W dniu 10 września 2005 r. zorganizowaliśmy rajd dla zaawansowanych, którego trasa miała liczyć 103 km. Zdawaliśmy sobie sprawę, że na tak długą trasę zgłosi się mniej uczestników, a w dodatku w tym dniu otwierano gazociąg prowadzący gaz z Ukrainy do Hrubieszowa i okolic, co wyeliminowało udział w rajdzie celników, którzy z nami jeździli.
Na starcie o godz. 8.00, tradycyjnie pod Hrubieszowskim Domem Kultury, zgłosiło się 10 uczestników, w tym 3 panie i 7 panów.
Ruszyliśmy na trasę, która miała przebiegać przez miejscowości: Mieniany, Cichobórz, Małków Kolonia, Dołhobyczów, Goszczów, Uśmierz, Hulcze, Żniatyn, Chłopiatyn, Przewodów, Liski, Poturzyn, Witków, Wereszyn, Mircze, Masłomęcz, Czerniczyn z powrotem do Hrubieszowa.
Rano było trochę chłodno, ale w Cichobórzu, gdzie był pierwszy postój, zdjęliśmy bluzy, ponieważ słońce zaczęło wreszcie przygrzewać.
Z Cichobórza jechaliśmy dalej w dziewiątkę. Leszek wrócił do domu, ponieważ tylko na taki odcinek z nami się wybrał. Nadaliśmy szybkie tempo. Teren był płaski i chcieliśmy nadrobić nieco czasu przed górkami, przy pokonywaniu których średnia nam spadnie.
Dotarliśmy do Dołhobyczowa i zatrzymaliśmy się pod neogotyckim kościołem p.w. Matki Bożej Częstochowskiej, wybudowanym w latach 1911 – 1914. Został on ufundowany przez Świeżawskich, właścicieli Dołhobyczowa, jako wotum wdzięczności dla Stolicy Apostolskiej za udzielenie dyspensy umożliwiającej małżeństwo pomiędzy krewnymi.
Jedna z wież jest miniaturką słynnej wieży krakowskiego Kościoła Mariackiego. Usłyszeliśmy o historii Dołhobyczowa, jego właścicielach od 1430 r. do 1945 r., którymi byli: Mikołaj Klinik, Mikołaj Mnich, Rogale, Rastawieccy: baron Ludwik Rastawiecki, baron Edward Rastawiecki oraz Mieczysław Epstein, Władysław Świeżawski i Tadeusz Świeżawski.
W latach 1918 – 1919 toczyły się walki o Dołhobyczów pomiędzy wojskami polskim, a siłami ukraińskimi. Podczas okupacji hitlerowskiej, stacjonowały tu silne oddziały niemieckiej żandarmerii, Grenzschutzu i policji ukraińskiej. Mimo tego działała też placówka AK.
W styczniu 1944 śmiałą i udaną akcję na Dołhobyczów przeprowadził ze swym oddziałem „Ryś”.
1 sierpnia 1944 roku ukraińscy mieszkańcy wsi Dołhobyczów skierowali podanie do Nikity Chruszczowa następującej treści: „My, obywatele wsi Dołhobyczów, powiat hrubieszowski, prosimy o przyłączenie naszej wioski do Radzieckiej Ukrainy(…). Życie w Polsce stało się niemożliwe. Prześladują nas i gnębią pod względem politycznym i ekonomicznym. W czasie okupacji niemieckiej Polacy zaczęli jawnie napadać na nasze wioski, zabijać naszych ludzi, palić nasze gospodarstwa. Zabójstwa nie ustają do tej pory.(…)” Podanie podpisało 330 osób.
Jadąc dalej, zatrzymaliśmy się przy cerkwi prawosławnej w stylu rosyjsko – bizantyjskim, zbudowanej w 1910 roku. Klucze do budynku ma proboszcz cerkwi prawosławnej p.w. Zaśnięcia NMP w Hrubieszowie. Cerkiew w Dołhobyczowie, obecnie jest nieczynna i niszczeje. Na dachu rośnie nawet drzewo – chyba brzoza. Na tym przykładzie doskonale widać, że kościół to wspólnota wiernych. Kiedy wiernych braknie, budowla niszczeje.
Przyjechaliśmy do Oszczowa. Przed wojną wieś zamieszkiwała, mniej więcej w połowie, ludność polska i ukraińska. Dzieciństwo i młodość spędził w tych stronach w okresie międzywojennym jeden z partyzantów „Rysia”, Zbigniew Ziembikiewicz ps. „Smok”, którego rodzice byli nauczycielami w miejscowej szkole. Ludność polska i ukraińska żyła tu w zgodzie. Słowa polskie przeplatały się z ukraińskimi. Niania Ukrainka, tuląc polskie dziecko do snu, śpiewała mu ukraińską kołysankę i nikomu to nie przeszkadzało.
W marcu 1944 roku zbrodniczy podstęp spowodował śmierć 24 Polaków rozstrzelanych przez sotnię UPA, dowodzoną przez Iwana Sycz – Sajenkę ps. „Jagoda”. Świadkiem tych tragicznych wydarzeń był św. Jan Nepomucen, którego figurka stoi we wsi na kolumnie od 1776 roku.
Z Oszczowa pokręciliśmy w kierunku Waręża, który do 1951 roku należał do Polski. Z daleka widoczne są wieże kościoła Pijarów. Ciekawe, co teraz w nim jest?
Koniec szosy, szlaban i granica.
Staliśmy przy tym szlabanie i patrzyliśmy na miasto Waręż. Zrobiliśmy zdjęcia. Za szlabanem i pasem granicznym przejeżdżali na konnym wozie Ukraińcy i machali do nas. Są nam Polakom teraz jacyś bliżsi.
Spod granicy, przez Uśmierz, pojechaliśmy dalej. Dostaliśmy się na teren dawnego zaboru austriackiego, gdzie kościół greckokatolicki (unicki) mógł się rozwijać i trwał przez okres międzywojenny, aż do drugiej wojny światowej. Zdelegalizowany został dopiero w roku 1956, jako rzekoma ostoja nacjonalizmu. W zaborze rosyjskim unia została zniesiona już w 1875 roku, a unici siłą nawróceni na prawosławie. W okresie międzywojennym ci, którzy pozostali przy prawosławiu, byli poddani represjom przez władze niepodległej Polski. Kulminacją tych działań była akcja burzenia cerkwi prawosławnych na Chełmszczyźnie w 1938 roku. Zniszczono je m. in. W dawnych wsiach ukraińskich, a ocalały tylko nieliczne w większych miejscowościach. W zaborze austriackim zaś cerkiewki te wraz z obrządkiem greckokatolickim przetrwały i są elementem krajobrazu kulturowego. Można je spotkać prawie w każdej wsi: w Sulimowie, Hulczu, Dłużniowie, Wyżłowie, Mycowie, Chłopiatynie, Budyninie itd..
Minęliśmy Sulimów i nie zajeżdżaliśmy pod cerkiewkę, która w chwili obecnej pełni rolę świątyni katolickiej. W Hulczu jednak stanęliśmy pod kościółkiem, zęby trochę odpocząć. Zrezygnowaliśmy z wyprawy do oddalonego o 3 km Dłużniowa, gdzie znajduje się największa cerkiew drewniana w Polsce, pełniąca obecnie funkcję świątyni katolickiej. Przyczyną rezygnacji była nadwyrężona kondycja niektórych uczestników rajdu, którym dotychczasowe górki wyraźnie dały się we znaki.
Na czele grupy przeważnie jechał Robert, który był w najlepszej formie.
Z Hulcza zmierzaliśmy przez Żniatyn w kierunku Chłopiatyna, przed którym zatrzymaliśmy się na wzniesieniu, z którego widać cerkiew w Dłużniowie, kaplicę grobową Hulinków, właścicieli majątku Myców.
Z Mycowa wróciliśmy do Chłopiatyna i dalej, przez Setniki pojechaliśmy do Przewodowa, gdzie umówieni byliśmy z Markiem. Marek rozłożył się przy kościele, nad stawem i już czekał z gorącym barszczem czerwonym, w środku którego pływały kiełbaski. Smakowały nam te wiktuały, które przygotowała żona Tadeusza, komandora rajdu.
Po posileniu się i odpoczynku wyruszyliśmy przez Liski do Poturzyna.
Stamtąd, przez Witków, Wereszyn, Mircze, Masłomęcz i Czerniczyn powróciliśmy do Hrubieszowa.
Przejechaliśmy porządny kawał naszego powiatu i część powiatu tomaszowskiego. Zwiedziliśmy ciekawe miejsca, poznaliśmy trochę historii.
Byliśmy zadowoleni z tego, że pokonaliśmy trasę 113 km z średnią prędkością 16,3 km/godz.
Następny rajd będzie piątym. Mały jubileusz!
Tekst: Uczestnicy.