Wyobraź sobie, że siedzisz na murawie, zmęczony, cholernie zmęczony. Pada mocny deszcz, ucicha doping kibiców. A Ty nie masz siły wstać. I nie chodzi tu o siłę fizyczną. Po prostu nie masz siły.
I w życiu mężczyzny, i w sporcie chodzi o zwyciężanie, jednak prawdziwych wojowników rozpoznaje się po tym, jak spadają. I gdy przychodzi kryzys i czuje się na ustach gorzki posmak przegranej, trzeba zadać sobie dwa pytania: Dlaczego? i Co dalej? Będzie trochę o tym, jak ważne jest w futbolu przegrywanie, gdzie są granice walki o zwycięstwo i o pewnym klubie, który najwyraźniej chce spaść z Premier League.
Lew w klatce
Jest rok 1982, 26 maja, po męczącym meczu, pod koniec spotkania z legendarnym Bayernem Monachium Peter Withe zdobywa jedyną bramkę dla Aston Villi. To dość odległe czasy, przynoszące na myśl obrazy o klasyce futbolu, szerokich koszulkach i sędziach liniowych ze słabą formą. Po golu Withe’a Aston Villa, klub piłkarski z Birmingham, sięgnął po Puchar Europy, odpowiednik dzisiejszej Ligii Mistrzów UEFA. Historia nieprawdopodobna, jeśli uświadomimy sobie, w jakim miejscu jest dzisiaj ten zespół.
„Lwy” z Birmingham to klub z ogromnymi tradycjami, założony w 1874 roku (!), siedmiokrotnie zdobył Puchar Anglii i wygrał ligę. Ma też na swoim koncie Puchar Intertoto (2001) i Superpuchar UEFA (1982/1983). Kiedy spojrzymy na statystyki, okaże się jednak, że większość sukcesów klubu, to pierwsza połowa XX wieku, a w ostatnich 10 latach klub zjeżdża po równi pochyłej. Wielu komentatorów angielskiej piłki zwraca uwagę na to, że zarząd zachowuje się jakby rzeczywiście chciał, żeby niegdyś duma Anglii spadła o klasę rozgrywkową niżej. Obecny sezon okazał się testem na nerwową wytrzymałość najwierniejszych kibiców, bo wszystko już właściwie jest przesądzone. Z 16 punktami po 34 kolejkach klub myśli już o aklimatyzowaniu się w Championship. Do tego należy dodać zwolnienia z końcem marca trenera i ogromne zamieszanie w zarządzie.
Jeśli klub nie weźmie się za poważne reformy, to zapowiedziana na początku kwietnia zmiana herbu będzie tylko przysłowiowym włożeniem bukietu w ruiny. Z powodów estetycznych usuwa się z motto Prepared, by powiększyć lwa, co dodaje jeszcze absurdu całej sytuacji, bo klub sportowo spada, nie powiększając wcale swojej dumy. Aston Villa to przykład na to, jak nie przegrywać, bo i upadać trzeba umieć z klasą.
Trzy filary porażki
Porażka i w życiu, i w futbolu ma zawsze swoje przyczyny. W wypadku Aston Villi możemy wskazać na 3 filary, które burząc się, zakopały marzenia całej generacji kibiców:
1. Wojna zarząd vs. klub. Nie jest wielką tajemnicą, że ludzie z tej części Anglii, wbrew stereotypom, nie są oazą spokoju. To raczej łagodnie powiedziane, bo przed restrykcyjną ustawą stadionową, jeszcze na początku lat 80. można było wrócić mocno poturbowanym z meczu. Taka konfliktowa atmosfera razem z tradycją klubu została przeniesiona także na pole relacji w klubie. Często z powodu biznesowych powiązań ciężko idzie dogadywanie się na linii zarząd – klub – zawodnicy, jednak Aston Villa pod względem rozniecania wojny domowej jest wręcz specjalistą. Przepychanki o kolor koszulek, zmiany trenera w ciągu sezonu, gdzie forma zwyżkuje… Wręcz świecką tradycją stał się fakt, że trener jest zwalniany przed upływem pełnego czasu umowy.
2. Niespójna polityka transferowa. Wiadomo nie od dziś, że Aston Villa nie jest niestety szczytem marzeń piłkarzy z Premier League. Kolorytu całemu obrazowi dodaje też fakt, że nie postępuje konsekwentnie z piłkarzami, których powinni trzymać z całych sił. Druga część tego sezonu była jednym wielkim transferowym nieporozumieniem, klub, któremu grunt sypał się pod nogami, pozbył się tak znaczących piłkarzy jak Joe Cole czy Paul Senderos. To tylko drobne przykłady, bo z zespołu odeszła prawie połowa składu, a zarząd nie przedłużył kontraktów takim piłkarzom jak podpora „Lwów” Lewisa Kinselli. Jak strzelić sobie w stopę? Patrz: Aston Villa…
3. Brak kontaktu z kibicami. Jeśli w pierwszej dekadzie XXI wieku stadion Aston Villi był miejscem, gdzie można było zedrzeć gardło, dzisiaj ciężko zapełnić cały stadion. I nie chodzi nawet o wyniki, bo każdy wierny kibic rozumie, że zespół może przechodzić dłuższy czy krótszy kryzys, sedno stanowi poszanowanie. Wściekłość i zniechęcenie powoduje brak respektowania głosu 12 zawodnika, jak zwykło się ich nazywać, ciągłe zmiany trenerów i transfery ukochanych piłkarzy. Nie dziwią więc zdjęcia z meczów, gdzie widać stadion zapełniony w niespełna 60%. Wszystko ma swoje konsekwencje.
Trzeba przyznać odważnie: Aston Villa już dawno spadła z Premier League. Zarząd pociągnął w dół klub, a klub z ciągle zmieniającymi się trenerami „zdemotywował” piłkarzy. Nic nie da kosmetyczna poprawka w herbie czy kolejny w ciągu roku trener. Tu trzeba zimnego prysznica, przełomu.
Poradnik przegranego
Słowo kryzys pochodzi od greckiego crisiso i oznacza szok, przełom, nagłą zmianę. Porażka istnieje przede wszystkim w głowie. Jeśli ciągle mentalnie pozostaniesz w tamtym miejscu, to ciągle będziesz przegrywał – w swojej głowie. Albo wstaniesz, chociaż będzie bardzo trudno, i zaczniesz pisać całkiem nową historię.
Oto kilka rad, które w życiu i na boisku pozwolą Ci z kryzysu uczynić drogę do góry:
1. Nie zamykaj się przed innymi. Dla sportowca i dla człowieka najgorszą rzeczą, jaką można zrobić po porażce, to zamknąć się w sobie. Wykrzyczenie, wypłakanie czy wypowiedzenie bólu pomaga.
2. Nabierz dystansu – dystans, dystans, bo wszyscy zginiemy. Gdy porażka zaczyna odbierać siły, dobrze spojrzeć na życie z oddali. To przegrana bitwa, ale nie przegrana wojna. Jeszcze nie raz usłyszysz szum dopingu w uszach.
3. Przemyśl – gdy już ochłoniesz, siądź na spokojnie i przeanalizuj, co zrobiłeś nie tak, staraj się ich unikać w przyszłości. Ty pracujesz na własną markę
4. Wróć do gry! – przegrałeś, to prawda, ale teraz czas pokazać rywalom, kim jesteś. Wrócisz silniejszy i jeszcze bardziej pewny swojego.
Szkoła pokory
Jak mówi prof. Jerzy Vetulani, wybitny znawca psychiki sportowca z Instytutu Farmakologii PAN, psychologia sportu zna ciekawy syndrom racjonalizacji porażki, dający się spuentować wyrażeniem: Jak nie mogę pokonać przeciwnika, to często winni są sędziowie, a ten puchar to w gruncie rzeczy jest mało ważny. Najgorszą rzeczą po przegranej jest okłamywanie siebie. Wmówienie sobie, że straciło się niewiele, podczas gdy grunt rozszedł nam się pod stopami. Trzeba realnie ocenić straty. Bo gdy nie ocenimy tego, co rzeczywiście tracimy, nie znajdziemy w sobie motywacji, by kolejny raz o to walczyć.
A jednak zwyciężyć
Jeszcze niedawno opowiadałem dzieciom do snu, jak wygrywałem w Lizbonie puchar. Miałem cudowne życie: piękną żonę, przestronną willę, 250 metrów kwadratowych w bogatej dzielnicy Bremy. Przed bramą trzy drogie samochody. Miałem wszystko i wszystko straciłem. Wyrzucono mnie z klubu. Żona odeszła z dziećmi do rodziców po tym jak podczas kłótni odepchnąłem ją i uderzyła głową o ścianę. Sprzedałem samochody. Zaczęło znikać wszystko: ubrania, obrazy ze ścian, meble, puchary, medale. W końcu sprzedałem całą willę. […] Wino, wódka, whisky, piwo – wlewałem w siebie wszystko, co było pod ręką. Samotność zaczęła wykręcać moje wnętrzności. Niesamowite, ile człowiek może znieść, zanim stwierdzi, że czas ze sobą skończyć. To fragment z wzruszającej książki Uliego Borowki „Do dna”.
Lata 90. XX wieku, młody piłkarz, z duszą imprezowicza. Jego kariera nie wyglądała imponująco, rozpoczynał w Borussi M’gladbach, przechodząc później do mniej znaczących niemieckich klubów, miał też krótki epizod w polskim Widzewie Łódź. Zakończył karierę znacznie przedwcześnie w 2000 roku w Viktorii Rheydt. Jego życie to opowieść o marzeniach utopionych w alkoholu, zmęczeniu życiem i poczuciu upokorzenia. Jednak ta historia ma happy end – dzięki wsparciu rodziny i znajomych, a szczególnie żony, podniósł się z uzależnienia, jest dzisiaj cenionym menedżerem sportowym, pomaga alkoholikom i napisał jedną z najgłośniejszych książek sportowych w Niemczech.
Ta opowieść to świetna nauka, czym ma być zwycięstwo… To nie droga na szczyt po trupach, a wygrana przede wszystkim z samym sobą, ze swoją słabością, z brakiem nadziei. Bo często to, co nazywamy zwyciężaniem jest bardziej leczeniem własnych kompleksów. Umieć zwyciężać, ale jeszcze bardziej umieć przegrywać z godnością to cecha sportowca z wielką klasą. Nauka upadania jest jedną z pierwszych rzeczy opanowywanych w skokach narciarskich. Dobrze będzie, jeśli narciarskie doświadczenie zostanie przeniesione na grunt szkółek piłkarskich.
Najważniejsze
Jest późna noc, a ja właśnie piszę ostatnie słowa tego artykułu, z roku na rok coraz bardziej świadomy tego, co przegrałem i tego, z czym udało mi się wygrać w życiu. Życiowe kryzysy, niespodziewana kontuzja nogi, która wyłączyła mnie nagle z aktywnej gry na cały rok, relacje, które były niepotrzebne. Człowiek nabiera mądrości, gdy rozumie, że przegrana, i w życiu, i w sporcie jest po coś. Staje się trampoliną w górę, do życiowego rozwoju, spojrzeniem, ile udało się już zrobić. Wielkich sportowców rozpoznaje się po tym, jak życiowo upadają. Od małych A-klasowych boisk, po Allianz Arena i Wembley. Futbol to piękna opowieść o łzach, zmęczeniu, przegranej i paraliżującym braku sił. Ale jednak przede wszystkich o zwycięstwie, nadziei i poczuciu spełnienia. Taki jest sport.
Gdy tutaj zostanie wydrukowana ostatnia kropka, możesz czuć różne emocje. Ale przecież wiesz, co teraz zrobić w swoim życiu. Zwyciężyć. Teraz.
Bartłomiej Wojnarowski
student politologii w PWSZ w Zamościu
„Skafander. Bezpłatna Gazeta Akademicka” 2016, nr 6 (84), s. 11