29 marca 2024

Z cyklu „Tak było – Dramatyczne czasy” Jerzy Masłowski przedstawia – Kpt. Karol Bojarski „Wyga”, „Kosa” (1918 -1946)

Był długi czas, że Ci, co walczyli za Ojczyznę z okupantem byli traktowani, jak śmiecie i wielu z nich w brutalny sposób zostało zamiecionych tak, że nie wiadomo do dzisiaj, gdzie są ich szczątki.

Reklamy

 

Na szczęście zmieniły się czasy i można przywracać tym wielkim bohaterom przynajmniej ich nazwiska, mówić oraz pisać o ich ryzykownej na pograniczu życia działalności, m.in. dzięki takim ludziom, jakim jest były senator, z wykształcenia historyk, urodzony i wykształcony w Hrubieszowie Pan Jerzy Masłowski, do którego zwróciłem się z prośbą o darmowe udostępniania swoich publikacji, jak i ewentualnie dodatkowych odcinków. Tak, jak się spodziewałem wyraził zgodę, więc zaczynamy, dzisiaj o kpt. Karolu Bojarskim „Wyga”, „Kosa” (1918 -1946).

 

***

Reklamy

 

Z cyklu „Tak było – Dramatyczne czasy” Jerzy Masłowski przedstawia – Kpt. Karol Bojarski „Wyga”, „Kosa” (1918 -1946)

 

6 kwietnia 1946 roku w walce z komunistami  poległ jeden z najwybitniejszych oficerów hrubieszowskiej konspiracji niepodległościowej Karol Bojarski „Wyga”. Pułkownik Marian Gołębiewski „Irka” cichociemny,  oficer  konspiracji antyniemieckiej i antykomunistycznej w Okręgu lubelskim AK – WiN i wieloletni więzień w PRL,  w relacji złożonej na moje ręce w 1991 roku  powiedział o nim:  „W wolnej Polsce widziałem go jako jedynego z grona  moich kilkudziesięciu  oficerów w korpusie generałów Wojska Polskiego. To był niezwykle utalentowany żołnierz i dowódca. Niestety przedwcześnie poległ w walkach z komunistami, a poza wąskim gronem  nas – kombatantów i starszych mieszkańców ziemi  hrubieszowskiej, którzy niejednokrotnie zawdzięczali  mu uratowanie życia, nikt o nim nie pamięta”.

Karol Bojarski urodził się  3.01.1918 roku w Dubnie na Wołyniu, a ochrzczony został w rodzinnej parafii Bojarskich  – Horodło, gdzie po latach wojennej tułaczki rodzina ponownie osiedliła się na stałe.  Uczył się  w szkole podstawowej w Horodle, a następnie w gimnazjum im. Mikołaja Kopernika we Włodzimierzu Wołyńskim, gdzie wcześniej uczęszczała się jego siostra Stanisława i brat Wacław.  Po uzyskaniu matury  wzorem starszego brata, wstąpił do wojska.

W Sulejówku ukończył  z wyróżnieniem kurs dla kandydatów do szkół oficerskich, a następnie   odbył roczną służbę wojskową w Szkole Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu  Wołyńskim . W szkole był wyróżniającym się podchorążym , nieprzeciętne  sukcesy odnosił  szczególnie  w woltyżerce. W lecie (czerwiec – lipiec 1939 roku) ukończył  szkołę zajmując jedną z pierwszych lokat.

Na wieść o wybuchu wojny z Niemcami zgłosił się do szkoły podchorążych  we Włodzimierzu z prośbą o skierowanie na front. Krótko walczył w okolicach Chełmna, skąd po bombardowaniu i rozproszeniu oddziału powrócił do Włodzimierza. Po zajęciu koszar przez sowietów, wraz z kolegą (oficerem zawodowym) po unieszkodliwieniu sowieckiego wartownika konno  uciekł z koszar. Konie pozostawili polskiemu gospodarzowi w Wydrance nad Bugiem i wpław przeprawili się przez rzekę.   Po rozstaniu z kolegą i przedostaniu się  do Horodła   zamieszał u rodziców. Przez kilka tygodni ukrywał się obawiając się, że sowieci będą go poszukiwać za zabicie wartownika podczas ucieczki z koszar we Włodzimierzu.

Już pod koniec września 1939 roku nawiązał kontakty z ukrywającymi się u rodzin oficerami i żołnierzami WP  i wspólnie zaczęli tworzyć podstawy horodelskiej konspiracji niepodległościowej.  Zbierali pozostawioną po wojnie obronnej broń i amunicję, a przede wszystkim zorganizowali  sprawnie funkcjonujący  przez cały okres okupacji punkt przerzutowy przez Bug. W  pierwszych miesiącach okupacji korzystali z niego przede wszystkim uciekinierzy z kresów,  którzy  woleli  przebywać pod okupacja niemiecką, niż dostać się w ręce sowietów.

Późną jesienią 1939 roku podczas pobytu w Horodle  łącznika z Warszawy, który udawał się na Wołyń z rozkazami do tworzenia struktur  Służby Zwycięstwu Polski, wraz z bratem Wacławem został zaprzysiężony jako członek tej organizacji.  Idei walki o wolną Polskę pozostał od tej chwili wierny, aż do swojej śmierci z  rąk komunistów w 1946 roku.

Po przekształceniu się SZP w Związek Walki Zbrojnej otrzymał zadanie zwerbowania i przeszkolenia starannie wybranych  młodych mieszkańców Horodła i okolic jako przyszłej grupy  dywersyjnej.  To wówczas związał się niemal na cały okres obu okupacji z tak ofiarnymi żołnierzami podziemia hrubieszowskiego jak Józef  Rudnik „Pogrom”  (poległ w walce z Niemcami w 1944 roku) czy Józef Grzeszczuk „Skała” (poległ w potyczce z NKWD w 1945 roku).  Stanowili oni wraz z „Wygą” jedną z najdzielniejszych grup Kedywu w obwodzie .

W styczniu 1943 roku był jednym z pierwszych żołnierzy organizowanego na rozkaz komendanta obwodu hrubieszowskiego por. Antoniego Rychela „Anioła” oddziału partyzanckiego  w lasach strzeleckich. Jako kapral podchorąży WP „Wyga” został dowódcą jednej z drużyn szkoleniowych w szybko rozrastającym się oddziale porucznika  „Rysia”  Kazimierza Wróblewskiego, a następnie został mianowany  dowódcą plutonu. To wówczas spotkał się z  podchorążym  Sergiuszem Konopą „Czarusiem”, z którym połączyły ich wspólne walki w późniejszym batalionie AK  „Południe”  i wieloletnia przyjaźń.

„Wyga” i „Czaruś”

Po likwidacji przez Niemców obozowiska  oddziału „Rysia” w  maju 1943 roku, nie mogąc powrócić do Horodła, gdyż  był poszukiwany przez okupanta, pozostał w oddziale „Rysia” do jego rozformowania  jesienią 1943 roku, a następnie został rozkazem komendanta obwodu skierowany do rejonu  V „Południe” z zadaniem szkolenia  ochotników do organizującego się tam batalionu AK „Wiktora” (Stefana Kwaśniewskiego).  Został dowódcą  I kompanii tego batalionu, a  po wykazaniu  na polu walk z Niemcami i Ukraińcami swoich szczególnych uzdolnień  dowódczych, zastępcą  dowódcy batalionu. Brał udział we wszystkich walkach batalionu w obronie ludności polskiej na południu powiatu hrubieszowskiego.  Dowodzona przez niego kompania wyróżniła się szczególną walecznością  i ofiarnością podczas akcji przeciwko oddziałom UPA w marcu 1944 roku i w trakcie ewakuacji polskich rodzin z terenów  południowych gmin powiatu hrubieszowskiego.

Wraz z całością batalionu „Wiktora” kompania „Wygi” brała  udział we wszystkich walkach stoczonych z wycofującymi się  w lipcu 1944 roku Niemcami  w ramach  ogólnopolskiej akcji „Burza”.

Po wkroczeniu sowietów, podobnie jak zdecydowana większość oficerów i żołnierzy hrubieszowskiej AK,  pozostał w konspiracji. W specyficznych warunkach nowej okupacji , tak jak dotychczas w walkach z Niemcami i Ukraińcami, potrafił  wykazać się doskonałym instynktem dowódczym, pomysłowością i  brawurową wręcz odwagą.

W  dniu 16 sierpnia 1944 roku kompania „Wygi” osłaniała odwrót oddziałów  hrubieszowskiej AK,  które skoncentrowały się pod Hrubieszowem, przez uzgodnionym z sowietami marszem na pomoc Powstaniu Warszawskiemu. Ponieważ sowieci przygotowali w Hrubieszowie zasadzkę,  a uprzedzony o grożącym niebezpieczeństwie  komendant obwodu kpt. M. Gołębiewski  „Irka” zarządził wycofanie się spod obstawionego sowieckimi  czołgami  Hrubieszowa,  kompania „Wygi” toczyła z sowietami opóźniające walki w okolicach Trzeszczan. Jego żołnierze  zniszczyli jeden czołg sowiecki i umożliwili większości  oddziałów akowskich rozproszenie  w terenie.

Jesienią 1944  „Wyga”  został   mianowany oficerem do zadań specjalnych  komendy obwodu AK, a następnie adiutantem komendanta obwodu.

Jego podwładni,  a nierzadko on sam osobiście, wykonali szereg akcji na sowietów  i ich polskich pomocników.   Dla przykładu należy przynajmniej wymienić  odbicie 12 żołnierzy  Kedywu z więzienia hrubieszowskiego w sierpniu 1944 roku,  likwidację starosty hrubieszowskiego z nadania PKWN Aleksandra Wilka (Wołka),  pierwszego szefa UB w Hrubieszowie Edwarda Januszewskiego, czy kolejnego szefa UB odpowiedzialnego za masakrę mieszkańców Hrubieszowa  w marcu 1945 roku  Feliksa Grodka.  W tym ostatnim przypadku to „Wyga” osobiście przygotował  paczkę wielkanocną  z zamontowanym wewnątrz niej ładunkiem wybuchowym i  dopilnował dostarczenia jej do siedziby UB. Jego dowódca „Irka”, po latach tak ocenił zachowanie „Wygi” podczas jednej z tych akcji:

„(…) na jesieni 1944 roku (…) to on odbijał kilkunastu ludzi z Kedywu, między innymi takiego „Grzesia”, który nie umaił pływać, a jak przepływali przez rzekę wypadł z łódki. Musiał skakać w nocy w ciemnościach zupełnych, bo była ciemna noc. To był październik bodajże, a zatem i woda zimna i temperatura nie bardzo. Musiał skakać do wody i wyciągnął go”.

W modelowy wręcz sposób opracował i przeprowadził akcję na hrubieszowską Komunalną Kasę Oszczędności  21 lutego 1945 roku. Bez jednego wystrzału, w  biały dzień, pod bokiem NKWD i UB, dowodzona przez niego bojówka zdobyła na potrzeby podziemia niepodległościowego  22 miliony złotych. Część z tych pieniędzy kapitan Gołębiewski przekazał profesorowi Ignacemu Czumie na potrzeby odradzającego się po okupacji niemieckiej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

Mówiąc po latach  o tej akcji „Wygi” komendant „Irka”  stwierdził:

„Był świetnym wykonawcą, inteligentnie wiedział, co i jak zrobić, w jakim miejscu. Nie ponosił właściwie strat w tych różnych działaniach. Był wszechstronnie uzdolniony. Nie tylko fizycznie, ale i umysłowo. Poza tym charakterologicznie przedstawiał się po prostu nadzwyczajnie”.

 „Wyga” poległ  po osobistym  wykonaniu wyroku śmierci na funkcjonariuszu MO, odpowiedzialnym za śmierć jego adiutanta i przyjaciela zarazem,  Józefa Gietki, 6 kwietnia 1946 roku. Mógł do tej akcji wyznaczyć  większą  grupę swoich podwładnych, ale on, tak  jak czynił to bardzo często, poszedł na tę akcję tylko z jednym zaufanym żołnierzem Tadeuszem Lipowiczem „Kloszem” – kolegą Gietki z Kedywu, niezwykle bojowym i odważnym partyzantem.  „Wyga” poległ w nierównej walce z żołnierzami NKWD i funkcjonariuszami UB na jednej z ulic Hrubieszowa. Ranny „Klosz” dostał się w ręce ubeków i przeszedł  mordercze śledztwo kazamatach hrubieszowskiego UB. Podczas akcji oddziału „Młota” na  PUBP w Hrubieszowie 28 maja 1946 roku został uwolniony i w 1948 roku wraz  z „Młotem” przedostał się do się do strefy amerykańskiej w Berlinie.

W środowisku żołnierzy podziemia niepodległościowego istniały dwie wersje śmierci „Wygi” . Jedna –   to zastrzelenie „Wygi” przez żołnierza Armii Czerwonej (protokół z sekcji zwłok zawiera wpis o 36 kulach pepeszy, które przeszyły ciało „Wygi”). Druga bardziej popularna w środowisku – „Wyga” ukrył się w psiej budzie na podwórku jednego z gospodarzy i  sam popełnił samobójstwo nie widząc możliwości wyrwania się obławy i nie chcąc dostać się w ręce ubowców. Nieujawniony żołnierz  „Wygi” ML, który jeszcze w latach 90 XX wieku nie chciał podawać swojego nazwiska  do publicznej wiadomości w rozmowie ze mną w 1994 roku powiedział:

„Po zabójstwie „Wygi” jako żołnierz jego kompanii byłem w grupie 3 ludzi, którzy przesłuchiwali gospodarza domu na podwórku, którego zginął „Wyga” –  zeznał, ze wskazał miejsce ukrycia się „Wygi” w psiej budzie gdyż był przekonany, że jest to ukrywający się upowiec – tak mu powiedzieli milicjanci i ubowcy, a do tego wcześniej słyszał krzyki – łapać upowca. Czy „Wyga” sam się zastrzelił wiedząc, że nie uniknie aresztowania, czy zastrzelił go sowiecki żołnierz, gospodarz nie wiedział. Faktem jest, że sowieci też byli na podwórku. Gospodarza przesłuchano i puszczono wolno – nie był winien śmierci  „Wygi” – sadził, że wskazuje kryjówkę upowca. Sadzę, że „Wyga” mógł sam się zastrzelić, gdyż wiedział, co z nim będzie w UB po aresztowaniu. Zresztą zapewne ubecy i tak żywcem by go nie wzięli. Wiedzieli, że dokonał zamachu na Berezę”.

Ubecy wystawili  podziurawione kulami ciało „Wygi” na widok publiczny na placu targowym w Hrubieszowie z nadzieją, iż ktoś z licznie przybyłych tego dnia okolicznych chłopów rozpozna, kim jest ten zamachowiec na znanego ze szczególnego okrucieństwa wobec żołnierzy podziemia funkcjonariusza MO. Mimo iż na targu było wielu mieszkańców gminy Horodło doskonale znających „Wygę” nikt nie powiedział ani słowa. Powracający z targu szybko jednak powiadomili podkomendnych „Wygi” przebywających na kwaterach pod Horodłem o śmierci ich dowódcy.

Uporczywie powtarzano też wówczas, że jedną z osób, które zmuszone były do obejrzenia zwłok,  była matka „Wygi”, również tego dnia będąca na targu w Hrubieszowie. Jeśli tak było, to jedynie Pan Bóg wie, co przeżyła ta kobieta zaprzeczając, że nie poznaje własnego syna.

Świadectwo zgonu  na nazwisko Stanisław Zapała  (takie dokumenty ubecy znaleźli w kurtce „Wygi” – tej słynnej w całym powiecie „zrzutowej olimpijce”, z która nie rozstawał się od 1944 roku i w której występuje na większości zachowanych zdjęć)  wystawił ówczesny lekarz  kontraktowy PUBP w Hrubieszowie, a do listopada 1944 roku lekarz Obwodu Hrubieszowskiego AK Feliks Cygańczuk „Jaś”.  Mimo iż doskonale znał „Wygę” jako oficera hrubieszowskiej konspiracji i adiutanta komendanta obwodu, nie zdradził  ubekom, kogo udało im się zastrzelić.

Nierozpoznany przez UB został pochowany na miejscowym cmentarzu pod nazwiskiem Stanisław Zapała. Po kilkunastu dniach jego podwładni rozkopali mogiłę i ciało dowódcy przewieźli do rodzinnego Horodła i złożyli bezimiennie  w grobie rodziny Nowakowskich. Po 1956 roku ciało przeniesiono do grobowca rodzinnego Bojarskich i postawiono czarny  granitowy  pomnik z napisem „Bojarski Karol ur. 3.I.1918 r. Oficer AK „Wyga” Kawaler krzyża Virtuti Militari. Poległ 06.04.1946r.”.

W okresie PRL w powiecie hrubieszowskim krążyła również uporczywie powtarzana przez wielu mieszkańców wersja mówiąca o zakopaniu zwłok „Wygi” w ogrodzie obok siedziby  PUBP w Hrubieszowie. Po pewnym czasie  koledzy i podwładni „Wygi” pod osłoną nocy i przy współdziałaniu konspiracyjnych wtyczek w UB  zabrali  jego ciało i przewieźli  na cmentarz do Horodła.

Jego wieloletni przełożony i przyjaciel  M. Gołębiowski  „Irka” o śmierci „Wygi” dowiedział się  podczas własnego procesu w 1947 roku. Po latach tak ten moment wspominał:

„Była to wielka strata, zresztą odbiła się przykrym echem u mnie, gdyż o tym, ze on zginął (…) dowiedziałem się na procesie (…)i przyznam, że byłem pod wrażeniem śmierci tego człowieka, którego bardzo, bardzo wysoko ceniłem. Nie tylko ceniłem, ale obdarzałem go ciepłym uczuciem, tak jak najlepszego przyjaciela. W ogóle należał do najlepszych przyjaciół. A posiadał wartości olbrzymie, więc dlatego było to dla mnie ciosem i w jakiś sposób wpłynęło również nie tyle na moja postawę, co na rozmyślania w czasie toczącego się procesu …” .

Pułkownik Marian Gołębiewski w swoich wspomnieniach i składanych  relacjach często przywoływał „Wygę” jako przykład utalentowanego oficera, wybitnego konspiratora i wspaniałego człowieka. W opublikowanym przez IPN wywiadzie – rzece „Bo mnie tylko wolność interesuje” zamieścił znamienne słowa: „ Szkoda, że zginął, ale nie wiem czy przez te czterdzieści parę lat by się uchował. Nawet przyznam się, raz mu proponowałem, żeby ewentualnie wyjechał na zachód.  On mówi: „Panie komendancie, wolę tutaj zostać razem z ludźmi”.

 „Wyga” świadomie wybrał  drogę życia już w latach 30 XX wieku, gdy postanowił zostać żołnierzem. I jak wzorowy żołnierz i dowódca, obowiązek walki o niepodległość Ojczyzny wykonał do końca –  poległ walcząc z tymi, którzy okupowali jego ziemię rodzinną.

Czarna legenda „Wygi” – pozbawionego uczuć i zasad bojownika „pańskiej Polski” lansowana przez komunistów w okresie PRL,  swoisty finał  znalazła w przededniu III RP w opublikowanym w Tygodniku Zamojskim w kwietniu 1988 roku artykule Krzysztofa Czubary i Adama  Sikorskiego zatytułowanym: „Obrazek z wojny domowej”.  Znajdujemy  w nim miedzy między innymi taki barwny  opis  reakcji „Wygi” na śmierć swojego adiutanta:

„Przez czwartek i piątek „Wyga” szalał z wściekłości. Kto go zabił  -muszę wiedzieć, kto go zabił – meliniarz i łącznicy schodzili mu z drogi. Ruszyła maszynka wywiadu. Najpierw odnaleźli w Obrowcu wąsatego furmana. Uderzony kolbą mauzera skwapliwie i ze szczegółami opisał wydarzenia, ale oprócz rysopisu milicjantów niczego więcej z niego nie wydobyli. Po prostu nie znał swoich pasażerów. Strzelający milicjant miał być z opisu sądząc stary, z krótkimi wąsami i ogorzałą twarzą. Nie wiadomo, kto i kiedy rzucił nazwisko Bereza. „Wyga” chwycił się go kurczowo, tym bardziej, że plutonowy nieraz dał mu się we znaki. Służbista, zawzięcie ścigał jego ludzi. Do wieczora wiedział już, że mieszka obok komendy na ulicy Narutowicza, że chodzi z pepeszą i pistoletem TT.  Nie ustalili natomiast, że plutonowy od trzech dni ze swoja grupą operuje w okolicach Dołhobyczowa i o „wydarzeniach”, które tak rozwścieczyły „Wygę” nie słyszał. Wyrok jednak zapadł. „Klosz” będziesz mnie ubezpieczał, idziemy ja z efenką, ty weź pistolet i granaty, spotykamy się jutro o dziewiątej na rynku…”.

Obraz „szalejącego” „Wygi” , do tego jeszcze osobiście bijącego kolbą karabinu starszego chłopa i błyskawicznie  samodzielnie wydającego wyroki   nijak ma się do zapamiętanej  przez mieszkańców powiatu hrubieszowskiego sylwetki „Wygi”.  Ten żołnierz AK -WiN w powszechnej opinii uchodził  za wzór cnót oficerskich i  obywatelskich, a swoją nieskazitelną  postawą  zawsze wyróżniał się spośród grona kilkudziesięciu oficerów hrubieszowskiej konspiracji. Autorzy publikacji, gdyby zamiast opierać się głownie na relacji ówczesnego komendanta MO w Hrubieszowie, a późniejszego pułkownika  MSW Stanisława Rząda, zapytali na ulicy Horodła czy Hrubieszowa  przypadkowego starszego człowieka, zapewne usłyszeliby opowieść o tym,  jakim  naprawdę człowiekiem i oficerem był „Wyga”. Ale artykuł  z innym obrazem tej potępionej przez komunistów drugiej strony „wojny  domowej” zapewne nie ukazałby się wcale, a już na pewno nie w organie komitetu Wojewódzkiego PZPR. A „Wyga” , mimo nadchodzących szybkimi krokami  przemian „okrągłego stołu” nadal miał pozostać wyklęty.

„Wyga” poległ i  zamiast szlifów generalskich otrzymał pośmiertnie   stopień kapitana, a wcześniej   najwyższe odznaczenie wojskowe Krzyż Virtuti  Militari.

Takich ludzi jak on zabrakło w Polsce w 1989 roku i  długo jeszcze nikt, z pokolenia wychowanego i ukształtowanego przez komunizm, ich nie zastąpi. To jeden z ostatnich wielkich Rycerzy Rzeczypospolitej.

O tym niezłomnym żołnierzu Rzeczypospolitej  nie pamięta jego rodzinne Horodło, mimo iż to rodzina Bojarskich (on, brat Wacław ps. „Hucuł” i dwie siostry – nauczycielki)  doprowadziła do utworzenia  już w 1944  roku   istniejącego do dziś w tej osadzie   liceum ogólnokształcącego. Jedyną skromną oznaką pamięci są płonące niemal zawsze  na jego grobie na miejscowym cmentarzu znicze.

Próżno jednak szukać na stronie internetowej  gminy czy szkoły choćby skromnego biogramu   tego wielkiego mieszkańca Horodła, któremu decyzjami koalicji antyhitlerowskiej w sprawie oddania  Polski komunistom, nie dane było zostać generałem Niepodległej Rzeczypospolitej. Poległ w 28  roku życia, siedem jego ostatnich lat w całości poświęcając walce o niepodległość Ojczyzny.


***


Jerzy Marian Masłowski (ur. 16 maja 1955 w Hrubieszowie – polski polityk, historyk, senatorIV kadencji.  Syn Władysława i Zofii z domu Olucha z Matcza w pow. hrubieszowskim. Rodzina Ojca  do 1943 roku mieszkała na Wołyniu – kolonia Nikitycze gmina Korytnica powiatu włodzimierskiego.

WYKSZTAŁCENIE 2004/05 – UMCS   Lublin   –   Studia   podyplomowe   z   zakresu bibliotekoznawstwa i informacji naukowej. 1980/81 – UMCS Lublin Studia podyplomowe z zakresu pedagogiki szkół wyższych. 1974/78 – UMCS Lublin studia magisterskie na Wydziale Nauk Humanistycznych – magister historii. 1970/74 – Liceum Ogólnokształcące im. Ks. Stanisława Staszica w Hrubieszowie. 1963 /1970 – Szkoła Podstawowa w Matczu  gmina Horodło

Urodził się w Hrubieszowie, a wychował w rodzinnym Matczu. Po ukończeniu studiów kolejno mieszkał w: Lublinie, Siedliszczu (gm. Dubienka) i Hrubieszowie, a od 1998 roku przeniósł się do Chełma.

W 1982 roku zawarł związek małżeński z Wiesławą Marciniak z Siemiatycz, która obecnie pracuje jako bibliotekarka w Zespole Szkół Ogólnokształcących  nr 6 w Chełmie. Wychowali troje dzieci – dwóch synów (Konrad i Kamil) i córka Katarzyna – wszyscy  są absolwentami lubelskich szkół wyższych. W latach 80. pracował na UMCS w Lublinie oraz jako nauczyciel w szkole podstawowej. Był członkiem Diecezjalnego Komitetu Pomocy Internowanym i Uwięzionym w Lublinie. W latach 1990–1994 pełnił funkcję chełmskiego kuratora oświaty, od 1996 do 1998 był zastępcą prezydenta Chełma.

Był senatorem IV kadencji z ramienia AWS, wybranym w województwie chełmskim. W latach 1998–2002 sprawował mandat radnego sejmiku województwa lubelskiego. Przez kilka lat do 2007 kierował Chełmską Biblioteką Publiczną. Od 2007 pracuje w Lubelskim Samorządowym Ośrodku Doskonalenia Nauczycieli Oddział w Chełmie. W 2009, za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej, za działalność na rzecz środowisk kombatanckich, został odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.


Zdjęcia pochodzą ze zbiorów Tomasza Gołębiewskiego i Jerzego Krzyżewskiego.

Opracował – Marek Ambroży Kitliński (mak)