W niewielkiej miejscowości w Gminie Krynice razem z rodzicami i młodszą siostrą mieszkała sobie Zosia, która już w szkole podstawowej pięknie malowała, była wyróżniająca się uczennicą z plastyki.
Czas szybko leciał i nie wiadomo kiedy Zosieńka ukończyła szkołę podstawową w swojej rodzinnej miejscowości i śpiewająco zdała egzamin do Liceum Plastycznego w Zamościu. Rodzice Zosi mówili, idź dziecko do innej szkoły z tego chleba nie będzie, ale Zosia wiedziona swoim talentem nie posłuchała w tej kwestii swoich rodziców.
W tym samym czasie utalentowany rysownik i młody rzeźbiarz Jacek spod Zamościa, też został uczniem Liceum Plastycznego w Zamościu. Jacek był jedynakiem, jego ojciec miał warsztat samochodowy i marzył o tym, żeby w przyszłości jedyny syn przejął rodzinny interes i pomimo tego, że czasami Jacek pomagał ojcu przy naprawie samochodów, to tak do końca nie był zainteresowany takim zawodem, to nie był Jacka świat.
Jacek z Zosią nie chodzili do jednej klasy, byli uczniami klas równoległych i przez dłuższy czas się nie znali. Na początku szkoły nauka im szła nieźle, Zosia mieszkała na stancji w Zamościu, natomiast Jacek dojeżdżał do domu autobusem podmiejskim.
Zosia miała nieprzeciętną urodę, oliwkowa cera i długie jasne jak len włosy sprawiały, że nie było faceta, który by się z nią nie obejrzał. Długonoga Zosia podobała się chłopakom, ale ona była indywidualistką, nie miała koleżanek ani kolegów, chodziła własnymi ścieżkami, całkowicie odizolowana od otoczenia.
Zosia miała swój styl ubierania, nosiła długie spódnice, kolczyki w nosie, chodziła w powyciąganych swetrach, włosy przemalowała na kolor czarny, malowała grube krechy na powiekach, nosiła glany, wtedy mówiło się „dzieci kwiaty”. Za swój styl ubierania w swojej małej wiosce była ciągle krytykowana, wszyscy postrzegali ją, jako wiejskie dziwadło i z tego powodu nie miała w domu życia, mama mówiła że to skaranie boskie z taką dziewczyną. Rodzice łapali się za głowę i mówili, że z niej nic nie będzie, że wstyd im przynosi, że ciągle jest na językach sąsiadów, że leniwa jest, w domu nic nie pomoże tylko maluje i szkicuje jakieś bohomazy.
Mama Zosi marzyła, żeby Zosia została księgową albo sklepową, ale Zosia już znała swoją życiową pasję i zamiast – tak jak inne dziewczyny – kupować sobie nowe sukieneczki lub bluzeczki, Zosia kupowała bloki, farby czy tusze.
Przyszedł taki czas, że Zosia coraz rzadziej przyjeżdżała do rodzinnego domu… Nie pasowała już do swojego wiejskiego otoczenia, krytykowana przez wszystkich, całkowicie zamknęła się w swoim artystycznym świecie i było jej z tym dobrze. Matka przywoziła jej pieniądze na opłacenie stancji i wałówkę na przeżycie.
Jacek mierzył prawie 2 metry wzrostu, długie kręcone włosy do ramion, miał lekko pochyloną sylwetkę do przodu, a „opryszczoną” młodzieńczym trądzikiem twarz zakrywał włosami. Jego dodatkową pasją stały się motory, po nocach zarabiał u ojca w warsztacie, żeby kupić sobie motor i kupił, i szalał w tym swoim młodzieńczym żywiole po podzamojskich drogach. Jacek pięknie rzeźbił w drzewie, kamieniu i rysował ołówkiem portrety, martwe natury, zamojskie kamieniczki i wszystko, co napotkał na swojej drodze, to był prawdziwy artysta z „iskrą Bożą”
Los tak chciał, że drogi Zosi i Jacka spotkały się przy dekoracji sali na studniówkę dla maturalnych klas – dwumetrowy Jacek posłużył wtedy, jako „drabina” a na jego ramionach siedziała i przywiązywała balony na suficie właśnie Zosia. Ich miłość nie przyszła nagle, bardzo powoli odkrywali siebie, uczyli się przebywać razem. Na początku to były tylko rozmowy bez czasu, wspólna jazda motorem, wiatr we włosach i nic nie znaczące przytulenia, tak na pożegnanie.
Na początku obydwoje wstydzili się przyznać do tej miłości, ale niespodziewanie pojawiły się motyle w brzuchu, ssanie w żołądku, spocone dłonie, kołatanie serca i tęsknota, która przyciągała ich jak magnes – sami byli zaskoczeni, tym co się wydarzyło. Jeździli na wakacje autostopem, nie wiedząc gdzie ich los zaniesie, byli wolni, niezależni, brali do plecaka blok, farby, ołówki, dłuto do rzeźbienia, trochę konserw i dwuosobowy namiot. Trochę ciuchów do plecaka na przebranie, parę złotych, żyli jak hipisi, a kiedy nie mieli co jeść, to pomagali w polu rolnikom, żeby zarobić na mleko, chleb i smalec, jedli pomidory z napotkanych ogrodów i niedojrzałe owoce z drzew, oby tylko przeżyć i być razem w tym miłosnym i szczęśliwym uścisku. A kiedy koczowali blisko dużych miast, to malowali obrazy, ludzkie portrety, pejzaże, Jacek rzeźbił w drzewie różne postacie i sprzedawali na rynku np. w Krakowie.
Jeździli po różnych koncertach rockowych, poznali wolnych ludzi, palili jointy, pili tanie wino i zasypiali pijani gdzieś w namiocie, kąpali się w rzece lub jeziorze, czasami spali pod chmurką przy drzewie.
I tak zakochani w sobie po uszy dotrwali do matury – obydwoje zdali maturę na czwórkę, byli już dorosłymi ludźmi i trzeba było szukać pracy. Jacek dostał pracę w firmie państwowej w Zamościu, natomiast Zosia w Domu Kultury na etacie plastyczki.
Jacek był zdeklarowanym przeciwnikiem ówczesnego systemu Polski Ludowej czyli PRL, często brał udział w różnych strajkach i zawirowaniach czasów komunistycznych. Jego koledzy wyjechali do USA i dostali azyl. Jacek coraz bardziej dusił się w komunistycznej Polsce i kiedy tylko w jego głowie narodził się pomysł o wyjeździe na zachód z aprobatą Zosi, spróbował szczęścia i się udało. W 1988 roku wyjechał Jacek do USA, Zosia odwiozła go na Okęcie, gdzie zapłakana pożegnała miłość swojego życia. Plan był taki, że jak się Jacek urządzi, to zabierze Zosię do siebie.
To rozstanie było dla Zosi bardzo bolesne, codziennie pisała listy, pamiętniki i wysyłała do Ameryki do Jacka. Jacek też na początku pisał tęskne i miłosne listy, raz nawet zadzwonił, ale z czasem te listy do Zosi przychodziły jakby rzadziej i kiedy tylko listonosz pojawiał się przy jej drzwiach, biegła Zosia z nadzieją, że od Jacka.
Aż przyszedł taki moment, że kontakt z Jackiem się urwał, honor nie pozwolił Zosi szukać i pytać rodzinę co się stało, tym bardziej, że rodzice Jacka nigdy nie zaakceptowali ich związku.
Pewnego razu Zosia podjęła decyzję, o wyjeździe do dużego miasta i tak zrobiła – dostała dobrą pracę, maluje do dzisiaj obrazy, dorabiając sobie do emerytury. I chociaż Zosia nie jest wylewną osobą, to ostatnio zwierzyła się swojej koleżance, że miłość do Jacka nie wygasła i pomimo tego, że pewnie ułożył sobie życie z kimś innym, to ona potrafi kochać tylko raz.
Gdyby Jacek wiedział, że rok później upadnie komuna, to może by nie wyjechał i nie przerwał tej najpiękniejszej, prawdziwej i dozgonnej miłości Zosi do niego samego.
Ta miłosna historia wydarzyła się naprawdę, Zosię znam osobiście. Pewnego dnia podjęłam decyzję, że powinnam o niej napisać…
Danuta Muzyczka
fot. arch. lubiehrubie