Pora to wreszcie powiedzieć otwarcie: poziom centralizmu w naszym kraju osiągnął już patologiczne rozmiary, typowe dla krajów poradzieckich lub afrykańskich. Dysproporcje pomiędzy Warszawą a kolejnymi najważniejszymi metropoliami są tak duże, że właściwie poza stolicą nie ma już życia, przynajmniej życia na poziomie. Jeśli kariera, to tylko w Warszawie, bo nawet Kraków, Gdańsk czy Wrocław stały się już, nie z własnej winy, zapyziałą prowincją.
Pora to zmienić, gdyż taki stan rzeczy nie jest ani zdrowy, ani nie służy rozwojowi naszego kraju. Cierpią na tym zresztą sami warszawiacy. Stolica, obecnie jedyne perspektywiczne miejsce do życia, przyciąga co roku kilkadziesiąt tysięcy nowych mieszkańców. Jakie są skutki nienaturalnie szybkiego rozrostu Warszawy, wiedzą jego rdzenni mieszkańcy: ogromne korki, horrendalnie wysokie koszty życia, zanieczyszczenie środowiska, nieodwracalne zniszczenie dotychczasowej tkanki miejskiej. Nie ma już „Warszawy, którą da się lubić” – jej miejsce zajęła bezkształtna masa miejska, oderwana od tradycji i własnego charakteru, nastawiona wyłącznie na konsumpcję i wyścig szczurów. Może to i przesadzone, ale tak właśnie nasza stolica jest odbierana przez mieszkańców reszty kraju. Powiedzmy sobie szczerze: czy potrzebne są nam tak wielkie dysproporcje społeczno-gospodarcze i tak duże antagonizmy między stolicą a innymi regionami? A może da się inaczej zorganizować życie społeczne, polityczne i gospodarcze, tak by rozwój był bardziej równomierny, a między najważniejszymi metropoliami zachodziła zdrowa i wyrównana konkurencja?
Jak pokazuje przykład Niemiec czy Szwajcarii, jest to możliwe. W Niemczech nie jest tak, że wszystko koncentruje się w stołecznym Berlinie. Wbrew przeciwnie. Siedziby urzędów centralnych i najważniejsze obiekty są równomiernie rozmieszczone po całym kraju, np. bank centralny, giełda i największe lotnisko są we Frankfurcie, część ministerstw – w Bonn, trybunał konstytucyjny – w Karlsruhe, siedziby najważniejszych mediów – w Monachium itp. Dzięki temu, Niemcy zamiast jednej przerośniętej metropolii berlińskiej mają kilkanaście liczących się w świecie ośrodków, które na równych zasadach konkurują między sobą o nowych mieszkańców, studentów czy inwestorów. Wygrywa to miasto, które ma lepsze władze, które jest sprawniej zarządzane – i niekoniecznie jest to Berlin. U nas jest odwrotnie: Warszawa może mieć najbardziej nieudolne władze miejskie na świecie, a Wrocław czy Kraków mogą mieć najlepsze – ale i tak nie ma znaczenia, bo to stolica z automatu wygrywa konkurencję o inwestorów, siedziby firm i urzędów. Bo tak jest ustawiony system, skopiowany ze wzorców radzieckich. To chore dla życia publicznego i demotywujące – i pora to zmienić.
Jak? Stwórzmy w Polsce, wzorem Niemiec i Szwajcarii, model „państwa wielu stolic”. Tym bardziej, że mamy kilka naprawdę dużych metropolii, które warto wypromować tak, aby na równi z Warszawą pełniły rolę liczących się, zamożnych ośrodków miejskich na skalę europejską i światową. Stwórzmy system, w którym to od efektywności zarządzania miastem i od samych mieszkańców zależy to, które z miast jest bogatsze i które jest siedzibą międzynarodowych firm: Warszawa, Kraków, Trójmiasto, Katowice, a może Wrocław, Poznań? Nie skreślajmy też mniejszych ośrodków, jak Lublin czy Olsztyn: często mały może więcej, jest bardziej elastyczny i efektywny. Niech o sukcesie danej metropolii zadecyduje zdrowa konkurencja i rywalizacja, a nie z góry uprzywilejowany status stolicy.
Na początek rozmieśćmy w miarę równomiernie siedziby urzędów centralnych po całym kraju. Niech docelowo siedzibą NBP i Giełdy stanie się np. Poznań, siedzibą Sądu Najwyższego, Prokuratury Generalnej, NIK i Rzecznika Praw Obywatelskich – Kraków, siedzibą Poczty Polskiej – Łódź, siedzibą IPN – Gdańsk, siedzibą Straży Granicznej, Służby Celnej i agencji FRONTEX – Lublin, Rzeszów lub Białystok. To samo dotyczy tych spółek skarbu państwa, które jeszcze zostały w publicznych rękach, np. Bank Gospodarstwa Krajowego (Poznań lub Wrocław), PGNiG (Lublin) itp.
Oczywiście ten proces musi odbywać się ewolucyjnie i musi zostać rozłożony np. na 5-10 lat. Aby nie było chaosu, urzędy należy wyprowadzać z Warszawy przy okazji każdej kolejnej restrukturyzacji i redukcji zatrudnienia. Będzie to miało w końcu pozytywny skutek: dotychczas reformy administracji kończyły się zamianą tabliczek i poza tym nic się nie zmieniało. Jeśli przy okazji reformy i odchudzenia personelu rzeczywiście zostanie zlikwidowany dotychczasowy urząd, a nowy, w mniejszym składzie urzędniczym zostanie otwarty w innym mieście, to dopiero wtedy można mówić o rzeczywistej restrukturyzacji i odchudzeniu biurokracji. Dodajmy, że urzędnikom poza stolicą można zapłacić o kilkanaście procent mniej, a i tak siła nabywcza ich zarobków pozostanie bez zmian lub będzie nawet wyższa, co wynika z niższych kosztów życia poza Warszawą. Decentralizacja pozwoli więc na znaczące obniżenie kosztów administracji. A sytuacja, kiedy siedziby różnych urzędów centralnych będą w różnych miastach, zmusi urzędników, polityków i społeczeństwo do zmiany sposobu myślenia, do dostrzeżenia, że nie wszystko kręci się wokół stolicy. Dopiero to wymusi na urzędnikach i politykach stworzenie sprawnej sieci drogowej i kolejowej oraz wykorzystanie na szeroką skalę komunikacji elektronicznej czy telekonferencji, bo w nowej rzeczywistości stanie się to po prostu niezbędne.
Jak ma to wyglądać w praktyce? Nie tak strasznie i nie tak radykalnie, jak niektórzy mogą się obawiać. Aktualnie w związku z planowaną przez Ministerstwo Środowisko reformą gospodarki wodnej i żeglugi śródlądowej w miejsce dotychczasowych urzędów mają powstać dwie centralne instytucje: Zarząd Dorzecza Odry w Kędzierzynie-Koźlu lub Wrocławiu oraz Zarząd Dorzecza Wisły w… No właśnie, rząd z rozpędu proponuje Warszawę, nawet nie zastanawiając się nad tym, dlaczego właśnie to miasto, w czym ta lokalizacja jest lepsza od innych. My proponujemy Kraków, który lepiej nadaje się do pełnienia funkcji siedziby Zarządu Dorzecza Wisły, niż nizinna stolica (większość spraw związanych z zarządzaniem rzekami koncentruje się w górnym biegu rzek, stąd właśnie Kraków). Tak więc okazja do zastosowania naszych rozwiązań decentralizacyjnych w praktyce właśnie się nadarza – w sposób bezbolesny, bo i tak powstaje zupełnie nowy urząd. Nie zmarnujmy tego. Niech ta decyzja stanie się jaskółką zmian i pokaże nam wszystkim (a przede wszystkim politykom), że można inaczej.
O akcji „Wisła dla Krakowa” czytaj tutaj
Poprzyj nasze pomysły – polub stronę „Wisła dla Krakowa” na Facebooku
Źródło: porteuropa.eu