Warszawa nie rozumie realiów panujących na granicy wschodniej, kierownictwo Straży Granicznej żyje w błogim przeświadczeniu, że na granicy nie ma kolejek i odprawa odbywa się sprawnie. Lokalizacja siedziby SG w regionie przygranicznym poprawiłaby jakość pracy tej służby, skorzystałby na tym również region.
Od kilku miesięcy trwa reorganizacja Straży Granicznej, której istotą jest likwidacja etatów na granicy z Czechami i Słowacją i przenoszenie funkcjonariuszy na granicę wschodnią. To dobry krok, ale o co najmniej pięć lat spóźniony. I niewystarczający – prawdziwa reforma będzie wtedy, gdy na wschód kraju przeniesiemy nie tylko pograniczników, ale i siedzibę tej instytucji.
Przypomnijmy: obecna struktura Straży Granicznej to relikt czasów sprzed wejścia Polski do UE, kiedy kontrole graniczne były nie tylko na wschodzie, ale też na zachodzie, północy i południu. I każdy z tych kierunków był w zasadzie równie ważny, a wręcz to granica z Niemcami była najważniejsza. W tej sytuacji nie dziwiła lokalizacja siedziby Straży Granicznej w Warszawie – miejscu, skąd jest równie blisko zarówno do granicy ukraińskiej, jak i niemieckiej, słowackiej czy litewskiej.
Teraz mamy zupełnie inną rzeczywistość. Granice z Niemcami, Czechami, Słowacją i Litwą właściwie odpadły, dla bezpieczeństwa trzeba tam zachować jedynie minimalną ilość funkcjonariuszy na wypadek ekstremalnych sytuacji. Ogromne potrzeby są za to na wschodzie (granica z Ukrainą i Białorusią) i północy (granica z Rosją). Funkcjonariuszy jest tu po prostu trzykrotnie za mało, w efekcie na odprawę graniczną podróżni muszą czekać w gigantycznych kolejkach. A przecież na samej granicy z Ukrainą i Białorusią powinniśmy jeszcze zbudować co najmniej 30 nowych przejść granicznych, w większości małych, turystycznych, wyłącznie pieszo-rowerowych (zwłaszcza w Bieszczadach, na Roztoczu, Chełmszczyźnie, w Terespolu i na Podlasiu). Ktoś to wszystko musi obsłużyć, a przede wszystkim, ktoś tą granicą musi sprawnie i operatywnie zarządzać.
Doświadczenia ostatnich kilkunastu lat pokazują jednoznacznie, że warszawskie kierownictwo Straży Granicznej i Służby Celnej po prostu nie rozumie realiów i potrzeb granicy wschodniej i północnej. Osobiście odniosłem wrażenie, że menedżerowie i rzecznicy prasowi tych służb są święcie przekonani, że na granicy nie ma żadnych kolejek, a podróżni są odprawiani na bieżąco, z wyjątkiem kilku nadzwyczajnych sytuacji zdarzających się kilka razy w roku. Takie niezgodne z prawdą dane podaje chociażby oficjalny serwis www.granica.gov.pl. A sami pracownicy warszawskiej centrali absolutnie nie przejmują się tym, czy na granicy są kolejki czy nie i czy przypadkiem zakorkowana granica nie jest hamulcem rozwoju całego regionu przygranicznego. Nawet jeśli jest, to co z tego? Oni i tak sobie siedzą w cieplarnianych warunkach w bogatej Warszawie, a sytuacja społeczno-gospodarcza Ziemi Przemyskiej czy Chełmskiej interesuje ich w takim samym stopniu, jak wzrost PKB w Ruandzie.
Właśnie dlatego siedziba Straży Granicznej, Służby Celnej i unijnej agencji ds. granic FRONTEX absolutnie nie powinna znajdować się w oderwanej od problemów realnego świata Warszawie, lecz mieścić się na pograniczu. Na przykład w Zamościu, Przemyślu, Chełmie lub Hajnówce. I przemawia za tym kilka argumentów.
Po pierwsze, w końcu kierownictwo Straży Granicznej nie byłoby pogrążone w samozadowoleniu, ale dostrzegałoby i rozumiało rzeczywiste problemy granicy wschodniej. Po drugie, inaczej niż dziś tym ludziom zależałoby na rozwoju regionu przygranicznego, w którym mieszkają, w którym wychowują się ich dzieci. A rozwój ten będzie możliwy wtedy, gdy granica będzie otwarta na współpracę gospodarczą z Ukrainą, przejezdna i przyjazna turystom.
Po trzecie – koszty. Truizmem jest stwierdzenie, że koszt utrzymania biura w Zamościu jest kilkukrotnie niższy, niż w centrum Warszawy. Dotyczy to nie tylko samego czynszu, ale i zarobków. Załóżmy, że wynagrodzenie osoby na wysokim stanowisku w centrali Straży Granicznej to 5000 złotych. Jak na Warszawę – nic specjalnego. Ale spróbujmy w ramach polityki taniego państwa obniżyć tę kwotę do 4000 złotych, ale zaproponować ją komuś w Zamościu lub Przemyślu – to już całkiem porządne pieniądze, za które można tu na miejscu znaleźć całkiem niezłych fachowców.
Po czwarte – ścieżka kariery. Załóżmy, że siedzibą Straży Granicznej jest Przemyśl – wówczas ten urząd jest naturalnym celem awansu dla funkcjonariuszy, pracujących na przejściu w Medyce, Korczowej czy Malhowicach. Obecnie awans z Medyki do centrali wiąże się z koniecznością przeprowadzki do Warszawy, co jest kłopotliwe dla osób, które tu mają rodzinę i czują się związani z regionem. W przypadku lokalizacji siedziby SG w Przemyślu przynajmniej dla tego odcinka pogranicza sytuacja zmienia się na lepsze, bo można awansować i zostać tu na miejscu.
I wreszcie po piąte – lokalizacja w Zamościu lub Przemyślu Komendy Głównej Straży Granicznej byłaby potężnym impulsem rozwojowym dla tego miasta i regionu. Nie oszukujmy się – na pograniczu nie ma przemysłu, nie ma za bardzo pracy, region się wyludnia. A pozbawieni pracy mieszkańcy zajmują się przemytem, co powoduje zakorkowanie granicy i stwarza problemy samej Straży Granicznej i Służby Celnej. Urząd państwowy to tak samo dobre miejsce pracy jak prywatna firma, dzięki siedzibie SG wzrosłaby ranga Zamościa lub Przemyśla, powstałyby tu na miejscu dobrze opłacane miejsca pracy (komendant główny czy rzecznik prasowy SG całkiem nieźle zarabiają), a młodzi ludzie by wiedzieli, że mają również tu na miejscu jakieś perspektywy zatrudnienia i niekoniecznie muszą wyjeżdżać do Warszawy. Pracownicy zamojskiej lub przemyskiej Komendy Głównej SG wydawaliby tu na miejscu (a nie w Warszawie) zarobione pieniądze, co dałoby zatrudnienie miejscowym przedsiębiorcom – również tym, którzy dziś z braku innych opcji zajmują się przemytem.
Oczywiście dokładna lokalizacja siedziby Straży Granicznej, Służby Celnej i agencji unijnej FRONTEX powinna być przedmiotem wnikliwej dyskusji. Zamość, Przemyśl, Chełm? A może niekoniecznie te miasta, może lepiej żeby to był Rzeszów, Lublin lub Białystok? Jedno jest pewne: trwająca właśnie reorganizacja Straży Granicznej to dobry moment na zainicjowanie takiej debaty. Tym bardziej, że warszawskie kierownictwo SG i Służby Celnej już wielokrotnie zademonstrowało swoją nieudolność w walce z wielogodzinnymi kolejkami na granicy wschodniej, a także brak zrozumienia dla miejscowych realiów. Skoro tak, to nie ma sensu czekać w nieskończoność i pora wreszcie na prawdziwą reformę tych skostniałych struktur.
Artykuł powstał w ramach kampanii na rzecz otwarcia pieszych przejść granicznych na polskiej granicy wschodniej i północnej:
www.facebook.com/turystycznagranica
Kuba Łoginow
porteuropa.eu