22 grudnia 2024

Kiedy byłem… małym chłopcem – rozmowa z Michałem Pazdanem

Wywiad z reprezentantem Polski i piłkarzem Legii Warszawa – Michałem Pazdanem. Obrońca opowiada w nim między innymi o swoich początkach z piłką nożną, pierwszych trenerach, ale zdradza też, jaki ma boiskowy pseudonim.

Reklamy

 

Czy kiedy byłeś małym chłopcem… faktycznie byłeś mały?
No, byłem faktycznie naprawdę niski. Nie da się ukryć. Byłem najniższym chłopakiem, to widać do dziś. (śmiech)

Kto kupił ci pierwszą piłkę?
Oj… tego nie pamiętam, podejrzewam, ze rodzice albo brat. Muszę strzelać. Postawmy na rodziców.

Reklamy

Jak wyglądało twoje pierwsze boisko?
Pod blokiem. Bramki z jednej strony zrobione z kosza na śmieci i z drzewa. Na drugiej połowie z lampy i tez z jakiegoś drobnego pnia.

Czy grałeś w coś innego niż piłka nożna?
Nie, nigdy na poważnie. Wiadomo, ze się czasem z kolegami w coś grywało. Przypomina mi się od razu ping-pong, ale to były tylko epizody. Liczyła się piłka.

Reklamy

Kiedy strzelałeś bramki na podwórku, którym piłkarzem wyobrażałeś sobie, że jesteś?
Ciężko powiedzieć! Było ich kilku, ale postawię na Roberto Baggio.

Jakie koszulki piłkarskie miałeś w szafie?
W moich czasach wszyscy chodzili w jakichś koszulkach. Moja pierwsza to Davor Šuker z Realu Madryt, druga to Marc Overmars z Arsenalu.  Trzecia – wiadomo, musze powtórzyć – Baggio! Pomagała strzelać te bramki.

Najlepszy kolega z szatni lub ławki?
Wciąż mam z tymi ludźmi kontakt, ale nie było jednej konkretnej osoby, z którą bym się trzymał. Było ich kilka. Nie mieszkałem nigdzie w internacie, wiec to też pewnie sprawia, ze nie idzie wskazać tylko jednego nazwiska. Do 20. roku życia mieszkałem w Krakowie i tam miałem paczkę trzech-czterech znajomych.

Co zapamiętałeś ze szkoły podstawowej?
Że było bardzo blisko! (śmiech) Miałem do przejścia dwie minuty, raptem 120 metrów. Często słyszałem z bloku dzwonek i wtedy dopiero ruszałem na sprincie i udawało mi się jeszcze zdążyć na lekcje bez spóźnienia. To było wygodne. Przedszkole swoją drogą miałem jeszcze bliżej. Gimnazjum też było pod nosem. Idealna lokalizacja.

Co robiłeś, kiedy nie grałeś w piłkę?
Przeważnie nie było mnie w domu i większość czasu spędzałem na zewnątrz. Zawsze chodziło się pod blok lub gdzieś w okolicę. Na truskawki zdarzały się wypady, każdego lata, bo niedaleko były działki. Powiem tak – nieraz się zdarzyło sąsiadom podjadać jakieś owoce lub warzywa (śmiech). Lubiłem bawić się w chowanego. Niektórzy znajomi robili jeszcze dziwniejsze rzeczy. Różne to fazy były. Wpadli na pomysł trenowania breakdance’a, ale to mnie przerosło. Odpuściłem, stałem tylko i patrzyłem.

Czego nie mógłbyś zjeść teraz, co w dzieciństwie było twoim przysmakiem?
Staram się odżywiać zdrowo, ale nie mam tak, że sobie odmawiam. Mam jeden dzień w tygodniu, gdzie sobie pozwalam na więcej, czekoladę na przykład. A co pozostawiłem w dzieciństwie? Lubiło się wszelkie słodycze. Przede wszystkim w liceum. Zresztą wtedy lubiło się szybko zjeść na mieście. Był okres, że codziennie lub co drugi dzień jadło się hamburgera, hot-doga czy zapiekankę. Sklepik szkolny był „dobrze” wyposażony. Frytki przed treningiem też się zdarzały, nie miałem wtedy zbyt wielkiej wiedzy. Jak była kasa, to się korzystało i jadło to, co było. To się zmieniło, na szczęście.

Twój pseudonim, o którym nikt nie wie?
Nic mi nie przychodzi do głowy nowego. Zawsze to był przede wszystkim „Pazdek”.

Kto zaprowadził cię na pierwszy trening?
Pojechałem z którymś z braci, nie pamiętam jednak, który to był. Ale mimo, że byli starsi, nie musieli mnie prowadzać – szybko zacząłem chodzić sam.

Trener, którego dobrze wspominasz?
Kordian Wójs. A później Robert Kasperczyk. Obaj panowie pracują dziś razem, Kordian Wójs jest jego asystentem w Sandecji Nowy Sącz. W przeszłości zresztą było tak samo w Hutniku Kraków, gdzie grałem pod ich wodzą. Najdłużej z nimi pracowałem, sporo się od nich nauczyłem.

Najlepsza rada, jaką dostałeś?
Może to dziwne, ale tak naprawdę nie miałem doradców. Wszystko musiałem wypróbować i poukładać sobie sam. Jakoś sobie radziłem. Nie byłem też w pierwszym szeregu chłopaków z mojego rocznika, ale przez różne doświadczenia to wszystko się rozkręcało. Nie miałem też specjalnie od kogo się uczyć, bo nie miałem znajomego, który grałby w piłkę. W rodzinie też tego nikt nie robił. Można powiedzieć, że udało mi się.

Czy uważasz, że miałeś takie same szanse, jakie obecnie mają rozpoczynające kariery dzieciaki? Dziś dla wielu dobrym początkiem jest turniej „Z Podwórka na Stadion o Puchar Tymbarku”, który daje szansę gry w finale na Stadionie Narodowym.
Na pewno nie było aż takich możliwości. Ok, w Hutniku mieliśmy fajne płyty, trzy pełnowymiarowe boiska, warunki do treningu na plus. Byłem zadowolony. Trudno jednak to porównać do tego, co dziś mają dzieciaki, które mają ten przywilej grania w tym turnieju. To bardzo dobra inicjatywa, żeby choćby chłopcy, którzy byli w podobnej sytuacji do mojej – bez wzorca piłkarskiego w rodzinie i wśród znajomych – złapali bakcyla piłkarskiego i związali swoje plany z piłką nożną.

Co robiłbyś teraz inaczej, jeśli chodzi o podejście do piłki w dzieciństwie?
Powiem tak – pewnie inaczej odżywiałbym się ze świadomością, jak to wszystko wygląda. Mniej byle jakiego jedzenia przed treningiem, ale… to trzeba było przeżyć i wyciągnąć wnioski.

Na co zwróciłbyś uwagę, jeśli twoje dziecko zechciałoby profesjonalnie grać w piłkę?
Samozaparcie. Dziecko musi chcieć. Nie może być tak, że ja wywieram presje i mam oczekiwania. Jeśli dziecko chce grać, to musi pracować. Nie będzie nigdy inaczej. Tata będąc piłkarzem nie narzuci niczego sam, to bez sensu. Oczywiście, będę je wspierał w każdej decyzji, a zaangażowanie tak dużych marek jak Tymbark i Polskiego Związku Piłki Nożnej w aktywizację dzieci i organizację turnieju jest bardzo pomocne.

Gdybyś nie był piłkarzem, byłbyś…
Nie mam pojęcia. Nawet sam nie wiedziałem, czy będę piłkarzem. Grałem w piłkę, ale chodziłem do normalnego liceum. Byłem po roku studiów, kiedy grałem w trzeciej lidze i sam się nie spodziewałem jak to się skończy. Nie zakładałem scenariusza, że będę grał tak na poważnie w piłkę i chciałem mieć wykształcenie. Na pewno musiałbym mieć pracę, gdzie dużo się dzieje! Przedstawiciel handlowy brzmi konkretnie. Chociaż nie chciałbym działać fizycznie.

Co jednoznacznie kojarzy ci się z dzieciństwem?
Naturalność, po prostu. Czysta pasja, chęć uprawiania sportu.

Twoje największe lub te mniejsze marzenie z dzieciństwa, które nadal chcesz spełnić?
Zawsze się śmiałem, że nigdy nie marzyłem, żeby być super piłkarzem i wydaje mi się, że swój najważniejszy cel już odhaczyłem. Chciałem zagrać w reprezentacji i jestem szczęśliwy, ze udało się to zrealizować.

 


Arskom

fot. PZPN/ Łączy nas Piłka