa prowadzącego: „Student Szwiec”, mój kolega Tadek Gołofit posyłał następujące teksty; „niech mu pan major naskoczy…”, „nie kazał się budzić…”, „ma wojsko w d…”. Pan major Jakubowski zgłosił do pana dziekana, że student Szwiec nie chodzi na zajęcia. Pan dziekan mnie wezwał i w obecności pana majora oznajmił, że jestem skreślony z listy studentów. Gdy pokazałem panu dziekanowi książeczkę wojskową powiedział: „Panie majorze chłopak dwa lata był w wojsku, a Pan mi d… zawraca, nie umie pan czytać czy co”? Major wyszedł, a pan dziekan poczęstował mnie herbatą.

Nauka to jedno, ale trzeba było też jakoś zagospodarować czas wolny. Nie piłem, nie paliłem, balangi mnie nie interesowały. Z mety rozpocząłem treningi w AZS. Stworzyliśmy grupę biegaczy; ja, Małaczek, Bytniewski, Kawałko… Trenerem został Stasio Borowicz. Treningi wypełniały mi czas od 14. 00 do 17. 00.

Udzielaliśmy się też w różnych dziedzinach życia studenckiego działając w SZSP (Socjalistyczny Związek Studentów Polskich) – innego wtedy nie było – przyp. red. Rada Uczelniana SZSP mieściła się w pokoju bloku A, za portiernią.

Pamiętam te wszystkie przepychanki z partią, ich „warunkami”, do których nie mieliśmy przekonania. Zamknęliśmy się w swoich sprawach. Przypominam sobie spotkanie z ówczesnym I Sekretarzem PZPR w Białej Podlaskiej Józefem Oleksym, który mówił: „Towarzysze studenci daję wam słowo, że za rok wskoczycie do krytego basenu. Ja, sekretarz wam to mówię.” Wówczas ja zadałem mu pytanie; „Co będzie, gdy wasza głowa trafi na beton, bo wody tam nie będzie”? Oleksy zdziwił się i odpowiedział; „Nie bądźcie pesymistami”.

Jak pamiętam, w SZSP, działaliśmy w dość dużej grupie, tj. E. Pawłowski, W. Dziaczkowski, J. Niećko, T. Jaślikowska, J. Sadowski, R. i W. Karniacy, A. Kamiński, B. Krawczyk, D. Pachocka, taka mała Anka i inni. Zacząłem działać na polu administracyjnym. Zostałem przewodniczącym Rady Mieszkańców i Komisji Stołówkowej. Razem z „Karniakami” staraliśmy się coś zmieniać w akademiku. Pani doc. Nałęcka (dziekan d/s studenckich) i pani Wanda Kamińska (kierowniczka DS) szły nam na rękę i pomagały w naszych działaniach. Urządziliśmy pokoje telewizyjne na poszczególnych piętrach (telewizory marki RUBIN 707, waga 75 kg), organizowaliśmy dyskoteki „dla ludu” – byliśmy „ochroniarzami”, ale też bawiliśmy się.

Wkurzało mnie ciągłe narzekanie dziewczyn z bloku C na to, co działo się za oknami (tam, gdzie kiedyś były koszary wojsk radzieckich). Był taki przypadek, że kąpała się koleżanka będąca w ciąży a obserwował ją zboczeniec za oknem. Złapaliśmy go i oddaliśmy pod „opiekę” koleżankom. Dopiero wtedy zobaczyłem, co potrafi kobieta. Jak one się nad nim pastwiły. Musiał sprzątać na kolanach, one wylewały mu wodę, a on ją zbierał. Więcej go już nie widziałem. Pod koniec mojego pobytu w AWF namówiłem panią Kamińską i przenieśliśmy studentki do bloku A. I zapanował spokój.

Mieszkałem w pokoju 114 B wraz z Waldkiem Dziaczkowskim, Jackiem Niećko i Bolkiem Krawczykiem. O samym pokoju mógłbym napisać książkę. Tam zrodził się pomysł stworzenia kabaretu studenckiego; nazwaliśmy go „Chata za wsią” i rozpoczęliśmy próby w klubie „Meta”. Szefem został Jacek Niećko (z lewej na fotografii na następnej stronie u góry). Jedną z czołowych postaci w kabarecie był kolega Waldek Dziaczkowski „Dziako”.

Historia jego studiów to ewenement w dziejach Filii AWF w Białej Podlaskiej. Dziaka” znali wszyscy. Był lekkoatletą, biegał 400 m (około 48 s), był zakochany w Dorocie. Miał duszę artysty. Przez cztery lata był na I roku. Niby „rachunek” się zgadzał, do szczęścia zabrakło jedynie dyplomu. Indeks miał, a jakże, aktualny. Na bieżąco wpisywaliśmy mu oceny i zaliczenia. Wszystko z pieczątkami, jak się należy – od czasu do czasu ojciec zaglądał do indeksu. I pewnie cała ta sprawa nie wyszłaby na jaw, gdyby nie fakt, że Mańka Pogorzelec (Bilska) przegapiła listonosza, który wrzucił do skrzynki państwa Dziaczkowskich zawiadomienie o przyjęciu syna na I rok studiów (a był to rok 1980, w którym syn powinien otrzymać dyplom ich ukończenia). Ojciec „Dziaka” przyjechał do Białej. Dla nas, mieszkańców pokoju 114 B, był to szok, dramat, komedia i kabaret w jednym…

W trudnych sytuacjach życiowych nie odmawialiśmy pomocy kolegom studentom. A było tak. Kiedyś „doszło” do nas, czyli p. 114 B, że prowadzący zajęcia z gimnastyki „wahają się” z wpisywaniem ludziom zaliczeń z poszczególnych elementów. Postanowiliśmy im pomóc. Z korytarza otworzyliśmy okna w gabinecie pp. „gimnastyków”. W nocy weszliśmy od strony lodowiska i wpisaliśmy wszystkim biedakom oceny dost. – tzw. „wrony”. Nikt nie wnosił zastrzeżeń… Najważniejszym elementem gimnastycznym wykonanym przez nas podczas „akcji” było „wejście na kółka przez okno”. Ale komedia!!!

Patrząc z perspektywy minionych lat myślę, że oprócz tzw. „numerów” poświęciłem bardzo wiele czasu na uczciwą działalność w Radzie Mieszkańców, SZSP i w kabarecie. Stąd dla siebie miałem niewiele czasu i tylko dwa razy udało mi się wyjechać na wycieczkę; raz z Bolkiem Krawczykiem do Grecji i Turcji (1978) i drugi – do Donbasu na Kaukazie (1980).

 

Juwenalia ‘79

To dopiero była zabawa! Otrzymaliśmy klucze do uczelni od pani doc. Nałęckiej, a klucze do miasta – od Prezydenta. I zaczęło się… Barwny korowód studentów wyległ na ulice miasta. Nie brakowało nam inwencji w doborze strojów. Nie wchodząc w szczegóły, przez trzy dni bawiliśmy się „pysznie”.

Wiedzieliśmy, że wśród nas są ludzie z SB. Wyławialiśmy ich z tłumu, otaczaliśmy kółkiem i oblewaliśmy ich wodą. Ale były jaja! Kończąc swoje wspomnienia, wrócę jeszcze na moment do roku 1980. Odbywały się wówczas Igrzyska Olimpijskie w Moskwie. Doszliśmy do wniosku, że będzie dobrze otworzyć w akademiku (A, B, C) Międzynarodowy Hotel Studencki (MHS). Zostałem jego kierownikiem, dyrektorem i Bóg wie, czym jeszcze. Decyzja, że na igrzyska nie pojadą wszyscy zrzeszeni w MKOL pokrzyżowała nam szyki, ale ludzie, którzy zajęli się handlem wypełnili pokoje hotelowe. Ponadto, w tym czasie w Białej, był start i meta wyścigu kolarskiego dookoła Polski. Przyjęliśmy wszystkich. Rowery stały w sali gier, a kolarze spali w akademiku.

Pracowaliśmy dniami i nocami w kilkanaście osób. Wyniki finansowe, jakie osiągnęliśmy, były zaskakujące. Wszyscy byli zadowoleni – i uczelnia i my, czyli: „Dziako”, Jacek, Ela, Dorota i inni aktywiści. Po wyjeździe kolarzy panie sprzątające uzbierały dwa worki strzykawek po szprycach. Wtedy zrozumiałem, że kolarze „biorą”. Wtedy rozumiałem, że sport nie jest czysty.

Oj, ile można by jeszcze pisać. Z szacunku do innych autorów – pozostawię im trochę miejsca.

 

Jan Szwiec –  rocznik 1952, zmarł 6.01.2013 r.

 

Rekordy życiowe

3000 m – 9:00,6 (1971r.)

5000 m – 15:34,4 (1971)

10 000 m – 32:30,0 (1976)

Bieg godzinny – 17.327 km (1974)

3000 m z przeszkodami – 10:10,6 (1976)

15 km po bieżni – 51:41,0 (1974 – aktualny rekord powiatu

20 km po bieżni – 1.09:50 (1974)  – aktualny rekord powiatu

20 km po szosie – 1.09:19,2 (1976)

25 km po bieżni – 1.30:42 (1974) – aktualny rekord powiatu

Maraton – 2.36:02,6 (1976)

 

Reprezentował hrubieszowskie kluby i LZS „Lubelskie” (drużyna skupiająca najlepszych zawodników z woj. lubelskiego Zrzeszenia LZS)w zawodach ligowych, pucharowych, ogólnopolskich, międzywojewódzkich, zrzeszenia LZS, międzyszkolnych (LO Staszic Hrubieszów) i Mistrzostw Polski, np.

 

29. w maratonie Dębno (1974) – 2.44:24

30. w maratonie Dębno (1973) – 2.50:03,6

42. 20 km po ulicy w Łodzi (1976) – 1.09:19,2

 

Pamiętam dokładnie, że kiedy uczył się po maturze w Lublinie nadal reprezentował hrubieszowski klub, ponieważ to było dla niego bardzo ważne, tak kochał swoje miasto i klub. Podczas pełnienia służby wojskowej nadal to czynił, a nawet zwiększył w tym zakresie działalność zachęcając kolegów, którzy z nim trenowali w wojskowej grupie sportowej, aby reprezentowali właśnie Unię Hrubieszów i to czynili np. Wojciech Szydłowski – 800 m – 1:54,5 (1976), 400 m – 50,8, 1500 m – 3:55,4, Wacław Stanisławczyk – 800 m – 1:59,8.

 


Opracował kolega z tras treningowych – Marek A. Kitliński (mak)

Na zdjęciu – śp. Jan Szwiec.