20 kwietnia 2024

Początki II wojny światowej – relacja pani Teresy Gontarz

W piątek 1 wrześniu 75 lat temu hitlerowskie Niemcy napadły na Polskę, a tu akurat, jak dzisiaj kończyły się wakacje, dzieci, młodzież szykowała się do szkół. Poniżej wywiad z wielce miłą i dobrze pamiętającą ten czas, wówczas szesnastoletnią Teresą Gontarz córką Franciszka i Magdaleny, od czasów II wojny światowej mieszkanką Hrubieszowa.


Początki II wojny światowej – relacja Pani Teresy Gontarz

 

MAK:

– W wakacje 1939 roku była Pani kilkunastoletnią dziewczyną, a tu groźba wojny i w końcu wojna, co Pani z tego okresu pamięta?


Terasa Gontarz:

– W tym czasie mieszkałam z rodzicami w Pałacu Wydżgów właścicieli Wożuczyna, blisko ich miejscowej cegielni, również pobliskiej Koziej Wólki. Właśnie tej cegielni kierownikiem był mój tato Franciszek Gontarz.

W związku z tym, że moje starsze zamężne siostry mieszkały w Hrubieszowie, najczęściej przebywałam u nich i tak też było przez całe wakacje 1939 roku. Bardzo lubiłam i lubię to miasto, ponieważ mieszkam w nim od czasów wojennych do dzisiaj. W Hrubieszowie, czy w domu systematycznie słyszałam, że grozi nam napad wojsk hitlerowskich, ale, że na taką ewentualność jesteśmy bardzo przygotowani i nikomu nie oddamy nawet guzika, a na dodatek mamy mocnych sojuszników na zachodzie i w Ameryce. W Hrubieszowie przecież mieliśmy wojsko, które też będzie nas bronić. Burmistrzem Hrubieszowa, jak pamiętam był pan Stanisław Lecewicz.

Pod koniec wakacji pojechałam do domu w celu przygotowania się do nauki w szkole odzieżowej w Hrubieszowie, którą ukończyła moja starsza siostra Jadwiga. Mieściła się ona w budynku przy ulicy Piłsudskiego tuż przy ul. Zamojskiej na zakręcie, obecnie mieści się tam Dom Pomocy Społecznej.

Niestety, raniutko w piątek 1 września 1939 r. wybuchła wojna, pomimo tego w następnych dniach razem z bratem Ryśkiem chciałam pojechać kolejką wąskotorową, aby rozpocząć naukę, ponieważ bardzo chciałam się uczyć, niestety będąc na dworcu zaczęły lecieć samoloty na Tomaszów Lubelski, słychać było bombardowanie i potężne wybuchy. Kolejka nie przyjechała, zawróciliśmy do domu. Cały czas liczyłam, że wojna zakończy się dla nas zwycięsko, w czym utwierdzało nas radio kryształkowe, jakie posiadał buchalter (księgowy) z majątku, u którego z tego powodu gromadziło się wielu miejscowych. W radio też było słychać warkot silników samolotów, a może i czołgów, różne wybuchy. W tym czasie wieści z Hrubieszowa były bardzo skąpe, a bardzo obawialiśmy się o los rodzin sióstr. Wiem, że Hrubieszów był bombardowany, zginęli ludzie. W połowie września wkroczyły oddziały niemieckie, ale nadleciały polskie samoloty, które chciały zniszczyć jeden z mostów, niestety nie udało się, Niemcy ponoć byli bardzo przerażeni. Nieco później do Hrubieszowa wkroczyła Armia Czerwona, ale wycofali się i znowu przybyli Niemcy, zostając w nim kilka lat.

Niestety i do Wożuczyna, chyba od Hrubieszowa przybyli Niemcy na samochodach, motocyklach, czołgach i z armatami. Za pierwszym razem przejechali, ale wrócili po pewnym czasie. Ich kadra oficerska zamieszkała właśnie w „naszym”… Pałacu, spędzając nas i inne rodziny do pojedynczych pokoi, a nas w tym czasie było jeszcze ośmioro, na szczęście mieliśmy jeszcze do dyspozycji kuchnię. Muszę powiedzieć, że ci Niemcy nas się nie czepiali, chociaż przeważnie byli to Austriacy, Czesi czy Słowacy. W domu trzeba było być najpóźniej o godzinie 20.00. Były dwa wejścia, oczywiście stali przy nich uzbrojeni wartownicy, jak i wokół budynku. Do domu, my wchodziliśmy jednymi drzwiami, a oni drugimi. Mogę nawet powiedzieć, że były przypadki, że jak otrzymali paczki, to częstowali nas czekoladami czy ciastkami.

W jesieni w miejscowej cukrowni rozpoczęła się kampania cukrownicza, aby nie być wywiezionym na roboty do Niemiec, to Tacie, dwóm braciom i mnie udało się w niej zatrudnić. Wiem, że w tym okresie była wielka bieda, rodziny wielodzietne, dwie osoby Niemcy przyłapali, że wynoszą po 2/3 kilogramy cukru i za to zostali rozstrzelani. Wiem, że moi bracia chodzili na jakieś zebrania w celu podjęcia walki z Niemcami. Wiem również, że aresztowali księdza – proboszcza i organistę z parafii Wożuczyn, którzy już nigdy nie wrócili. Niestety nie udało nam się pojechać do Hrubieszowa na Boże Narodzenie, bo i był strach gdziekolwiek się ruszać i te święta rodzinne spędziliśmy skromnie w Wożuczynie, a za ścianą byli Niemcy. Dlatego za wiele o początkach wojny w Hrubieszowie nic nie mogę powiedzieć, ponieważ w nim nie byłam, najwyżej, to, co później usłyszałam, czy przeczytałam i czytam nadal.

W 1940 r. wojna trwała nadal, Niemcy odnosiły same sukcesy, aby nadal nie wyjechać na roboty do Niemiec, podjęłam kolejną pracę, tym razem w… Sachryniu, ale to może opowiem w innym czasie. W dalszym ciągu mego życia, tak wyszło, że jeszcze w czasie trwania wojny zamieszkałam na stałe w Hrubieszowie i mieszkam szczęśliwie do dzisiaj.

 

Dziękuję, ma Pani świetną pamięć, życzę zdrowia!

 

 

Opracowanie – Marek A. Kitliński (mak)

fot. ze zbiorów T. Gontarz