W piątek 1 wrześniu 77 lat temu hitlerowskie Niemcy napadły na Polskę, a tu akurat, jak dzisiaj kończyły się wakacje, dzieci i młodzież szykowała się do szkół. Poniżej wywiad z wielce miłą i dobrze pamiętającą ten czas, wówczas szesnastoletnią Teresą Gontarz córką Franciszka i Magdaleny, od czasów II wojny światowej mieszkanką Hrubieszowa.
W wakacje 1939 roku była Pani kilkunastoletnią dziewczyną, a tu groźba wojny i w końcu wojna, co Pani z tego okresu pamięta?
W tym czasie mieszkałam z rodzicami w Pałacu Wydżgów właścicieli Wożuczyna, blisko ich miejscowej cegielni, również pobliskiej Koziej Wólki. Właśnie tej cegielni kierownikiem był mój tato Franciszek Gontarz.
W związku z tym, że moje starsze zamężne siostry mieszkały w Hrubieszowie, najczęściej przebywałam u nich i tak też było przez całe wakacje 1939 roku. Bardzo lubiłam i lubię to miasto, ponieważ mieszkam w nim na stałe od czasów wojennych do dzisiaj. W Hrubieszowie czy w domu systematycznie słyszałam, że grozi nam napad wojsk hitlerowskich, ale, że na taką ewentualność jesteśmy bardzo przygotowani i nikomu nie oddamy nawet guzika, a na dodatek mamy mocnych sojuszników na zachodzie i Ameryce. W Hrubieszowie przecież mieliśmy wojsko, które też będzie nas bronić. Burmistrzem Hrubieszowa, jak pamiętam był pan Stanisław Lecewicz.
Pod koniec wakacji pojechałam do domu w celu przygotowania się do nauki w szkole odzieżowej w Hrubieszowie, którą ukończyła moja starsza siostra Jadwiga. Mieściła się ona w budynku przy ulicy Piłsudskiego tuż przy ul. Zamojskiej na zakręcie, obecnie mieści się tam Dom Pomocy Społecznej.
Niestety, raniutko w piątek 1 września 1939 r. wybuchła wojna, pomimo tego w następnych dniach razem z bratem Ryśkiem chciałam pojechać kolejką wąskotorową, aby rozpocząć naukę, ponieważ bardzo chciałam się uczyć, niestety będąc na dworcu zaczęły lecieć samoloty na Tomaszów Lubelski, słychać było bombardowanie i potężne wybuchy. Kolejka nie przyjechała, zawróciliśmy do domu. Cały czas liczyłam, że wojna zakończy się dla nas zwycięsko, w czym utwierdzało nas radio kryształkowe, jakie posiadał buchalter (księgowy) z majątku, u którego z tego powodu gromadziło się wielu miejscowych. W radio też było słychać warkot silników samolotów, a może i czołgów, różne wybuchy. W tym czasie wieści z Hrubieszowa były bardzo skąpe, a bardzo obawialiśmy się o los rodzin sióstr. Wiem, że Hrubieszów był bombardowany, zginęli ludzie. W połowie września wkroczyły oddziały niemieckie, ale nadleciały polskie samoloty, które chciały zniszczyć jeden z mostów, niestety nie udało się, Niemcy ponoć byli bardzo przerażeni. Nieco później do Hrubieszowa wkroczyła Armia Czerwona, ale wycofali się i znowu przybyli Niemcy, zostając w nim kilka lat, siejąc codzienną grozę.
Niestety i do Wożuczyna, chyba od Hrubieszowa przybyli Niemcy na samochodach, motocyklach, czołgach i z armatami. Za pierwszym razem przejechali, ale wrócili po pewnym czasie. Ich kadra oficerska zamieszkała właśnie w „naszym”… Pałacu, spędzając nas i inne rodziny do pojedynczych pokoi, a nas w tym czasie było jeszcze ośmioro, na szczęście mieliśmy jeszcze do dyspozycji kuchnię. Muszę powiedzieć, że ci Niemcy nas się nie czepiali, chociaż przeważnie byli to Austriacy, Czesi czy Słowacy. W domu trzeba było być najpóźniej o godzinie 20.00. Były dwa wejścia, oczywiście stali przy nich uzbrojeni wartownicy, jak i wokół budynku. Do domu, my wchodziliśmy jednymi drzwiami, a oni drugimi. Mogę nawet powiedzieć, że były przypadki, że jak otrzymali paczki, to częstowali nas czekoladami czy ciastkami.
W jesieni w miejscowej cukrowni rozpoczęła się kampania cukrownicza, aby nie być wywiezionym na roboty do Niemiec, to Tacie, dwóm braciom i mnie udało się w niej zatrudnić. Wiem, że w tym okresie była wielka bieda, rodziny wielodzietne, dwie osoby Niemcy przyłapali, że wynoszą po 2/3 kilogramy cukru i za to zostali rozstrzelani. Wiem, że moi bracia chodzili na jakieś zebrania w celu podjęcia walki z Niemcami. Wiem również, że aresztowali księdza – proboszcza i organistę z parafii Wożuczyn, którzy już nigdy nie wrócili. Niestety nie udało nam się pojechać do Hrubieszowa na Boże Narodzenie, bo i był strach gdziekolwiek się ruszać i te święta rodzinne spędziliśmy skromnie w Wożuczynie, a za ścianą byli Niemcy. Dlatego za wiele o początkach wojny w Hrubieszowie nic nie mogę powiedzieć, ponieważ w nim nie byłam, najwyżej, to, co później usłyszałam, czy przeczytałam i czytam nadal.
W 1940 r. wojna trwała nadal, Niemcy odnosiły same sukcesy, aby nadal nie wyjechać na roboty do Niemiec, podjęłam kolejną pracę, tym razem za pośrednictwem męża mojej siostry Jadwigi Juliana Lenarda przy kolczykowaniu trzody chlewnej, m.in w… Sachryniu, ale to może opowiem w innym czasie. W dalszym ciągu mego życia, tak wyszło, że jeszcze w czasie trwania wojny zamieszkałam na stałe w Hrubieszowie i mieszkam szczęśliwie do dzisiaj.
Dziękuję, ma Pani świetną pamięć, życzę zdrowia!
***
Zanim padłeś, jeszcze
Ziemię przeżegnałeś ręką.
Czy to była kula, synku,
Czy to serce pękło?
– młodziutki polski poeta Krzysztof Kamil Baczyński, który zginął w Powstaniu Warszawskim!
Wywiad i opracowanie – Marek A. Kitliński (mak)