Środowisko Żołnierzy 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej w Hrubieszowie z głębokim żalem zawiadamia, że 13 sierpnia 2019 r. odszedł na Wieczną Wartę w wieku 93 lat ś.p. płk prof. Władysław Filar.
Od 1944 r. Żołnierz I/50 pp 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej o pseudonimie „Hora” i „Wondora”. Po rozbrojeniu dywizji wcielony do ludowego Wojska Polskiego.
Władysław Filar (ur. 18 lutego 1926 r. w Iwaniczach Nowych na Wołyniu), prof. dr hab. nauk historycznych, uczestnik konspiracji niepodległościowej i żołnierz kompanii „Motyla” I/50 pp 27.Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK.
Po wojnie w Wojsku Polskim. Pracownik dydaktyczno – naukowy Akademii Obrony Narodowej. Wiceprzewodniczący Zarządu Okręgu Wołyńskiego Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej (1992 – 2004). W latach 1996 – 2005 współorganizator i uczestnik międzynarodowych seminariów historycznych pt. „Stosunki polsko – ukraińskie w latach drugiej wojny światowej (Polska – Ukraina: trudne pytania)”.
Opublikował ponad 120 prac z dziedziny historii, taktyki i sztuki operacyjnej oraz zastosowań informatyki. Odznaczony: Krzyż Walecznych, Krzyż Partyzancki, Medal Wojska (trzykrotnie), Krzyż Armii Krajowej, Brązowy Krzyż Zasługi.
Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie!
***
Wspomnienia Władysława Filara z pobytu w Hrubieszowie opublikowane w jego książce pt. Wołyń – Lublin – Warszawa 1939-1989
„We wrześniu 1944 r. jedna kompania organizowanego batalionu skierowana została do Hrubieszowa, w związku ze wzmożoną działalnością UPA w tym rejonie. Chodziło o zademonstrowanie siły i rozpoznanie sytuacji w terenie… Do wyjeżdżającego składu zostałem włączony jako pomocnik w szyfrowaniu i przesyłaniu meldunków z rejony działania kompanii. Przed wyjazdem, za pośrednictwem Tadeusza Świądra, otrzymałem od władz konspiracyjnych namiary na punkt kontaktowy AK w Hrubieszowie z zadaniem przekazania danych o sile i celu przybycia oddziału. Po przybyciu na miejsce i pomyślnym nawiązaniu kontaktu spotkałem się z łączniczką i przekazałem meldunek. Na tym zakończyły się moje kontakty z hrubieszowskim podziemiem akowskim… W mieście zwróciliśmy uwagę na wykrycie punktów OUN, należało bowiem przypuszczać, że mogą stanowić bazę swojej zbrodniczej antypolskiej działalności tej organizacji. Z pobieżnego rozpoznania wynikało, że jednym z punktów kontaktowych może być plebania kościoła prawosławnego. W tym celu założyliśmy jednego dnia w domu popa tzw. kocioł, polegający na tym, że wszystkie osoby wchodzące do domu były zatrzymywane i rewidowane. Naszym zadaniem nie było przesłuchiwanie zatrzymanych. Po zwinięciu „kotła” osoby te miały zostać przekazane odpowiednim władzom miasta. Byłem jednym z czterech członków tej grupy, którzy od wczesnego rana do późnego wieczoru wykonywali powyższe zadanie. Rewelacji nie było, bo przez cały dzień zatrzymaliśmy tylko dwie osoby. Oprócz popa i jego żony mieszkała tu ich córka z mężem i kilkumiesięcznym dzieckiem. Oboje siedzieli przy łóżeczku dziecka i, nie wiedząc jak potoczą się dalej sprawy, byli przejęci i bardzo zdenerwowani, a kobieta wciąż płakała. Zrobiło mi się ich żal i zacząłem z nimi rozmawiać. Nie byli stałymi mieszkańcami tego domu, a schronili się u rodziców kobiety przed nadejściem frontu wschodniego. Z rozmowy z młodym mężczyzną okazało się, że przed wojną pracował na Wołyniu w szkolnictwie i dobrze znał mojego ojca. Zadałem mu kilka pytań. Wymienione przez niego miejscowości oraz podawane fakty były mi znane i potwierdzały jego wiarygodność. Rzeczywiście, w takich miejscowościach Bużanka, Rusnów, Chotiaczyn, Poromów, Myszów, Drewinie czy Iwanicze (w których poznał mego ojca) ojciec mój organizował szkoły, i to zgadzało się z moją wiedzą na ten temat. Wymiana naszych wspomnień ożywiła mego rozmówcę i trochę uspokoiła. Czas szybciej mijał i nasza misja zbliżała się ku końcowi. Wraz z zatrzymanymi osobami należało przekazać odpowiednim władzom w mieście także obecnego w domu zięcia popa. Z rozmowy z nim odniosłem dobre wrażenie. Był wykształconym i inteligentnym człowiekiem. Nie wyobrażałem sobie, aby taki mógł uczestniczyć w zbrodniczych czynach przeciwko Polakom. Byłem w rozterce, zastanawiałem się jak mam postąpić w tym przypadku. Zaważyła znajomość z moim ojcem, o którym wypowiadał się z szacunkiem, a także (a może przede wszystkim) małe dziecko i płacząca żona. O zmroku wyprowadziłem go do ogrodu i przykazałem, aby pozostał tutaj aż do czasu naszego odejścia. Kiedy wszedłem do mieszkania, żona z wielkim niepokojem patrzyła na mnie. Podszedłem do niej, uspokoiłem i powiedziałem, że mąż jest wolny i niedługo wróci do niej i do dziecka. I tak zakończył się dla mnie ten dzień, który do dziś utrwalił się w mojej pamięci. Często zastanawiam się, czy dobrze wówczas postąpiłem. Może zwolniłem groźnego zbrodniarza? Czy to spotkanie z dobrym znajomym mego ojca w tak niezwykłych warunkach (co miało wpływ na moją decyzję) było tylko dziełem przypadku? A może to ręka Wszechmocnego kierowała nami? Zaraz po wojnie wracałem do tego wydarzenia z myślą sprawdzenia w Hrubieszowie jakie były dalsze losy tej rodziny. Ale z różnych przyczyn do tego nie doszło.”
(info i fot. ŚŻ 27WDP AK Hrubieszów)