W piątek została przywieziona do mnie sowa, którą nazwałam Antonina. Znaleziono ją w Werbkowicach, w rowie przy ulicy 3 Maja. Sprawiała wrażenie pijanej, bo nie mogła utrzymać głowy pionowo i ledwo trzymała się na nogach.
Pomyślałam sobie, że pewnie „nadziobała” się sfermentowanych jabłek i się po prostu upiła…
Jednak jej stan upojenia nie mijał, więc zadzwoniłam po weterynarza – pana Tomka z Werbkowic, który po zbadaniu Antoniny postawił zgoła inną diagnozę. Otóż objawy wskazywały na chorobę ptaków, zwaną „kręciołek” (paramyksowiroza) i jak zwykle z panem doktorem od zwierząt podjęliśmy walkę o zdrowie Antoniny.
Najczęściej na tę chorobę chorują gołębie, ale zdarza się też u innych ptaków. Pan weterynarz włożył jej do dzióbka antybiotyk i przy okazji nakarmił kitiketem i pojechał, ale mój nocny horror z Antoniną dopiero miał się zacząć.
Nakarmiłam ją i napoiłam ok godziny 20 i zostawiłam pod altanką w dużym pudle. Kiedy wyszłam sprawdzić około godziny 22, co tam słychać u Antoniny, to z przerażeniem zauważyłam, że czają się na nią dwa koty od sąsiada… żeby ją upolować.
Natychmiast zabrałam Antoninę z pudłem do domu. Jak wszystkim wiadomo, sowy uaktywniają się nocą, więc mój nocny gość zaczął buszować po całym domu. Wkładałam ją do pudła, a ona wyskakiwała i tak w kółko. O godzinie 23 trzydzieści chciałam ją nakarmić, ale ona sama już dziobała mięsko.
Nad ranem wyniosłam ją na zewnątrz, ale koty sąsiada dalej obserwowały swoją zdobycz, więc dla bezpieczeństwa zamknęłam ją w mieszkaniu, Antonina rano sobie słodko spała, a ja po nocnej przygodzie z sową – zmęczona, niewyspana poszłam do pracy.
Danuta Muzyczka
fot. DM