20 kwietnia 2024

Wywiad z prof. dr hab. Tomaszem Mieczanem o Antarktydzie i nie tylko!

Prof. dr hab. Tomasz Mieczan jest m.in. absolwentem Szkoły Podstawowej w Trzeszczanach i hrubieszowskiego Staszica. Szkoły, do których uczęszczał, spotkania z wielkim przyrodnikiem Włodzimierzem Puchalskim rozbudziły w nim zainteresowania w tym kierunku. Został na uczelni, którą ukończył, pełni ważne funkcje, pracuje naukowo, przez co dodatkowo bywa dla nas w niedostępnych miejscach na Ziemi, ale cóż, jak praca jest pasją, to wszystkie trudności są i będą pokonane.


Wywiad z prof. dr hab. Tomaszem Mieczanem!

 

Panie profesorze zdradzi nam pan swoje podstawowe dane, czyli data i miejsce urodzenia, imiona rodziców, rodzeństwo, miejsce zamieszkania w dzieciństwie i wieku młodzieżowym?

– Data urodzenia, 30.12.1974, Hrubieszów, imiona rodziców: Zofia i Stanisław. W dzieciństwie oraz w wieku młodzieżowym mieszkałem w Trzeszczanach, a następnie w Lublinie.

 

Jak pan wspomina naukę w szkole podstawowej, dyrekcję, nauczycieli koleżanki, kolegów?

– To bardzo sympatyczny, beztroski okres dzieciństwa. Fajni nauczyciele i zgrana klasa. Do tej pory pamiętam moją wychowawczynię w klasach I-III, była nią Pani Wawryszuk – cudowna nauczycielka. W starszych klasach wychowawczynią była Pani Bożena Zając, nauczycielka biologii, świetny pedagog. Już od najmłodszych lat potrafiła zainteresować biologią.

 

Musiała pana interesować przyroda, chemia, ponieważ w hrubieszowskim Staszicu wybrał pan klasę biologiczno – chemiczną?

– Mogę powiedzieć, że przyroda interesowała mnie od zawsze. Zapewne duży wpływ miała szkoła podstawowa, w której aktywnie działałem w Lidze Ochrony Przyrody oraz w harcerstwie. Naturalną koleją rzeczy było, więc wybranie klasy o takim profilu.

 

Więc nic dziwnego, że studiowanie wybrał pan na …?

– Na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie, kierunek: ochrona środowiska – łączy on w sobie biologię i ekologię, czyli to, co zawsze mnie interesowało.

 

Czym pan się zajmował na uczelni oprócz nauki?

– Tu aż się uśmiecham – oczywiście życiem studenckim.

 

Co spowodowało, że został pan na uczelni?

– Pozostanie na uczelni zaproponował mi dawny szef Katedry Hydrobiologii – prof. Radwan. W jednostce tej pisałem pracę magisterską, która zwyciężyła w konkursie na najlepszą pracę z zakresu ochrony środowiska. Profesor pamiętał mnie także ze znacznej aktywności na seminariach magisterskich, które prowadził. To spowodowało, że otrzymałem taką propozycję.

 

Jest pan kierownikiem katedry Hydrobiologii na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie, czyli, czym się zajmujecie?

 Celem prowadzonych badań jest lepsze poznanie struktury i zasad funkcjonowania ekosystemów wodnych i torfowiskowych, w kontekście wzajemnych oddziaływań człowieka i środowiska. Równolegle, opierając się na uzyskanych wynikach, wypracowywane są zasady ochrony oraz odtwarzania zdegradowanych ekosystemów, prowadzenia zrównoważonej gospodarki rybackiej, kontroli gatunków inwazyjnych oraz restytucji ginących organizmów wodnych. Najszerzej zakrojone badania, mające również najdłuższą tradycję, dotyczą struktury i funkcjonowania ekosystemów jeziornych. Koncentrują się one na analizie właściwości fizyczno-chemicznych wód i osadów dennych oraz zasiedlających je organizmów.

 

Do czego ta wiedza może pomóc w życiu codziennym?

– Wyniki badań umożliwiają wyznaczenie zasad racjonalnego użytkowania wód oraz opracowania skutecznych metod ich ochrony. Wciąż jednak bardzo niewiele informacji dotyczy reakcji biocenoz wodnych na zwiększającą się antropopresję. Poznanie tych zależności wymaga wielu kompleksowych i długoterminowych badań procesów ekologicznych zachodzących w ekosystemach zagrożonych oraz działań prowadzących do poprawy ich stanu, stopniowo lub gwałtownie degradowanych, również na obszarze Lubelszczyzny. Staramy się, więc współpracować z samorządami i lokalnymi społecznościami. Katedra uczestniczy m.in. w opracowaniu zasad ochrony Zalewu Zemborzyckiego w Lublinie, czy Zalewu Kraśnickiego, w których obserwuje się występowanie intensywnych zakwitów glonów i sinic (organizmy wydzielające silnie trujące toksyny), czy w opracowywaniu planów ochrony zasobów i ekosystemów wodnych w parkach narodowych. Staramy się, więc, wychodzić naprzeciw potrzebom lokalnych społeczności, dla których korzystanie z wód zbiorników jest ważne przede wszystkim ze względów rekreacyjnych i zdrowotnych.

 

Kim był dla pana znany fotografik i autor filmów przyrodniczych Włodzimierz Puchalski?

– Włodzimierz Puchalski był dobrym znajomym moich rodziców. Wielokrotnie bywał w Trzeszczanach. To właśnie dzięki czytaniu jego książek i oglądaniu filmów, w tym tych dotyczących Antarktydy rozwijały się moje zainteresowania przyrodą.

 

W końcu wybrał się pan na Antarktydę, w jakim celu?

– Sam wyjazd był efektem programu badawczego realizowanego w Zakładzie Biologii Antarktyki Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN i dotyczył metagenomiki mikroorganizmów środowisk polarnych. Jest to nowa dziedzina nauki, która poprzez sekwencjonowanie DNA, umożliwia całościową, kompletną analizę genomu drobnoustrojów występujących w danym środowisku. Celem prowadzonych badań było wyjaśnienie mechanizmów kolonizacji lodowców przez wyspecjalizowane, zimnolubne grupy mikroorganizmów oraz określenie wpływu czynników środowiskowych na tempo tego procesu. Innym ważnym zadaniem było wykrycie użytecznych dla człowieka niehodowlanych drobnoustrojów oraz utworzenie tzw. biblioteki metagenomowej, będącej źródłem genów i sekwencji, przydatnych w aplikacjach biotechnologicznych, np. produkcji cennych i unikalnych białek czy enzymów. Badania tempa i kierunków zmian w strukturze mikroorganizmów siedlisk lodowcowych w globalnych ekosystemach polarnych należą do nielicznych. Poznanie tych zależności jest szczególnie istotne w związku ze zmianą struktury oraz zasięgu lodowców i może być doskonałym wskaźnikiem globalnych zmian klimatycznych.

 

Czy łatwo jest zorganizować taki wyjazd?

– Niestety organizacja wyjazdu nie jest łatwa i wymaga zaangażowania wielu osób. Największym problemem logistycznym jest dotarcie na Antarktydę oraz powrót do Polski. Oczywiście nie istnieją regularne połączenia, tak, więc korzysta się ze wszelkich dostępnych opcji, aby przemieścić się pomiędzy Antarktydą, a Ameryką Południową. Są to najczęściej okręty wojskowe lub frachtowce zaopatrujące bazy antarktyczne. Możliwy jest także lot wojskowym samolotem Herkulesem z lotniska w Punta Arenas (Chile), który ląduje na polowym lotnisku w największej chilijskiej naukowo-wojskowej bazie Presidente Frei położonej na wyspie King George.

 

Aby wytrzymać w klimacie Antarktydy, przeszedł pan jakieś specjalne przygotowania?

– Najważniejszy jest brak poważnych problemów zdrowotnych, szczególnie kardiologicznych. Jak wiadomo o pomoc lekarską w takim miejscu jest bardzo trudno, często jest to wręcz niemożliwe. Przed wyjazdem każdy przeszedł, więc szereg badań, wcześniej natomiast wystarczyło zadbać o kondycję. Trochę codziennego biegu i prostych ćwiczeń fizycznych zupełnie wystarcza.

 

W jaki sposób dotarliście do celu?

 Nasza grupa miała ogromne szczęście i podróż przebiegała względnie szybko. Najpierw dostaliśmy się do Ameryki Południowej. Kiedy wylądowaliśmy w Punta Arenas w Chile, po około 15 godzinach oczekiwania w bazie wojskowej udało nam się dotrzeć Herkulesem do stacji chilijskiej na Antarktydzie. Jeszcze w nocy, przy użyciu niewielkiego pontonu, dotarliśmy na pokład argentyńskiego frachtowca Canal Beagl, który po ok. 6 godzinach dopłynął w rejon Stacji „Arctowski”. Swoją drogą wchodzenie po sznurkowej drabince na pokład 3 – piętrowego statku w środku nocy i przy ogromnych falach dostarcza wielu niezapomnianych wrażeń. Jeśli ma się szczęście to podróż zajmuje 3-4 dni (nam sprzyjało), jeśli tego szczęścia zabraknie, to niestety można wędrować i 3 tygodnie. Sprzęt badawczy oraz zaopatrzenie, transportowane jest na stację raz w roku statkiem.

 

Gdzie tam mieszkaliście, skąd wyżywienie?

– Cała nasza grupa mieszkała na Stacji Antarktycznej Arctowski. Stacja powstała w 1977 roku, jest niewątpliwie najbardziej niezwykłą placówką naukową. W czasie 35 letniej działalności przewinęło się przez nią wielu polskich i zagranicznych naukowców. Stacja jest w pełni autonomiczna, a jej infrastruktura umożliwia wygodną pracę ok. 25 osób latem i ok. 10 zimą. Ma również jedną z najpiękniejszych lokalizacji w rejonie Archipelagu Południowych Szetlandów z największym mszarnikiem w Morskiej Antarktyce. Wyżywienie natomiast, podobnie jak aparatura badawcza dotarło statkiem.

 

Krajobraz, pogoda, temperatury na Antarktydzie, to …?

– Chyba najlepiej oddaje to cytat Roalda Amundsena:

„Połyskująca biel, lśniący błękit, krucza czerń, ta ziemia w słonecznym świetle wygląda bajkowo. Wzniesienie za wzniesieniem, szczyt za szczytem – spękany, jak żaden na naszej planecie, leży dotąd nie oglądany, nietknięty ludzką stopą dziki ląd…”.

Jednak pierwszy kontakt z Antarktydą wywołał u mnie raczej skojarzenia z księżycowym krajobrazem. Dopiero okolice Zatoki Admiralicji odsłoniły całe piękno tego obszaru. Jeżeli chodzi natomiast o temperaturę to miałem to szczęście, że podczas pobytu było akurat antarktyczne lato. Generalnie jest to jednak obszar bardzo niskich temperatur. Wewnątrz kontynentu panują najniższe temperatury na Ziemi dochodzące do – 90 °C (najniższa zanotowana temperatura to-94,5 °C). Średnia roczna temperatura wynosi ok. -57 °C. Najcieplejszym miesiącem jest styczeń z temperaturą minimalną -30 °C, natomiast najchłodniejszy jest sierpień, z temperaturami spadającymi do -70 °C.

 

No, a ptaki, zwierzęta, ryby …?

 Nam wszystkim rejon ten przede wszystkim kojarzy się z obecnością pingwinów, co oczywiście potwierdzam. W bezpośrednim sąsiedztwie stacji znajdują się tysiące gniazd lęgowych pingwinów Adeli. Kiedyś można było tutaj spotkać nawet 20 tysięcy gniazd. Teraz jest ich niestety dużo mniej, co z pewnością jest efektem globalnych zmian klimatycznych. W okolicy stacji leniwie wylegują się słonie morskie „chwytając” pojawiające się czasami promienie słońca. Fauna ryb jest stosunkowo uboga. Występuje tu jednak bardzo ciekawy gatunek ryby – nototenia, która posiada błękitną krew (dosłownie). Wynika to z obecności kompleksów miedzi, co stanowi jedno z przystosowań do życia w niskich temperaturach.

 

Coś im pomagacie?

– Absolutnie nie. Przyroda zostawiona jest sama sobie. Wychodzimy z założenia, że wszelka pomoc – głównie dokarmianie, będzie bardzo niekorzystna. Naukowcy wyjadą, zaś zwierzęta pozostaną i w tych trudnych dla siebie warunkach muszą sobie radzić. Dokarmianie mogłoby spowodować utratę zachowań powstałych w trakcie tysięcy lat ewolucji. Resztki jedzenia były, więc sukcesywnie mielone, pakowane w beczki, a następnie ładowane na statek.

 

Są łagodne, groźne?

– Zwierzęta w bezpośrednim sąsiedztwie stacji są spokojne, nie mają złych doświadczeń z ludźmi i nawet nie uciekają. Oczywiście trzeba zachować ostrożność i nadmiernie blisko nie podchodzić do słoni morskich czy fok. Natomiast w lutym coraz częściej spotkać można uchatki. Spotkania takie miały przyjazny charakter jedynie z odległości około 15 metrów. Bliższy kontakt skutkował szybkim atakiem na intruza, (czyli na mnie). Wiele razy uciekałem od tych sympatycznych z pozoru zwierzątek, bijąc pewnie rekordy w biegach na krótkie dystanse.

 

A jak wygląda „spacer” po lodowcach?

 Wymaga on oczywiście odpowiedniego sprzętu (liny, kaski, buty z kolcami, śruby alpinistyczne, itp.). Do tej pory doskonale pamiętam, jak trudno było pobierać próby. Dziewięć-dziesięć godzin morderczego wspinania się po lodowcu, przechodzenia przez szczeliny i strumienie, a do tego nieprawdopodobny wiatr, deszcz lub śnieg. Miałem wrażenie, że w ciągu tych kilku godzin przeżywałem przynajmniej trzy pory roku. Są to z naukowego punktu widzenia bardzo interesujące siedliska. Dawniej uważano lodowce za jałową część naszej planety, ale współczesne odkrycia dowodzą, że różne zimnolubne organizmy wiążą z nimi całe swoje życie.

 

Są turyści w tych miejscach, gdzie pan przebywał?

– Nawet i do tych bardzo odległych rejonów organizowane są wycieczki – głównie organizuje je Argentyna. Na szczęście ograniczają się one do obserwowania antarktycznego lodu ze statku, a tylko niewielkie grupy mogą schodzić na brzeg i nie mogą „zapuszczać” się dalej w głąb lądu.

 

Czy faktycznie, tam można zauważyć, że czekają nas zmiany klimatyczne?

– Obszary polarne są bardzo wrażliwe na wszelkie zmiany klimatyczne. Obecnie widać już efekty tych zmian. Coraz częściej obserwowana jest tzw., deglacjacja – czyli ubywanie powierzchni lodowych. Tylko w ostatnich kilku latach Lodowiec Ekologii położony na wyspie King George cofnął się o kilkanaście metrów, tworząc słodkowodną lagunę. Również odczuwalne jest zwiększone promieniowanie UV, w związku z występującą w tym rejonie dziurą ozonową. Obserwuje się również zmniejszenie populacji pingwinów, co jest bez wątpienia związane z globalnymi zmianami klimatu. Dla organizmów w tamtym rejonie nawet nieznaczne podniesienie temperatury otoczenia może być śmiertelne.

 

Czy udało się panu i zespołowi osiągnąć zamierzone cele?

– Wyjazd uważam za bardzo udany. Udało się przeprowadzić pionierskie badania nad biogeografią Protista – mikroorganizmów odpowiedzialnych za przepływ materii i energii, uczestniczących w obiegu węgla w wodzie. Jednocześnie opisano 4 nowe dla nauki gatunki pierwotniaków. Po raz pierwszy na świecie przeprowadzono również badania tych organizmów w różnych środowiskach lodowcowych (na powierzchni lodowca, strumieniach nalodowcowych jak i tzw. kriokonitach, które powstają przy wtapianiu się cząstek mineralnych w lód).

 

Gdzie można o nich poczytać?

– Obecnie część wyników została już opublikowana w prestiżowych czasopismach Polar Biology oraz Polar Reserch. Kolejna praca jest przygotowywana do druku.

 

A inne pana publikacje?

– Trochę się już ich uzbierało. W większości są publikowane w zachodnich czasopismach naukowych. Wynika to z faktu, że w dzisiejszych czasach wejście do światowego obiegu myśli naukowej, niejako wymusza wybór tego typu czasopism. Jednocześnie staram się publikować prace popularno-naukowe, bardziej dostępnie dla szerszego grona odbiorców.

 

W jakich jeszcze był pan, zapewne dla nas niezwykłych miejscach i dlaczego?

– Może z tych bardziej niezwykłych to Ameryka Południowa – lasy tropikalne. Również tam zebrałem interesujący materiał badawczy. Czasami te najbardziej niezwykłe miejsca są w zasięgu ręki – np. Roztocze czy Polesie, w których mój zespół również prowadzi badania. To właśnie tutaj są bardzo niezwykłe miejsca, wciąż nieodkryte, które zachwycają wizualnie i naukowo.

 

 

Czy na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie, wśród wykładowców spotkamy jeszcze naszych rodaków z hrubieszowszczyzny?

– Znam zaledwie kilka osób, ale na pewno jest ich znacznie więcej.

 

A studiujących?

– Oczywiście, że są. Wiele razy spotkałem absolwentów hrubieszowskiego Staszica, którzy u nas studiują. Przyznam, że mam zawsze do nich sentyment i czasami żartuję, że jeżeli nie będę chciał zaliczyć egzaminu, to niech przypomną, że są z hrubieszowszczyzny.

 

A gdzie można pracować po ukończeniu studiów?

– Uniwersytet kształci na bardzo wielu kierunkach. Katedra, którą kieruję odpowiedzialna jest za realizację przedmiotów na kierunkach: biologia oraz ochrona środowiska (w tym specjalności zarządzanie zasobami wód i torfowisk). Staramy się, żeby absolwent zdobywał nie tylko wiedzę teoretyczną, ale szereg umiejętności praktycznych. Przygotowany jest, więc do pracy w laboratoriach analitycznych, szkole, administracji państwowej i samorządowej, parkach narodowych czy służbach ochrony środowiska.

 

Odwiedza pan rodzinne strony?

– Bardzo chętnie. Z przyjemnością zawsze wracam do Trzeszczan, w których mieszkają moi rodzice, rodzina i znajomi.

 

W domu najchętniej, co pan je?

– Nie jestem wybredny. Lubię kuchnię prostą, regionalną – zupy, pierogi, placki ziemniaczane czy ryby we wszelkiej postaci. Zaś po powrocie z Antarktydy najchętniej owoce, warzywa i nabiał.

 

Jaka panu towarzyszy muzyka?

– Bardzo lubię muzykę rockową, popową oraz klasyczną. Często słucham, więc Stinga, Shade, Zaz czy Metalikę. Po pobycie w Argentynie przekonałem się również do tanga, chociaż na razie tylko słucham.

 

Jakieś inne hobby, zainteresowania?

– Uwielbiam podróże, a szczególnie nasz Bałtyk. Choć może trudno uwierzyć, są tutaj jeszcze dzikie plaże. Lubię również fotografikę przyrodniczą.

 

W tak młodym wieku uzyskał pan już wysokie tytuły naukowe, a odznaczenia, medale, wyróżnienia?

– Są to głównie nagrody JM Rektora UP za działalność naukową, brązowy medal Prezydenta RP za długoletnią służbę oraz medal Polskiego Towarzystwa Hydrobiologicznego. Przyznam, że największą satysfakcję przynoszą mi jednak sukcesy moich magistrantów. Tylko w kilku ostatnich latach zdobyli oni czołowe miejsca (I lub II) w konkursach na najlepszą pracę magisterską z zakresu biologii wód, organizowanym przez Polskie Towarzystwo Hydrobiologiczne.

 

Jakie ma profesor dalsze plany?

– Przyznam, że badania polarne wciągają. Planujemy, więc jeszcze ekspedycję na dwa bieguny, południowy i północny. Zależeć będzie to jednak od pozyskania środków. Jeżeli dostaniemy grant na te badania to pakuję plecak i ruszam………

 

Dziękuję za obszerne odpowiedzi i życzę dalszych sukcesów naukowych i nie tylko! – mak

 

Zdjęcia:

Fot. 1. „Pamiątka” po wielorybnictwie

Fot. 2. Pobieranie prób na lodowcu

Fot. 3. Okolice Stacji

Fot. 4. Pingwinisko

Fot. 5. Pingwin królewski

Fot. 6. W drodze po próby – Zatoka Ekologii

Fot. 7. Widok na Ezcurrę

Fot. 8. Słonie morskie

 


Wywiad i opracowanie – Marek Ambroży Kitliński (mak)

Na zdjęciu – prof. dr hab. Tomasz Mieczan.