22 listopada 2024

Wywiad z dr. inż. Leszkiem Gardyńskim

Hrubieszowianin, dr Leszek Gardyński jest od lat wykładowcą na Politechnice Lubelskiej, ma szereg osiągnięć wynikających z jego pracy dydaktyczno – naukowej i zaangażowania społecznego. Po Jego odpowiedziach na zadane Mu przeze mnie pytania, jakby wynikało, że nic takiego wielkiego dotychczas nie osiągnął. Ciekawie przedstawia szkolne życie w szkołach hrubieszowskich, w których nie przepadał za lekcjami wf, ponieważ jak twierdzi nie był dobry, ale jest w nim adrenalina rywalizacji, którą przejawia w swojej motoryzacyjnej branży, rywalizując bezpośrednio w udoskonalaniu pojazdów, lub ich wymyślaniu, jak i osobiście startując w rajdach, czy wyścigach. Organizator imprez motoryzacyjnych.

Reklamy


Wywiad

z dr. inż. Leszkiem Gardyńskim

Reklamy

Politechnika Lubelska – Wydział Mechaniczny – Katedra Inżynierii Materiałowej

Vice prezes Automobilklubu Lubelskiego

Reklamy

 

1. Mak – Panie doktorze zdradzi nam pan swoje podstawowe dane, czyli data i miejsce urodzenia, miejsce zamieszkania w dzieciństwie i wieku młodzieżowym, pierwsze zainteresowania?

 

– No, więc tak: urodziłem się 16 V 1969 r. przed północą w hrubieszowskim szpitalu, była burza, patrzę; chłopak…Mieszkałem w Hrubieszowie na Polnej a konkretnie przy XXV-lecia  PRL,  teraz chyba Listopadowa. Przez okno codziennie widziałem pogrzeby z udziałem charakterystycznego konnego karawanu, czasem Żuka z dywanem. W ogóle mieszkanie na parterze przy ulicy dawało fajne możliwości. Z czasem po dźwięku nauczyłem się dość bezbłędnie rozpoznawać przejeżdżające pojazdy. Wtedy było mało marek i modeli. Zaimponowałem Mamie, gdy kiedyś rozpoznałem Kamaza… z przyczepą. Przodkowie ze strony Ojca byli muzykalni, może to się z tym wiązało. Ja muzykalny raczej nie jestem.

Jako dziecko i młody człowiek zajmowałem się tzw. majsterkowaniem. Adam Słodowy wpędzał mnie w kompleksy, Jemu wszystko ładnie wychodziło, mnie w bloku średnio. Potem było trochę lepiej, nawijałem zapalczywie transformatory, budowałem jakieś tam urządzenia, odlewałem ołowiane i nie tylko przedmioty, nawet silnik parowy zbudowałem (koło zamachowe odlałem z ołowiu, tłok z cynku, a formą i zarazem cylindrem była rura od kranu), ciężkie dzieciństwo krótko mówiąc. Najbardziej lubiłem metalowe klocki skręcane. Modelarstwo; samoloty, statki, co popadło. Od 8 klasy specjalizacja – czołgi i pojazdy militarne. Nawet miałem dwie wystawy – w naszej jednostce (2122, Pułk Bydgoski, o ile dobrze pamiętam numer) i potem jak to się wtedy mówiło koło Gracji, czyli w takiej witrynie na parterze bloku przy Narutowicza.

 

2. Jak pan wspomina naukę w szkole podstawowej, dyrekcję, nauczycieli, koleżanki, kolegów?

 

– W sumie nie najlepiej, mieszkałem przy szkole nr 1, chodziłem do 2. Na Polnej jak i na Koszarach byłem w związku z tym swego rodzaju odmieńcem.

Do podstawówki biorą wszystkie dzieci – cała krzywa Gaussa – mądre i nie, grzeczne i nie, tak, że nie wszystkich dało się lubić, aczkolwiek jakoś tak się składało, że zwykle w ławce siedziałem z kimś z rodzaju raczej chuliganów.

W podstawówce było przeważnie nudno, zresztą w późniejszych etapach edukacji niewiele się zmieniło. Z nauczycieli to wszyscy najbardziej kochaliśmy naszą Panią Osińską, która była moją wychowawczynią od 1D do 4D. Nauczyła nas między innymi pisać, no może mnie nie do końca, liczyć, rysować, oklejać balony gazetami (Sławek Kucharski użył Hermolu i balon eksplodował), a butelki po mleku masą solną, malować pejzaże z wstępnie przygotowanych formatek, (kto chce jeszcze niebo, bo zaraz namoczę gąbkę w zielonej farbie?) i paru innych rzeczy. Uczyła nas też we wstępnej fazie WF-u, a potem biologii. No i jeszcze zmuszała do tańczenia Krakowiaka. Ja się nie dawałem. Za to do SKO wpłacałem. Dziś oszczędzam w SKO, jutro w PKO – do takiego plakatu strzelaliśmy z przyniesionego po kryjomu pistoletu wiatrówki, z amunicji w postaci kawałków gumki do ścierania.

Szkoła robiła wtedy dość ponure wrażenie, zwłaszcza parter z korytarzem przedzielonym śluzą z czasów zespołu szkół. Sytuację polepszyły trochę sklejkowe boazerie z listwami z czarnym paskiem. W klasach było już lepiej. Pierwsze lekcje miałem w Sali nr 10.

Ubikacja była na dworze, w szkole tylko krany z wodą, w czasie przejściowego stacjonowania, oddziałów chyba ROMO, czy wojska, w grudniu 1981, dodatkowo wyposażone w lustra. W ubikacji oprócz jej statutowych funkcji, zamiast siedzieć na lekcjach stacjonowali wieczni uczniowie, niektórzy z nich to już mieli wąsy i brody, a wszyscy palili papierosy, po czym pety, sobie znanym sposobem, przyklejali do sufitu. Do dziś czuję ostry zapach środka dezynfekcyjnego (chlor, zyklon B?), a oczyma wyobraźni widzę rozdeptane mirabelki wkoło obsadzonego nimi, opisywanego obiektu.

WF, za którym nie przepadałem, odbywał się na dworze lub w drewniano-dykcianym baraku, którego spektakularny pożar można obejrzeć na pewnym hrubieszowskim portalu. W szkole były kaloryfery, opalane z kotłowni obsługiwanej w zimie przez między innymi woźnych; panów Litwina i Wojtaszka. W baraku piece – kiedyś kolega na jednym położył kurtkę i ortalion z rękawa się stopił.

Dyrekcja – Pan Bednarski był fajny, ale nie miałem z Nim żadnych lekcji. Często były apele, na które zwykle zwoływał przez szkolne głośniki Pan Gęsior – ten był zawsze surowy i nikt Go nie lubił, ciągnął niesfornych uczniów za uszy. Zuchy, Harcerstwo, te sprawy, fajnie, że w czwartki z finką można było przychodzić. Zuchem byłem, a harcerzem nie wiem, bo zapomniałem mundurka i ślubowanie składałem w dresie. Na zdjęciu ustawili mnie z tyłu żeby nie było widać.

Wytarte schody z lastriko były niezłe. Raz zjechałem na tyłku pół biegu i jeszcze p. Wojtaszka podciąłem.

Od 5D do 8D opiekowała się nami Pani Siemko. Polski w Jej wykonaniu był na najwyższym poziomie, choć mnie specjalnie nie lubiła. Przyczyniał się pewnie do tego mój charakter pisma oraz trudności z określeniem, co poeta miał na myśli. Ale moje wypracowania oceniała wysoko, tylko na czerwono zaznaczała: PISMO!

No i wszechobecna sprawozdawczość ścienna. Gazetki np. Wybieramy zawód… i tu się sezonowo wstawiało; górnika, nauczyciela czy tapicera, albo włókniarza, pod kątem zasilenia kadr pobliskiego Hakonu, dokąd nawet odbyliśmy wycieczkę. Zapamiętałem międlarki – maszyny do obróbki badyli o frapującej nazwie SH-6. Ponadto 8 marca, 9 maja, 22 lipca, 1 września, 14 października, 7 listopada (rocznica Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej – Ura, Ura, Ura!). Gazetki ścienne drogą do wyższej formy przemian – można tak sparafrazować hasło z Tytusa Romka i Tomka dotyczące gier świetlicowych. A w salach przedmiotowych dodatkowo motta; „nie miecz i tarcza bronią języka, lecz arcydzieła”, „fizyka uczy myśleć logicznie, czuć estetycznie, stosować praktycznie” i inne tam takie. Dziś prowadzę ze studentami własną gazetkę Koła Naukowego Inżynierii Materiałowej.

Koledzy i koleżanki. Od 5 klasy było przetasowanie w związku z klasą sportową – A. Ja zostałem w D. Koledzy jak pisałem byli różni. Niewielka część z nich miała w sobie jakąś wrodzoną potrzebę agresji i trzeba się było z nimi ustawicznie użerać albo unikać. Większość była w porządku. Kołnierzyki od piątej klasy mięliśmy w kolorowe kropki

Pan Kitliński też miał przez jakiś czas ze mną WF, raz mnie nawet pochwalił za udany skok wzwyż. Kiedyś też złamałem poprzeczkę, ale to u Pani zwanej Kaczką. Jak pisałem, Wf-u nie lubiłem. Od 7 klasy trzeba się było solidnie uczyć.

 

3. A jak pan wspomina naukę w szkole średniej, dyrekcję, nauczycieli, koleżanki, kolegów?

 

– Szkołę średnią miałem bliżej domu. Chodziłem do LO Staszica. Chciałem do samochodówki, ale uległem naciskom, (co się w sumie opłaciło, bo 2 lata wcześniej mogłem zostać studentem). Profil mat–fiz, więcej matematyki niż Polskiego. Ale nauczycielka tego przedmiotu, pani Helena Pirogowicz-Kicun była tak perfekcyjna, że dziś mogę tylko żałować ile wiedzy matematycznej już zapomniałem. Na pierwszym roku studiów w zasadzie nic nowego z branży królowej nauk nie poznałem. Jeszcze historyk, później senator pan Janusz Woźnica, choć przedmiotu tego, jak wszystkich „pamięciowych” za bardzo nie lubiłem, bardzo zapadł mi w pamięć, jako po prostu dobry nauczyciel, który umiał z siebie dużo dać i potem dużo wymagać. Zamknęli Go gdzieś w połowie drugiej klasy za działalność i tyle było historii. Chemia z Dyrektorem Łosiem była fajna, inne przedmioty różnie. Języki obce Rosyjski (p. Wojtiuk) i Niemiecki (p. Duławska), bardzo porządnie prowadzone, ale raczej do ulubionych trudno je było zaliczyć. Naszą wychowawczynią była pani Łucja Watras (WF), niewiele od nas starsza, akurat miała wtedy sporo problemów, z nami czasem też.

Szkoła mieściła się w kilku budynkach, rekordowo nawet w 4. Nie trzeba było mieć ciapów, w czasie przerw – wędrówki ludów. Od 3 chyba klasy naszą salą stało się 35 – pomieszczenie najbardziej z możliwych odległe od pokoju nauczycielskiego, mieszczące się na poddaszu budynku za boiskiem. Nawet najbardziej sumienni nauczyciele spóźniali się, co najmniej 5 minut. Okno było jedno, z boku. Siedziałem w ostatniej, a zarazem 3 ławce z 10 czy 12 innymi uczniami, gdyż w sali tej był tylko jeden rząd zsuniętych ławek. Kiedyś dzięki mojemu odkryciu opanowaliśmy przyległy strych. Wchodziło się tam po odsunięciu regału. Dach ukośny, wystające gwoździe, bałagan, atmosfera przygody. Siedziało się tam na przerwach, zwłaszcza długiej 10.35-10.55, niektórzy czasem i na lekcjach. Z szaf po internacie zrobiliśmy dodatkową, styczną do dachu ścianę, po wejściu do właściwej szafy, pozbawionej pleców, szło się dalej, można było usiąść na tapczanie, pogadać, palacze palili papierosy, wszędzie wisiały przyniesione przez kogoś blaszane tabliczki z napisami typu BHP. Potem po „wsypie” strychu likwidowaliśmy, co się dało. Do dziś mam kilka tabliczek. Ciekawe, że odkrycie strychu to moje dzieło, ale i jego wsypa wynikła z mojej przyczyny. Na czas nie zasunąłem regału i odkrył nas dyżurujący pan Jędruszczak. Niedawno na zjeździe 20-lecia odwiedziliśmy 35 wraz ze strychem. Nosi ślady pożaru. Chyba nasi następcy poszli jeszcze dalej.

W ustawowe 17 lat skończyłem w połowie kursu prawa jazdy. Wakacje między 3 i 4 klasą spędziłem na reanimowaniu swojego pierwszego samochodu – Fiata 125 z roku 1970. W zasadzie wymieniłem w nim jedną część – nadwozie, które pośrednio kupiłem od księdza Puzona. Przejrzenia wymagały prawie wszystkie zespoły, a buda spawania i malowania. Akcja działa się w zaprzyjaźnionym warsztacie na Osiedlu Jagiellońskim. Nadrobiłem chyba wtedy różnice programowe z samochodówką.

Maturę zdałem na same piątki. Czy ktoś dzisiaj wie, co to jest propedeutyka nauki o społeczeństwie?

 

4. Uczęszczał pan na kółka poza lekcyjne, jak tak, to, jakie?

 

– W podstawówce raz byłem na SKS-ie. Nie chciało mi drugi raz drałować popołudniu przez całe miasto. A poza tym jak już pisałem, WF-u nie lubiłem, a moje wyniki do rekordów nie należały. W średniej szkole chodziłem na kółko fizyczne. Pani Janina Mirska miała trudności z nauczeniem naszej klasy fizyki. Ja ratowałem Jej honor, bo się byłem w stanie nauczyć. Kilka razy bywało tak, że wszyscy dostali gały a ja jeden 5 z klasówki. Oj nie lubili mnie koledzy wtedy. Dwa razy byłem na wojewódzkiej olimpiadzie na UMCS, w drugiej i trzeciej klasie. W czwartej zrezygnowałem, w obawie, że będę musiał studiować fizykę. W podstawówce też pisałem jakieś olimpiady; geografia, fizyka i jeszcze jakieś. Z wiedzy technicznej dotarłem do jakiegoś szczebla w Zamościu (z Panem Januszem Hawrylukiem w roli opiekuna oczywiście) i wygrałem tandetne radzieckie radio tranzystorowe VEGA 404.

 

5. Pracuje pan na Politechnice Lubelskiej, jak do tego doszło i od kiedy?

 

– W sumie, to namawiano mnie na medycynę, ale złożyłem papiery na Politechnikę, Wydział Mechaniczny, kierunek Samochody i Ciągniki,  tydzień zdawałem egzamin wstępny (100 punktów można było dostać i tyle jakoś mi się udało zdobyć), potem praktyka zerowa w odlewni FSC, reszta wakacji, 5 lat studiów no i dostałem książeczkę z napisem mgr inż. Leszek Gardyński, ocena bdb. Na piątym roku zostałem zatrudniony jako asystent stażysta w Katedrze Pojazdów Samochodowych, gdzie pod kierunkiem prof. Jana Kowala napisałem pracę o sprawności urządzeń do ładowania akumulatorów, pod koniec to niby tokiem indywidualnym studiowałem, co się sprowadziło do niezłego zamieszania w dziekanacie i rozszerzenia zakresu z niektórych przedmiotów. Miałem zostać na stałe do pracy w katedrze dyplomowania, ale w ostatniej chwili przyjęto kogoś z innej uczelni na stanowisko adiunkta i stanęło na Inżynierii Materiałowej. Badania do doktoratu robiłem z kolei głównie w Katedrze Silników Spalinowych. Doktorat pt. „Badania nad podwyższeniem odporności na zmęczenie cieplne tłoków do wysoko doładowanych silników ZS” pod kierunkiem prof. Andrzeja Werońskiego obroniłem (bez wyróżnienia) w roku 1999, czyli 6 lat od zatrudnienia. Byłem drugim czy trzecim doktorem spośród ponad 10 kolegów z mojego roku zatrudnionych na Politechnice. Po jakimś czasie zatrudniono mnie na stanowisku adiunkta i tak jest do dzisiaj. Czas zadać sakramentalne pytanie; Co dalej maturzysto? Znaczy trzeba zrobić habilitację. Pracując na uczelni mamy niejako przymus robienia kariery naukowej, dość kategorycznie obwarowany odpowiednimi wymaganiami. Jestem w trakcie, ale do końca nie blisko.

 

6. Czym pan się zajmował podczas studiów oprócz nauki?

 

– Pijaństwem, łajdactwem i rozpustą raczej w mniejszym stopniu. W miarę możliwości starałem się pogłębiać w praktyce zainteresowania motoryzacyjne. Kupowałem kolejne graty i głównie w czasie wakacji oraz weekendów w domu walczyłem z nimi najpierw pod chmurką, potem w blaszanym garażu. Do dzisiaj zresztą nie zdarzyło się abym kupił nowy samochód. Najmłodszy w chwili zakupu miał 7 lat, najstarszy (Syrena 102) – 26, dzisiaj miałby 40. Wstyd się może przyznać, ale ta nauka na Politechnice, wymagała jednak sporo tego czasu. Na bieżąco ćwiczenia z systematycznymi kolokwiami, liczne projekty, a potem te cholerne sesje z monumentalnymi egzaminami. Na dodatek chodziłem na wszystkie wykłady. Ma to oprócz oczywistych minusów jeden plus – dokładnie wiemy, jaki jest zakres materiału i znacznie łatwiej się potem tego nauczyć. Dość powiedzieć, że z możliwych zwolnień z egzaminów lub ich części, wykorzystałem wszystkie.

 

7. Jaki to jest wydział, katedra?

 

– Wydział Mechaniczny, Katedra Inżynierii Materiałowej, trochę przypadkowo, bo w Samochodach zabrakło planowanego wcześniej miejsca, ale w końcu wszystko jest z czegoś zrobione, samochody też. Dzięki rozszerzeniu wiedzy o materiałach i technologii ich wytwarzania mogę teraz łączyć obie dziedziny, co nieraz daje fajne efekty.

Zajęcia prowadziłem bądź prowadzę związane z materiałami; metaloznawstwo, materiałoznawstwo, inżynieria materiałowa, metodyka badań materiałów i preparatyka, materiały w motoryzacji, problematyka zużycia elementów pojazdów, rzeczoznawstwo eksperckie, spawalnictwo, odlewnictwo, materiały ceramiczne. Może o czymś zapomniałem. Jeśli chodzi o formę, to są to, wykłady bądź laboratoria.

 

8. Czyli czym się zajmujecie?

 

– Szumnie mówiąc; ulepszaniem istniejących materiałów i wymyślaniem równie dobrych, ale tańszych. W praktyce, zwykle uczymy studentów przedmiotów związanych z materiałami i ich właściwościami a także technikami wytwarzania, takimi jak odlewnictwo i spawalnictwo. Szczególne zainteresowania Katedry to materiały dla medycyny i kompozyty. Ja się interesuję materiałami w motoryzacji i tym jak wykonane z nich elementy się zużywają i jak zrobić żeby się zużywały wolniej, chociaż komu na tym tak na prawdę zależy?

 

9. Czyli, są też wynalazki, innowacje, udoskonalenia, np. jakie i co to daje w praktyce?

 

– W mojej Katedrze są duże tradycje „patentowania”. Liczba przyznanych patentów i praw ochronnych jest, co najmniej trzycyfrowa. Ja osobiście jestem autorem lub współautorem tylko kilku z nich jak np. termopara do pomiarów szybkozmiennej temperatury powierzchni, która stosowałem do pomiarów chwilowej temperatury denka tłoka w silniku wysokoprężnym, system odprowadzenia sygnału pomiarowego z ruchomego tłoka, zbiornik ciśnieniowy o wielu komorach, charakteryzujący się lepszym od tradycyjnych wypełnieniem przestrzeni i niższą masą, tester do wypełnień stomatologicznych, czy ostatnio urządzenie do bezpiecznego montażu i demontażu elementów górniczych obudów chodnikowych. Budując różne urządzenia i pojazdy jestem zmuszony na bieżąco wymyślać czasem nawet ciekawe rozwiązania, lecz szczerze mówiąc zwykle brakuje mi cierpliwości, żeby zapewnić im ochronę. W praktyce to mogę się pochwalić, że jeden „uczony” z Buenos Aires próbował odtworzyć moją metodę pomiaru temperatury denka tłoka zwracał się do mnie drogą meilową o wskazówki. On bada silnik iskrowy i nie może sobie dać rady z zakłóceniami z układu zapłonowego, wielokrotnie przekraczającymi mierzony sygnał. O, jeszcze; zbudowałem bardzo praktyczną jak mi się wydaje przyczepę ciężarową, wybierał się do mnie  w sprawie ew. wykorzystania „myśli technicznej”, facet z jednej z wytwórni, ale zanim znaleźliśmy dogodny dla obu z nas termin spotkania, zdążył zmienić pracę i nic z tego nie wyszło. A przyczepka jeździ sobie dalej, wożę na niej zbudowane ze studentami pojazdy.

 

10. Jest pan opiekunem Koła Naukowego „Napęd i Automatyka”, może coś o tej działalności, osiągnięcia?

 

– Jestem opiekunem Studenckiego Koła Naukowego Inżynierii Materiałowej z kołem Napęd i Automatyka współpracujemy. Na studiach byłem prezesem Koła Samochodziarzy. Po zatrudnieniu w Katedrze Inżynierii Materiałowej niejako automatycznie przejąłem opiekę nad działającym tam kołem. Różne były formy działalności, od wygłaszania referatów, poprzez wspólne badania, do wyjazdów. Te były najciekawsze. Fabryki, np. stocznie w Gdańsku i Gdyni, Słowacja – Uniwersytet w Żilinie, polskie uczelnie, np. Wyższa Szkołą Oficerska Wojsk Lądowych we Wrocławiu Wyższa Szkoła Wojsk Lotniczych w Dęblinie, Akademia Marynarki Wojennej w Gdyni i inne. Mnóstwo wyjazdów na zloty historycznych pojazdów militarnych, wyprawy szlakami bunkrów i umocnień. Studenci pomagają mi w inwentaryzowaniu zabytków techniki, a z prac twórczych – budujemy ciekawe pojazdy, używając oczywiście niecodziennych i nowoczesnych materiałów. Mamy kosiarkę na gąsienicach, podwójnego Trabanta (dwa silniki i cztery skrętne koła), traktorem, co ma 30 biegów, z czego 9 do tyłu, a nawet zbudowaną dla żartu przyczepkę z wanny. Mogę się jeszcze pochwalić, że występuję w roli jurora na konkursie Pan Samochodzik, organizowanym przez mojego kolegę Romualda Witamborskiego w Technikum w Rykach (w swoim czasie dość sławnym z innego powodu), gdzie uczniowie budują swoje wehikuły na bazie złomowanych samochodów.

 

11. Braliście udział w 28 i 29 edycji Shell Eco-Marathon 2012 oraz 2013, o co chodziło i jak poszło?

 

– A no właśnie startowaliśmy w Rotterdamie zbudowanym przez nas pojazdem CETAN. Chodzi o jak najmniejsze zużycie paliwa. Są dwie klasy; Prototype (pojazdy wyglądają jak kapsuły teleportacyjne i większość z racji niskiej masy można wziąć pod pachę) i nasza, czyli Urban Concept – w zasadzie prawdziwe samochody, z drzwiami, światłami, wycieraczkami i innymi obowiązkowymi elementami. Dodatkowy podział prowadzony jest ze względu na stosowane paliwo, w tym energię elektryczną i słoneczną. My uporczywie trzymamy się diesla. W 28 edycji zajęliśmy w swojej klasie 3 miejsce. Właśnie zakończyła się tegoroczna, 29 edycja zawodów. Też byliśmy. Cetan został przebudowany, odchudzony i usprawniony. Niestety „poległa” skrzynia biegów, zacinając się na czwórce. Ruszanie było możliwe, ale wiązało się z tak znacznym wzrostem zużycia paliwa (jedzie się 10 okrążeń po 1,6 km z prędkością średnią min. 30 km/h i co okrążenie trzeba się zatrzymywać), że CETAN II nie dawał rady dotrzeć do mety na 300 mililitrowym zbiorniku paliwa. W efekcie nie został sklasyfikowany. Pech. Może za rok.

 

12. Sporo opublikował pan publikacji, może trochę tematów i gdzie można je poczytać?

 

– Przez 20 lat pracy w Politechnice Lubelskiej się nazbierało. Dość kompletny spis jest na stronie Politechniki. Tematyka dość rozległa, kilka powiedzmy dziedzin, czy gałęzi. Niektóre publikacje są dostępne w Internecie, inne w wymienionych w spisie źródłach, ew. w końcu nie trudno do mnie dotrzeć meilem, gdyby ktoś był na tyle zdesperowany i czymś szczególnie zainteresowany, to podeślę. Ciekawe, że moja najbardziej punktowana publikacja w czasopiśmie oxfordzkim, napisana z kolegą archeologiem Tomaszem Chmielewskim dotyczy mechaniki ruchu przęślików neolitycznych, wydobytych w okolicy Hrubieszowa.

 

13. Osobiście pan referuje podczas konferencji Naukowo – Technicznych, np… gdzie, tematy?

 

– Czasem trzeba gdzieś pojechać i trochę „potruć”. Takie życie naukowca. Zwykle są to konferencje organizowane przez różne uczelnie i ośrodki badawcze. Ostatnio nie bardzo mogę sobie na wyjazdy pozwolić, ale bywało różnie. Góry, morze, zagranica; najdalej byłem na konferencji na Krymie, nie wiele to może w porównaniu z Japonią czy Argentyną, ale za to jak się przydały szkolne lekcje Rosyjskiego, utrwalone na początku lat dziewięćdziesiątych przy zakupach na bazarze. To były swoją drogą czasy; ludzie radzieccy w porywach obstawiali w Hrubieszowie ulice od lodów Bazylewiczów aż stadion włącznie.

Tematy oczywiście związane z prowadzonymi badaniami; materiały w motoryzacji, wcześniej głównie pękanie zmęczeniowe tłoków i związane z tym badania, teraz głównie własności smarne biodiesla. Oj nie wychodzą mi korzystne wyniki.

 

14. Jest pan biegłym sądowym z zakresu paliw i co pan o nim nam powie?

 

– Ściśle, to jestem biegłym z zakresu materiałoznawstwa, mechaniki i techniki motoryzacyjnej, a także rzeczoznawcą samochodowym PZM. Kiedyś zdobyłem też tytuł Eksperta Polskiego Naukowo Technicznego Towarzystwa Eksploatacyjnego. Z racji zainteresowań badawczych związanych między innymi z paliwami, często sporządzam też opinie z nimi związane. Wykonywałem i wykonuję bardzo różne opinie zarówno w nudnych jak i bardzo ciekawych a nawet spektakularnych, w znanych z mediów sprawach, ale zdaje się, że nie bardzo wolno mi się chwalić szczegółami. Czasem prowadzę też zajęcia z rzeczoznawstwa eksperckiego dla studentów studiów podyplomowych, dla rzeczoznawców samochodowych, prowadzonych na Naszej Politechnice. Zwykle odtwarzam przebieg zdarzeń, próbuję ustalić przyczyny uszkodzeń czy awarii, to bywa bardzo ciekawe, w odróżnieniu od wycen.

A paliwa mamy moim zdaniem pod pewnymi względami coraz gorsze, a w każdym razie mniej odporne na długie przechowywanie.

 

15. Działa pan przy sportach motorowych, w jakiej roli?

 

– W różnych rolach; starty w rajdach samochodów terenowych jako kierowca lub pilot, jako organizator, ew. sędzia, na co mam zresztą potwierdzenie w formie legitymacji sędziowskiej. Startowałem tez w rajdach pojazdów zabytkowych w roli pilota.

 

16. Działa pan również w Automobilklubie Lubelskim, proszę o tym opowiedzieć?

 

– Zapisałem się tam chyba w roku 1999, jak starałem się zostać rzeczoznawcą samochodowym, bo takie było zalecenie. Regularnie zacząłem uczęszczać na zebrania sekcji pojazdów zabytkowych za namową swojego dyplomanta, gdzieś w roku 2003, czyli 10 lat temu. Brałem udział w różnych organizowanych akcjach i wystawach, np. WOŚP. Pomagałem też przy organizacji i prowadzeniu lubelskiego rajdu w ramach MPPZ. Uczestniczę też w działaniach innych sekcji. W poprzedniej kadencji byłem członkiem zarządu Automobilklubu, ostatnio jestem nawet wiceprezesem. Bardzo żałuję, że nie było okazji żeby tam się zapisać w czasie studiów.

W ogóle lubię motoryzację, staram się „zaliczać”, czyli móc się pochwalić, że prowadziłem różne pojazdy czy środki transportu. Jeździłem nie wiem iloma typami samochodów, najmocniejszy osobowy nazywał się Subaru Impreza i miał 300KM, były też różne ciężarówki, głównie nowe Volvo i Scanie u dealera, czy nowiutki autobus przegubowy, ale jeździłam też pięknym Krazem 255B na balonowych oponach. Z pojazdów gąsienicowych; czołgi T-72, BWP, ratrak, koparka Waryński, no i zbudowana ze studentami kosiarka gąsienicowa. Mam duże doświadczenie jako operator mini ładowarki Bobcat, a z innych branż transportu mogę się pochwalić osadzeniem na mieliźnie Warty kutra holowniczego (na skutek złych podpowiedzi kapitana) oraz rozbiciem o ziemię w locie wznoszącym (leciałem na plecach) szkolnego samolotu turbośmigłowego Orlik. W ostatnim przypadku był to na szczęście symulator w WSOWL w Dęblinie. W swoim czasie przeszkoliłem w zakresie jazdy terenowej lubelskich sprzedawców Jeepów. Dzięki temu sprzedali potem kilka nowych samochodów.

 

17. Organizuje pan również terenowe rajdy samochodowe np. Trial 4×4, o co tu chodzi?

 

– Moja przygoda z terenówkami trwa dość długo. Mało brakowało a moim pierwszym samochodem byłby GAZ 69 AM. Pod koniec studiów kupiłem pierwszy samochód 4×4 – czerwona Nivę. Gdy kupiłem Uaza w 2000 roku i zacząłem „ostro” jeździć w teren, w tym na rajdy, wpadłem na pomysł by organizować coś takiego przy Politechnice. Impreza jest jednodniowa, organizowana głównie przeze mnie i studentów z mojego Koła, przy współudziale opiekuna i studentów z Koła Samochodziarzy. Od jakiegoś czasu w organizacji uczestniczy też Automobilklub. Impreza odbyła się już 10 razy. W 2012 roku impreza składała się jak zwykle z kilku prób. Pierwszą był odcinek specjalny, na którym jechało się na czas. W tym roku biegł on przez liczne rozległe przeszkody wodne, dzięki czemu dostarczał bardzo widowiskowych scen. Duże problemy miały samochody ze słabymi lub niesprawnymi wycieraczkami.

Kolejna próba to właściwy trial – jechało się po bardzo krętym torze wyznaczonym na piaszczystych górkach usypanych przez wywrotki i spychacze. Nie wolno było oczywiście przewracać chorągiewek ani omijać bramek. Na trialu cofanie z użyciem biegu wstecznego, karane jest punktami karnymi. Kierowca powinien tak pokonywać ciasny zakręt, aby zrobić to „na raz”, a jeśli się nie da, to próbować wykorzystać przy cofaniu siłę grawitacji, Ew. mięśni pilota, który mógł bezkarnie próbować przepychać auto.

Kolejną próbą byłą próba podjazdu pod strome wzniesienie, ze startu zatrzymanego tuż przed nim.

Miejsce Trialu 4×4 nie jest stałe, bywał organizowany na tyłach Politechniki, na Górkach Czechowskich lub terenach przy LKJ między Nadbystrzycką a Jana Pawła.

Ostatnią próbą była próba przeprawy. Polegała ona na pokonywaniu zarośniętego trzcinami bagna. Po bezproblemowym przejeździe kilku samochodów zaczęły się przysłowiowe schody. Nawet lepiej przygotowany pojazd, jeśli trafił na koleiny poprzednika, który się zagrzebał, nie miał raczej szans.

Filmiki z ostatnich edycji można obejrzeć na youtube, wystarczy wpisać Trial 4×4 Politechnika, gdzie są dostępne stosowne odcinki Strefy Zgniotu – programu zaprzyjaźnionego z nami człowieka legendy – redaktora Grzegorza Michalca.

 

18. Czyli kiedy i gdzie będzie można zobaczyć Pana/Was z tych ostatnich działalności w najbliższym czasie w Lublinie lub okolicach?

 

– 16 czerwca 2013 r. będziemy się wystawić na wystawie Pasje Ludzi Zakręconych na Placu Litewskim, podobnie w ramach Lubelskiego Festiwalu Nauki we wrześniu. W jesieni pewnie jak zwykle Trial 4×4. Zwykle jesteśmy też na targach motoryzacyjnych na MTL w Parku Ludowym.

 

19. Odwiedza pan Hrubieszów, jeżeli tak, to jak go pan obecnie widzi?

 

– Pewnie, że odwiedzam. W końcu żyje tu, a także leży na cmentarzu sporo członków mojej rodziny i znajomych. Nie czuję się na siłach do wydawania tak poważnych ocen, jednak z moich obserwacji mogę powiedzieć, że ludzie żyją tu jakby wolniej, a przynajmniej mniej nerwowy jest ruch na ulicy. Od czasów, gdy zdawałem w Hrubieszowie egzamin na pierwsze kategorie prawa jazdy (A i B), pojawiło się rondo i skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną. Najlepsi koledzy przeważnie gdzieś wyemigrowali, więc odwiedzam raczej miejsca darzone sentymentem. W miarę możliwości robię sobie przy okazji odwiedzin w Hrubieszowie, samochodowe wycieczki po trasach dawniej przemierzanych rowerem, Ogarem czy SHL-ką. Zmian jest dużo, dawne peryferia stały się prawie centrum, ale póki, co, to chyba nie jest miasto do odbycia błyskotliwej kariery zawodowej, zresztą Lublin, też raczej nie.

 

20. Podobno znał pan profesora Wiktora Zina?
 

– Tak, m.in. spotkaliśmy się na mojej uczelni. Opowiadał mi wtedy, ze chodził do mojego dziadka słuchać jak gra na fortepianie, byli sąsiadami.

 

Dziękuję za obszerne, treściwe i ciekawe odpowiedzi, życzę dalszej owocnej pracy – mak

 

Niektóre odznaczenia, medale, dyplomy, tytuły:

 

– Medal Komisji Edukacji Narodowej – 2010

– Srebrna Odznaka Honorowa PZM – 2011

– Dyplom honorowy za pokaz samochodów terenowych – 2006

– Dyplom w II Wiosennym Rajdzie „Estrem” – 6 miejsce – 2003

– Dyplom za 2 miejsce w Terenowej Zimowej Imprezie Samochodowej

– Dyplom za 1 miejsce w rajdzie samochodów terenowych – 2003

– Medal Pamiątkowy PNTTE w Lublinie – 1998

– Legitymacja sędziowska PZM – 2004

– Legitymacja Stowarzyszenia Rzeczoznawców Techniki Samochodowej i Ruchu Drogowego – 2002

– Tytuł Eksperta PNTTE

– Tabliczka – Podziękowania za szczególne osiągnięcia w pracy naukowej – 2003

 

 

Wywiad i opracowanie

Marek Ambroży Kitliński (mak)