Okładka (swoją drogą nieciekawa) poza tytułem i nazwiskiem autorki opatrzona została dodatkowo nagłówkiem o retoryce motta: „Gdy droga do nieba prowadzi przez piekło”; a dodatkowo widzimy jeszcze podtytuł „Druga z dziesięciu żon, matka trzynaściorga dzieci”.
Pierwsze w nowym roku spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki poświęcone było autobiografii Irene Spencer pt.: „Żona mormona”. Książka w tłumaczeniu Katarzyny Rosłan została wydana w Polsce w 2009 roku przez Świat Książki.
Okładka (swoją drogą nieciekawa) poza tytułem i nazwiskiem autorki opatrzona została dodatkowo nagłówkiem o retoryce motta: „Gdy droga do nieba prowadzi przez piekło”; a dodatkowo widzimy jeszcze podtytuł „Druga z dziesięciu żon, matka trzynaściorga dzieci”. I te dwa zdania w zasadzie zdradzają całą zawartość książki, choć zapewne w zamiarze wydawcy miały one zachęcić do jej kupna i przeczytania – wybieg typowy dla bulwarowej prasy preferującej zazwyczaj tytuły zbyt krzykliwe, stawiające na sensację, wręcz przekrzykujące sedno treści. Ale ponieważ na wolnym rynku reklama jest dźwignią handlu, to również i konsumenci literatury zostali przyzwyczajeni do przerostu treści nad formą. Bo – jak zgodnie uznały uczestniczki spotkania DKK – forma książki jest poprawna i staranna, choć autorce zostały wytknięte pewne nieścisłości, szczególnie chronologiczne.
Autobiografia określona przez wydawcę jako wstrząsająca bez wątpienia ma charakter w pełni autoterapeutyczny dla autorki, która na ponad 400 stronach opisuje uroki (wątpliwe i sporadyczne) oraz uciążliwości (nagminne) swojego życia w społeczności mormońskiej. A ów wstrząs ma się opierać głównie na czymś w rodzaju szoku kulturowego, jaki niewątpliwie stanowi dla czytelnika zetknięcie z nieznaną religią i jej wyznawcami. Mało nam znana religia, choć z gruntu chrześcijańska obrosła w naszych dość pobieżnych wyobrażeniach w wiele mitów, zatem książka bez wątpienia daje możliwość jej głębszego poznania… lecz czy zrozumienia? Wspólną księgą mądrości wszystkich chrześcijan jest Biblia, natomiast zasadniczą rolę odgrywa tu kwestia jej interpretacji. Dlatego trudna do pojęcia i rzeczowego wytłumaczenia była dla czytelniczek zasada wielożeństwa, która od lat w wyznaniu mormońskim jest już zakazana, lecz wciąż praktykowana przez fanatycznych wyznawców. W efekcie tego specyficznego procederu wraz z powiększającą się liczbą żon i potomstwa rosła także bieda wynikająca z trudności w utrzymaniu tak licznej rodziny. Jednocześnie pojawia się problem izolacji takich „rodzin” od reszty społeczeństwa, co niejednokrotnie odcinało tych ludzi od tak dla nas elementarnych spraw jak np. opieka zdrowotna, żeby o osiągnięciach techniki takich jak elektryczność czy wodociągi nie wspominać.
Główna bohaterka, która sama również wychowywała się w rodzinie mormońskiej jako jeszcze nastoletnia dziewczyna stanęła przed trudnym wyborem. Mogła bowiem w myśl przestróg matki nie poświęcać życia wypełnianiu przykazań wiary mormońskiej i wybrać inną drogę. Irene podjęła jednak odmienną decyzję i została drugą żoną żarliwego wyznawcy religii mormońskiej stając się dla niego swoistym środkiem do celu, jakim miało być osiągnięcie przez niego nieba po śmierci. Czytelniczki zastanawiały się na ile dla szesnastoletniej dziewczyny taka decyzja mogła być w pełni świadoma i czy mormoni nie wykorzystywali tak młodego wieku kobiet, które były bardziej podatne na sugestie. Takie dziewczyny zanim zdążyły dorosnąć i zadecydować o swoim losie już były matkami i nie mogły oderwać się od wypełniania obowiązków.
Nie przeczytamy tu o drastycznych torturach cielesnych i o despotycznym mężczyźnie nieliczącym się z kobietami, a mimo to mąż Irene nie wzbudza nawet krzty podziwu. Jedyny fizyczny ból z jakim zmaga się główna bohaterka wynika z wielokrotnych porodów i połogów. Natomiast cierpienie psychiczne, mentalne, wewnętrzne zmagania i rozterki stanowią sedno opowieści. Irene targają emocje, które w myśl zasad swojej religii musi wciąż kontrolować, powstrzymywać, tłumić. Jej życiem zawładnęła wymuszona przez argumenty natury religijnej pokora granicząca z ascezą. Musiała wyrzec się pragnień doczesnych na rzecz przyszłej świętości swojego męża. Lęk eschatologiczny tak charakterystyczny dla wielu religii determinował zachowania Irene, które momentami stawały się autodestrukcyjne – pojawia się wątek załamania nerwowego i ucieczki w alkoholizm. Życie w skrajnym ubóstwie, ból dzielenia męża z innymi kobietami, codzienne zmagania z wciąż powiększającą się gromadką dzieci i ciągła niemożność odmienienia swojego losu – oto główne problemy bohaterki książki. Nawet kiedy podjęła decyzję o odejściu i zawalczeniu o siebie, to i tak zmagała się z wyrzutami sumienia i całą masą rozmaitych problemów oraz splotów okoliczności, które znów przywiodły ją do męża. Ostatecznie dopiero jego nagła śmierć staje się dla Irene początkiem jej nowego życia.
Jeśli odwołać się do przywołanego we wstępie hasła z okładki książki, to czytamy w niej głównie o drodze przez piekło. Piekło zgotowane przez religię traktowaną w fanatyczny sposób. Książka dostarczyła czytelniczkom wielu ciekawych wrażeń, ale w szczególności sprowokowała do zadania szeregu różnorodnych pytań, na które nie zawsze znajdowała się jednoznaczna odpowiedź. Jednym książka się spodobała, dla innych była nieciekawa i nudna. Z pewnością dostarczyła nieco więcej wiedzy o mormonach, ich religii i zwyczajach oraz dała powody do zagorzałej dyskusji, niemniej jednak nie jest to lektura, do której się powraca po latach by rozkoszować się kunsztem słowa lub niebanalną fabułą.
Dorota Grzymała