16 kwietnia 2024

W imię nieśmiertelnej pamięci

Hrubieszów

Łzy wzruszenia i wspomnień mieszały się z uczuciem zadumy. Odgłosy jadącego pociągu i krzyki rosyjskich żołnierzy przywoływały dreszcz strachu. Przeszłość tak odległa, nagle stała się rzeczywista i niemal namacalna.

***

Te doświadczenia stały się udziałem widzów spektaklu „Polskie Losy”, który zaprezentowany został na deskach teatru Hrubieszowskiego Domu Kultury w zeszły piątek, 12 marca 2010 roku.

Inscenizacja przedstawiająca losy Polaków w trakcie podróży na Syberię, zaprezentowana została przez grupę teatralną „GAMA” , którą do występu przygotowała p. Magdalena Sielicka. Scenariusz spektaklu składał się z poezji i zapisków Sybiraków, a także wstrząsających faktów historycznych dotyczących traktowania polskich więźniów.
Kilka klas Zespołu Szkół nr 1 w Hrubieszowie wraz z opiekunami miało okazję zobaczyć i usłyszeć fragment, tej strasznej, ale prawdziwej historii.

Gośćmi honorowymi byli: p. Stanisława Moniak, p. Józef Mołodecki, p. Władysław Sitkowski i p. Wiesław Roniak ze Związku Sybiraków, którzy zgodzili się opowiedzieć nieco o swoim pobycie na Syberii.

Widowisko i spotkanie z Sybirakami stało się okazją do przeprowadzenia wywiadu z tymi, którzy przeżyli wywózkę.

Marta Szpinda: Państwu zabraniano mówić o tym wszystkim?

Pani Stanisława Moniak: Tak, kiedy wróciliśmy z Rosji do Polski.

M. Sz.: I to była inicjatywa ustroju? Państwo próbowali to jakoś nagłaśniać, mówić o tym?

Pan Józef Mołodecki: O tym zakazie? Tylko wśród kolegów. To jest inny temat – zakaz, a co innego o tragedii mówić. Na temat zakazu trzeba było milczeć, mówiło w środowiskach zaufania. Nawet nauczycielowi nie można było powiedzieć, do szkoły jak poszliśmy, to już nam nauczyciel mówili: „Ty nie pisz, że byłeś na zesłaniu, piszcie dzieci, że z powodu działań wojennych byliście na obszarze Związku Radzieckiego”. Bo i nauczyciel byłby ukarany, gdyby przyjął takie podanie i przekazał dalej.
M. Sz.: W jakim wieku zostali Państwo zesłani?

S. M.: Ja miałam 8 lat.

M. Sz.: W jakich okolicznościach do tego doszło?

Władysław Sitkowski: Mój tatuś był „piłsudczykiem”, mieszkaliśmy blisko jedni drugich.

J.M.: Osadnikiem był.

M. Sz.: To Państwo się znają od dawna?

S. M.: Mieszkaliśmy przez drogę, za Bugiem na tej osadzie.

J. M.: To może ja opowiem, co to znaczy „osadnik”. Po zwycięstwie w dwudziestym roku, szczególnie zasłużonym żołnierzom, na rozkaz Marszałka rząd Polski przeprowadził reformę, wielkie majątki hrabiów na wschodzie rozparcelowano i przydzielono tym żołnierzom. Osadnik, to jest żołnierz dwudziestego roku, no i my właśnie byliśmy dziećmi tych legionistów, osadników. A kiedy Rosjanie już zajęli te tereny wschodnie i podzielili się z Niemcem, rząd Związku Radzieckiego pozbył się tych ludzie, żeby nie przeszkadzali, bo wiadomo, to byli żołnierze, oni niedawno brali udział w wojnie. Przede wszystkim właśnie osadników, służby państwowe wszystkie po kolei, wywozili, wojsko, policję, pocztę, leśników. Był program i wyznaczony podział, tego i tego dnia…

W. S.: Tak właśnie, ci ludzie z tych ugrupowań byli najbardziej niebezpieczni, stanowili zagrożenie dla Stalina, dla komunizmu, który się szerzył. Stalin podpisał dokumenty, żeby wszystkich zabrać, wywieźć na Sybir, a na Sybir – oznaczało karę śmierci. To nie była wpisana kara śmierci, ale wywiezienie oznaczało śmierć czy z zimna, czy z głodu, a ile ludzi tam zginęło, umarło. Nam jakoś Bóg przeznaczył i tak to jest, że żyjemy.

J. M.: Dziadek miał stolarkę, trumny robił, albo podłogi ludziom i tak troszkę dorabiał. Pani Stasi ojciec łapcie plótł.

S. M.: Ale później zachorował, a żeby darmo chleba tego nie dać, to trzeba coś robić, nie robisz, nie jesz.

W. S.: No właśnie, czym żywili, co dawali jeść… Byli tak zwani „stachanowcy”, co wyrabiali te normy i im dawali tego chleba więcej, 80 dkg.

J. M.: To było tak: „raboczyj”: 60 dkg chleba, „nieraboczyj” – 30, ale już w najgorszym razie „raboczyj” – 50 dkg chleba, „nieraboczyj”- 20.

W. S.: Czyli małe dzieci dostawały 20 deko chleba, ale, że dzieci lubią słodycze, to jako cukier dawali „kanfiety”, na kartki, ileś tam było tych kanfietów na miesięcy chyba, ale to było, tych cukiereczków jakichś tam za bilety, bo cukru, to tam nikt nie widział na oczy.

S. M.: A mięso widziałeś ?

W. S.: A kto tam mięso widział, masła, mięsa. Takich dobrodziejstw jak bułka, chleb biały, czy masło, czy kiełbasa, a mleko widział ktoś?

J. M.: Myśmy mieli kozę.

W.S.: Potem tak. Jak już się zaczął ten 1943 rok, tak już troszeczkę takie poluźnienie było, które wynikło wtedy z podpisania umowy Sikorski – Stalin i wolno było już troszkę swobodniej żyć. No to wtedy, co sprytniejszy, to tam sobie kozę kupił, to myśmy wtedy dopiero mleko widzieli, czyli po dwóch latach, jak myśmy tam byli. Ale było mięso, bo nam w tych stołówkach, dawali zupę taką „łapszę”, kluski takie z czarnej mąki i oczka pływały na tym, bo było w każdej parę prusaków, czyli tych robaków i stąd te oczka tłuste. To dzisiaj ktoś by powiedział – „jak to robak, to ja nie będę jadł”, to tego karalucha wyrzuciło się łyżką i dalej się tę zupę jadło.

M.Sz.: A Państwo po przybyciu na Syberię zostali umieszczeni w jakichś więzieniach ?

J. M.: Nie, to były obozy, nie nazywali tego więzieniem.

S. M.: To były takie baraki w lesie. Tak był korytarz i tam były mieszkania po obu stronach, drzwi i wyjście.

J:. W.: Bo więzienie to jest osobno, tam, to już tylko ginąć, a to był łagier.

M. Sz.: Ile lat spędzili Państwo w łagrach?

J. M.: Cztery i pół na Syberii i rok na Ukrainie.

M. Sz.: Czyli byli Państwo zesłani i wrócili mniej więcej w tym samym czasie?

S. M.: Tak, ale nie do końca, wcześniej trafiliśmy na Ukrainę, w różne strony. Do Odessy wróciliśmy razem, przywieźli nas pociągiem. Był tam Kołchoz i Sowchoz, to tak jak w Polsce PGR i spółdzielnia produkcyjna. Także kto popadał do Kołchozu, to do kołchozu, tam już stały takie furmanki i nas zabierali.

J. M.: Z 1943 roku żołnierze, którzy poszli i na przykład w bitwie pod Lenino zginęło 3 180 żołnierzy i oni się skarżyli do dowódcy, gen. Berlinga, że oni giną na wojnie, a ich rodziny giną w nędzy, że ich ofiarność nie pożytkuje rodziną swoim. Oni poszli na wojnę, żeby nas wyzwolić, no i jednak Wasilewska odwiedzała nasze obozy, jak wspominali rodzice i wkrótce potem wywieziono nas w ciepły kraj, na Ukrainę w okolice Morza Czarnego. Na przykład my byliśmy koło Hersonu.

W. S.: Kiedy nas wywozili były mrozy, śniegi, a kiedy przyjechaliśmy – tu gorąco, upał, boso się chodziło, wtedy mówili „Boże, tu można do końca życia mieszkać”.

J. M.: Żołnierze wojenni wymagali, by zabrać swoje rodziny.

Wiesław Roniak: Nasi na linii frontowej szli do Berlina, wysyłali rozpaczliwe pisma, listy, zgłoszenia, że nasze rodziny giną, a my idziemy i wtedy Stalin się trochę opamiętał i dali nam możliwość wyrwanie się stamtąd i przyjazdu w ciepłe kraje i to był rok 1944.
Moja historia była taka. Mama była nauczycielką, a tata oficerem wojska polskiego, no i wiadomo, jak Niemiec wkroczył to trzeba było uciekać. Ojca akurat dorwali Niemcy, a mama uciekała z trojgiem nieletnich dzieci w kierunku wschodnim. Niestety, tam nas dorwali, w Krystynopolu konkretnie i wywieźli. Ja wówczas miałem rok i dwa miesiące, brat miał 5 lat, siostra już 11. Wszystko dlatego, że mama była nauczycielką, a ojciec oficerem, a za to prześladowali niesamowicie. Ojciec uciekł z więzienia, a my siedzieliśmy tam, na tej Syberii, w ziemiance o głodzie i chłodzie, we wszach, w pluskwach. Od czwartego roku życia, pamiętam jak paśliśmy cielęta razem z bratem i siostrą. Było ich około 270 sztuk, nie byliśmy w stanie tego upilnować, wilki niektóre pozagryzały, bo wataha wpadła, to matkę do aresztu posadzili, a my zostaliśmy sami, opiekowała się nami siostra. Poza nami w ziemiance mieszkała jeszcze, również żona oficera, pana Tokarczyka, który pochodził z Nowego Sącza, ona też była nauczycielką i myśmy akurat trafili do tej jednej grupy, Niestety, przeżyło się 7 lat, potem, poprzez starania Czerwonego Krzyża, poprzez dowiadywanie się mojego ojca, który się w jakiś sposób ujawnił, dostaliśmy list, że możemy wracać do Polski. A wcześniej to absolutnie nie było mowy o tym, żeby do Polski wrócić, bo zmuszali do podpisywania przymusowego obywatelstwa rosyjskiego, na co moja mama się nie zgodziła. Pomimo tak młodego wieku, pamiętam co dokładnie się działo. Do szkoły zacząłem chodzić, mając 8 lat.
Tam cały czas mama uczyła nas po polsku, przerobiliśmy I, II, III klasę.

M. Sz.: Dziękuję za rozmowę.

***

Opr.: Marta Szpinda
Zespół Szkół nr 1w Hrubieszowie

zobacz zdjęcia »

zdjęcia z przedstawienia »