Hrubieszowszczyzna
Od zawsze tytułowy region istniał w mej zmotoryzowanej codzienności. Motocykl pozwala mi chłonąć go wzrokiem. Jazda umożliwia zanurzenie w czasoprzestrzeń. Wiele w Hrubieszowszczyźnie czasów i wiele przestrzeni. A wszystko to za sprawą bogatej historii, od urodzenia w opowieściach rodzinnych obecnej.
Mam na Hrubieszowszczyźnie swoje ulubione trasy. Nigdy ich nie opisywałem. Bezpośrednim impulsem do opracowania motocyklowego szlaku była dla mnie wizyta „Natki” i Grześka, motocyklistów z Wrocławia, którzy w sierpniu 2010 roku objeżdżali na motocyklach Polskę dookoła. Przyjechali na CB 500 oraz R 6. Z uwagi na typ motocykli na pewno z kilku polnych fragmentów szlaku musielibyśmy zrezygnować. Prawie całodzienna zlewa zmusiła nas jednak do podróży niezniszczalną siedemsetką Cinquecento.
Trasę podzieliłem na dwa etapy: północny i południowy. Linię graniczą stanowi szosa Zamość – Hrubieszów. Zwiedzanie rozpoczyna się w Werbkowicach. Trzeba zobaczyć zabytkowy drewniany kościół, dawną cerkiew unicką z XIX wieku i pałac. Pałac ten obejrzeliśmy sobie na samym końcu, gdy był pięknie na kolorowo podświetlony przy okazji wieczoru bułgarskiego. Nie jest to jednak zasługa gminy. Trwający remont kościoła jest dziełem stowarzyszenia, a renowacja pałacu i organizowanie w nim imprez kulturalnych – inicjatywą jego właściciela.
Zwiedzanie regionu rozpoczęliśmy tak naprawdę w wieczór poprzedzający wyprawę. Zaprosiłem Natkę i Grześka do mojego muzeum tworzonego na strychu. Rano z Werbkowic udaliśmy się najpierw na zachód do Hostynnego, miejscowości o typowo ruskiej nazwie. Pod kościołem, czyli dawną cerkwią opowiedziałem Wrocławianom o tym, że ksiądz katolicki po wojnie zrzucił z budynku cerkiewne kopuły i pozbijał ze ścian prawosławne krzyżyki. Niedaleko wychodka pod furą śmieci leżały prawosławne nagrobki. Przejeżdżając przez Dobromierzyce pokazałem podróżnikom unicki cmentarz z grobem kanonika Laurysiewicza oraz właścicieli wsi. W Peresołowicach Kaśka „zdjęła” na wzgórku trzy betonowe krzyże, nieopodal których stała kiedyś cerkiew zniszczona w czasie I wojny lub zaraz po. Powiat hrubieszowski jest pełen zagadkowych kęp drzew, z których można wiele odczytać. We wspomnianej wsi takie krzaki wskazują, gdzie stał dwór, do którego prowadziła aleja lip. Następnym etapem przejażdżki były Podhorce nad Huczwą. Po dawnym majątku pozostał tylko kurnik, budynek gospodarczy, ruiny parnika, przebudowany dwunastak (dwanaście mieszkań) i zarysy kortu tenisowego. Dobrze się to ogląda z cmentarza na górce. Kiedyś moi dziadkowie mieszkali w dwunastaku i na tymże cmentarzu z I wojny wypoczywali. Znajdują się na nim żeliwne tabliczki z nazwiskami i stopniami austriackich żołnierzy. Pełny spis poległych można odnaleźć w Archiwum Państwowym w Lublinie. W Podhorcach czy niedalekim Wilkowie stoją przy drodze pamiątki po Rusinach – prawosławne krzyże. Kierując się na Uchanie zajechaliśmy do Trzeszczan, gdzie pokazałem mototurystom malowniczo położy neogotycki kościół oraz pałac, w którym służył jako lokaj mój pradziad Bazyli i jego żona Józefa – szafarka. Same Uchanie z ładnym kościołem oraz zniszczonym pałacem odpuściliśmy sobie i pojechaliśmy do Teratyna. Tam opowiedziałem o pułkowniku Wojska Polskiego ks. Bazylim Martyszu. Został zabity w Teratynie po II wojnie światowej, a kilka lat temu kanonizowany przez Cerkiew prawosławną w Polsce. Świątynię, w której służył, mieliśmy okazję obejrzeć również od środka. Po Teratynie były Moniatycze. Spotkaliśmy się tam z motocyklistą Szymonem Jamrożem. Przy jego domu Cienias zsunął mi się jednym kołem do rowu. Po obfotografowaniu drewnianego kościółka z ciekawą wieżyczką zawitaliśmy do Szpikołos. Miejscowy proboszcz Waldemar Malinowski, pisarz etnograf pozwolił nam zwiedzić drewniany kościółek od środka. Budynek o ciekawej bryle był kiedyś cerkwią unicką. Modlili się w niej unici, którzy w II poł. XIX wieku opierając się narzucanemu przez cara prawosławiu zostali zesłani na Sybir. Dostali wyroki po trzydzieści trzy lata. Z sześciu powróciło tylko trzech. Między innymi na pamiątkę tego powrotu postawili murowaną kapliczkę przy cmentarzu. Pomnik upamiętniający tamte wydarzenia ustawili między mogiłami obecni mieszkańcy wsi. Szymon dał nam opracowaną przez swojego dziadka Bolesława Pyca historię parafii Szpikołosy. A w Horodle to już nas pomoczyło, szczególnie przy kopcu Unii Horodelskiej. Przy murowanym kościele prawdopodobnie rozjechałem zaskrońca, któremu „Natka” zrobiła fotkę pośmiertną. W cerkwi drewnianej obejrzeliśmy wnętrze z ikonostasem. Chwilę pobyliśmy w Strzyżowie przed pałacem. Szymon dowiedział się gdzieś, że w Hrubieszowie można otrzymać w Urzędzie Miasta certyfikat pobytu w mieście najdalej wysuniętym na wschód kraju. Zanim je pobraliśmy (ja także) zwiedziliśmy trzynastokopułową cerkiew pw. Zaśnięcia Przenajświętszej Bogurodzicy. Akurat robiono porządki przed świętem patronalnym. Odwieźliśmy Szymona i w deszczu przyjechaliśmy do domu na obiad. Zrezygnowaliśmy z Brodzicy (Bohorodycy), w której można odnaleźć cerkwisko – miejsce po cerkwi zburzonej przez Polaków w 1938 roku. W Gozdowie warto się też zatrzymać przy wąskotorowej stacji PKP, gdzie zostali zamordowani przez Ukraińców polscy kolejarze.
Po południu zamierzałem pokazać gościom Krynki z tamtejszą leśną kapliczką oraz grodzisko w Czermnie (pow. tomaszowski). Pojechaliśmy jednak najpierw do Turkowic. W prawosławnym żeńskim monasterze wysłuchaliśmy części nabożeństwa wieczornego przed jutrzejszym świętem. Grzesiek stwierdził, że mniszki mają „anielskie głosy”. Kaśce też chyba się podobało. Mogli poczuć zapach kadzidła. Dla nich to egzotyka. W Sahryniu zatrzymaliśmy się na cmentarzu przy obelisku upamiętniającym dokonaną przez Polaków w latach II wojny pacyfikację ukraińskiej wsi. Zginęło wtedy około ośmiuset osób bratniej narodowości ruskiej, w tym dzieci. Mogiły i pomnik w Łaskowie o identycznej symbolice ominęliśmy. Warto jednak zaznaczyć, że zginął tam prawosławny młodziutki batiuszka ze swoimi parafianami – Lew Korobczuk. W latach II wojny światowej był psalmistą w cerkwi w Werbkowicach. Podobnie jak ks. Bazylego Martysza tak i jego Cerkiew zaliczyła do Soboru Świętych Męczenników Chełmskich i Podlaskich. Przy dobrej pogodzie warto udać się bardziej na południe, by zwiedzić cerkwie w Chłopiatynie i okolicach. My poprzestaliśmy na Dołhobyczowie. Kontaktując się z proboszczem hrubieszowskim ks. Janem Kotem można zwiedzić dołhobyczowską cerkiew od środka. Z zewnątrz jest równie imponująca. Na wiosnę odzyskała swój dawny blask. Nie można tego powiedzieć o monumentalnym pałacu, który niestety wciąż popada w ruinę. Zawiozłem moich podróżników do Kryłowa nad Bug. Po pamiątkowym zdjęciu przy ruinach zamku popatrzyliśmy w dalekie pola Wołynia w Czumowie. Szczególnie pięknie wyglądają one na wiosnę, gdy rzeka wylewa. Zbliżała się noc. Nie daliśmy rady pojechać do Masłomęcza. Od niedawna wieś jest kolejnym symbolem Ziemi Hrubieszowskiej za sprawą prac archeologicznych Andrzeja Kokowskiego, który odkrył tam osiedle Gotów. Przy okazji działa we wsi stowarzyszenie organizujące wystawy i rekonstrukcje historyczne walk, produkcji garnków i tym podobnych rzeczy.
Dzień zakończyliśmy ogniskiem, na którym „Natka” stwierdziła”: udało ci się nas zmęczyć. Planując trasę miałem pewne obawy, że dokuczy im przesyt cerkwi i miejsc związanych z martyrologią. Zmęczenie wynikło chyba jednak z tego, że podczas podróży Kaśka z Grześkiem swoimi umysłami chłonęli to co widzieli, to co było dla nich inne i nowe. Myślę, że zwiedzając Hrubieszowszczyznę w ten sposób da się uchwycić specyfikę regionu, którego siłą jest historia.
Tego potencjału niestety samorząd wykorzystać nie potrafi. Pojawia się informacja i zaplecze turystyczne w niektórych gminach, na przykład w Kryłowie, ale dzieje się to oddolnie. Brak jest planu i chęci rządzących, aby rozciągnąć taką inicjatywę na cały powiat. Moja propozycja szlaku turystycznego tematu nie wyczerpuje, ale zawsze lepsze to niż nic.
***
Mariusz Radosław Sawa