24 kwietnia 2024

Wspomnienia Danuty Muzyczki o bliskich jej sportowcach

Danuta Muzyczka, pod panieńskim nazwiskiem Palczyńska była czołową tenisistką stołową województwa lubelskiego, gromiła rywalki w ligach w barwach Huczwy Podhorce, rywalizowała na zawodach ogólnopolskich. Pasja sportowa pozostała jej na zawsze, do dzisiaj śledzi sportowe wydarzenia na każdym poziomie, a szczególnie wspiera sportowców z Werbkowic, gdzie mieszka. Sędziuje prawie we wszystkich zawodach w swojej ulubionej dyscyplinie, działa i kibicuje Kryształowi i inne zmagania sportowe. Jak się okazuje była i jest bystrym obserwatorem dnia codziennego, poniżej jej piękne przyjacielskie wspomnienia o zwykłych, niezwykłych kolegach, oczywiście sportowcach!

 

Wspomnienia Danuty Muzyczki o sportowcach!

 

O pingpongistach…

 

Przyszedł taki moment w moim życiu, że chciałabym wspomnieć moich kolegów pingpongistów z Werbkowic, którzy już odeszli. Pierwszy to Stasiu Jezierski pseud. Korba grał zieloną „wietnamką” i miał dobry forhend.

Drugi kolega to Janusz Gołębiowski pseud. Gołąb dobrze grał i jako jedyny ze mną wygrywał, pamiętam, że ścinał z każdej piłki.

Trzeci kolega to Robert Stachyra pseud. Śmiga nauczyłam go kiedyś dwóch dobrych serwów, jak się cieszył i długo mi za to dziękował.

Czwarty kolega to Wojtek Pichla pseud. Gruby, tak bardzo ukochał pingpong, że chodził na zarobek i za te pieniążki kupiłam mu w Lublinie rakietkę firmy Butterfly.

I najmłodszy kolega to Piotrek Zielonka pseud. Kodak bardzo szybko się uczył gry w tenisa i gdyby go wziął profesjonalny trener to byłby mistrzem.

Graliśmy jak szaleni, gdzie się tylko dało w świetlicy w Jungu, w Goku, w starej szkole, nazywano ją wówczas stodołą, w piwnicy pod gminą, w której wójt Wiśniewski nam pozwolił, a w lecie rozstawiałam stół na swoim podwórku i graliśmy nawet do rana. Ich życie dalsze ułożyło się, jak się ułożyło, faktem jest, że odeszli zdecydowanie za wcześnie. Ja natomiast zawsze będę bronić ich godności, bo nie ważne jest, kim się jest w życiu, ale ważne jest, jakim się jest człowiekiem. W mojej pamięci zakodował się na zawsze obraz młodych chłopaków, którzy namiętnie grali w pingponga i wszyscy chcieli ze mną wygrać, ale udało się to tylko Gołębiowi.Gdybym mogła cofnąć czas to dałabym im wygrać każdy mecz, oby tylko jeszcze żyli. Jak bardzo chciałabym ich znów zobaczyć przy zielonym stole.

 

O piłkarzach…

PRZECZYTAJCIE KILKA ZDAŃ O PRAWDZIWEJ LEGENDZIE SPORTU W WERBKOWICACH.

Otóż Dziadek od najmłodszych lat grał w piłkę nożną, zakładał z kolegami klub Kryształ. Pełnił różne funkcje w Krysztale, sport stał się jego największą pasją. Zawsze marzył, żeby jego synowie grali w Krysztale i spełniło się jego marzenie, trzech synów godnie reprezentowało w swoim czasie Kryształ Werbkowice. Zawsze skromny, pokorny i całkowicie oddany klubowi, stadion stał się jego drugim domem. Aż jak grom z jasnego nieba spadła na nas wiadomość, że Dziadek odszedł.
Pamiętam, że w dniu jego pogrzebu Kryształ grał mecz i przegrał, bo w tym dniu piłkarze, kibice, działacze i cały świat sportu w Werbkowicach nie funkcjonowali normalnie. Wydawało się nawet, że w tym dniu płyta boiska się zbuntowała. Do chwili obecnej, kiedy przychodzę na stadion przed meczem, szukam wzrokiem Dziadka i szczerze mi jego brakuje, bo tak oddanego człowieka dla sportu w Werbkowicach już nie będzie. Dziadek zostawił tutaj na stadionie Kryształu Werbkowice swoje serce, a tak naprawdę całe swoje życie.

KONIECZNIE PRZECZYTAJCIE BARDZO CIEKAWĄ HISTORIĘ O MOIM SĄSIEDZIE.

Otóż mój niedaleki sąsiad ma ksywę Żaba i pół swojego życia pił bez umiaru, stracił rodzinę i zdrowie, aż powrócił do swojej mamy, bo nie miał gdzie mieszkać. Gdy p. Żaba wracał do domu po całodziennej libacji to cała ulica nie spała, bo krzyczał, a żeby sobie nie zrobić krzywdy zawsze raczkował.

Okazało się, że pan Żaba jest wielkim kibicem piłki nożnej, bo sam był kiedyś piłkarzem. Dawno, dawno temu stanął pod moim oknem, żeby obejrzeć mecz, bo nie miał telewizora, a ja go wygoniłam i jest mi teraz bardzo wstyd. I przyszedł taki moment, że p. Żaba przestał pić i tak jest do dzisiaj, gdy zachorowała jego mama staruszka, to opiekował się tak dobrze, że „wymiękają” przy nim wszystkie córki świata, p. Żaba ma chore nogi, ale ma najładniejszy ogród w okolicy, sadzi sobie tytoń i kręci wieczorami papieroski. Kiedy zmarła jego mama został sam i całą swoją miłość przelał na zwierzęta, ma psa o imieniu Skarpeta, kiedyś nakrzyczałam na niego, bo na mnie szczekał, to pan Żaba dwa lata nie odpowiadał mi dzień dobry, bo jak mogłam.

Od pewnego czasu ma pięć kotów, które kocha bardzo, każdy kotek ma swój talerzyk i inne menu (wydaje na nie pół swojej niewielkiej renty). Koty nazywają się: MACIUŚ, MARKIZA, WOJTEK, CZARNULKA i PINDA ROSOŁOWA. Jestem pod wrażeniem jego poczucia humoru i szacunku do ludzi.

I nagle mnie olśniło, jaką pozytywną postacią jest pan Żaba, a pewnych zachowań powinniśmy się uczyć od niego, bo w naszym zapędzonym świecie mamy inne priorytety życiowe i czasami zatracamy to, co jest najważniejsze.

JEŻELI CHCECIE WIEDZIEĆ, CO WIĘCEJ WYDARZYŁO SIĘ W ŻYCIU PANA ŻABY TO PRZECZYTAJCIE.

Poszłam za ciosem i poprosiłam pana Żabę o rozmowę i zgodził się, opowiedział mi w skrócie swoje życie i pomyślałam, że mimo wszystko warto o tym napisać. Pan Żaba był najstarszym dzieckiem i jak powiedział z „nieprawego łoża” i kiedy mama założyła nową rodzinę zrozumiał, że musi uciekać w świat, bo w domu już nie było miejsca dla niego. Gdy mieszkał jeszcze w Werbkowicach był ministrantem, czytał biblię babciom, które już nie widziały, chodził do Zamościa do szkoły, ale go wyrzucili, bo nabił dyrektora. W 1959 roku razem z panem Szwedem zakładali LZS, nosili drągi z parku z JUNGU na bramki, grał na różnych pozycjach, ale był dobrym napastnikiem strzelał bramki i miał pseudonim „Brzychczy”, niegdyś dobry piłkarz klubu Dąbrowia. Nie mieli trenera i największym ich sukcesem był remis 2:2 z Sokołem Łęczna obecnym Górnikiem. Pan Żaba miał dużo panienek, wybierał, czasami łamał serca i wierszem mówił, ale, jak powiedział ma bardzo duży szacunek do niewiast. W 1969 roku założył rodzinę i nie zawsze dobrze mu się układało i dlatego uciekł w alkohol.

Do Werbkowic wrócił w 1994 roku do rodzinnego domu, jeszcze trochę popijał, ale opiekował się mamą, był bardzo wesoły i cokolwiek mówił to się rymowało np. gdy wchodził do sklepu Anna, to mówił „poproszę dwie drożdżówki, bo zastrzelę z dubeltówki”, gdy przechodził koło szewca to mówił, „pana Edzia witam i o szlachetne zdrowie pytam”, a gdy mijał mój dom to mówił, „witam pani Danko, jadła pani już śniadanko”.

Powiedział mi dzisiaj, że słupy, to „byli jego cementowi kumple”, bo pozwalały mu szczęśliwie dotrzeć do domu. Od 9 lat pan Żaba już nie pije alkoholu, ma 72 lata i mieszka sobie ze swoimi ukochanymi zwierzętami, rozmawia z nimi często, kiedy zbliża się marzec, to WOJTKA i MACIUSIA wysyła na miłosne igraszki, ale MARKIZA, PINDA ROSOŁOWA i CZARNULKA mają siedzieć w domu,  bo „znajduchów naniosą” i co jest dziwne jego koty nigdy nie miauczą (może, dlatego że pan Żaba mówi do nich ludzkim głosem).

Kiedy odwiedziłam pana Żabę, na fotelu leżał rozciągnięty pies SKARPETA, na łóżku spało 5 kotów, radio na stole cichutko grało i zrozumiałam, że powinnam już pójść, żeby nie burzyć im tej błogości i nie rozpraszać tych wpatrzonych w pana Żabę 6 par oczu. Dlaczego chciałam opisać tą historię ? Bo był piłkarzem, bo przestał pić, bo jest po prostu dobrym człowiekiem.Moja dawna pogarda dla niego zamieniła się w podziw i dało mi to do myślenia, że czasami źle oceniałam ludzi nie znając ich do końca. Pan Żaba bardzo serdecznie pozdrawia wszystkich uczestników fb i czytelników lh, a niewiasty całuje.  

KONIEC

 

mak – p. Danuto, wspaniałe, jeżeli można, proszę o więcej!

 

 

Opracował – Marek A. Kitliński (mak)

Foto – facebook – D. Muzyczki