27 lipca 2024

Byłem pierwszym hrubieszowianinem, który wystartował na pierwszym tartanie położonym… w Polsce!

Praca konkursowa „Hrubieszowskie wspomnienia sportowe” Marka A. Kitlińskiego z okazji Jubileuszu „90 lat sportu na Ziemi Hrubieszowskiej 1922 – 2012”.

Reklamy

Byłem pierwszym hrubieszowianinem, który wystartował na pierwszym tartanie położonym… w Polsce!


Wstęp

Reklamy

W związku z tym, że w Hrubieszowie jesienią 2011 r. została oddana do dyspozycji dla naszego społeczeństwa nowoczesna Arena Lekkoatletyczna, przypomniałem sobie jak 42 lata temu, jako pierwszy mieszkaniec z Hrubieszowa wystartowałem na pierwszej bieżni tartanowej, jaka została położona w naszym kraju na stadionie warszawskiej Skry.

 

Szansa startu na tartanie

Reklamy

W 1969 roku bieżnia i rozbiegi stadionu Skry w Warszawie jako pierwsze w Polsce zostały pokryte tartanem. Wszyscy uprawiający lekkoatletykę marzyli o tym, aby móc wziąć udział w zawodach na tym obiekcie. Nie inaczej było i z zawodnikami z LKS „Świt” Hrubieszów, klubu, którego byłem członkiem (sekcji la w Unii Hrubieszów, jeszcze nie było).

Chętnych do startu z całego kraju było wielu, więc wprowadzono limity dla województw, zrzeszeń, pionów, klubów, ustalono wysokie minima, były opłaty za start. Wreszcie nadeszła radosna wieść do Wojewódzkiego Zrzeszenia LZS w Lublinie, że członkowie (była podana cyfra) tego zrzeszenia i województwa mogą wziąć udział 2 lipca 1970 r. w lekkoatletycznym mityngu, właśnie na tym nowoczesnym stadionie.

 

Mam szansę ja, ale …

W tym okresie zaliczałem się do czołowych średniodystansowców tego zrzeszenia w województwie lubelskim, rywalizowałem na imprezach centralnych LZS i zawodach ligowych, więc zostałem zakwalifikowany do wyjazdu.

W moim przypadku okazało się, że to nie takie proste, ponieważ uczyłem się w Studium Nauczycielskim w Chełmie o kierunku wychowanie fizyczne z biologią. Podczas tej dwuletniej nauki mieliśmy raz w tygodniu w umundurowaniu całodniowe zajęcia wojskowe. W wakacje zaplanowano nam dodatkowo miesięczny obóz wojskowy w Lublinie, blisko poligonu Górek Czechowskich. Termin akurat obejmował datę wspomnianego startu. Co robić?

 

Ciężkie życie studenta!

Po pierwsze, aby uczestniczyć w takim mityngu należało prezentować dobrą formę, aby nie zawieść przynajmniej tych, którzy postawili na mnie. Na uczelni od 25 maja 1970 r. rozpoczęła się sesja egzaminacyjna, czyli pełno zaliczeń oraz egzaminów teoretycznych i praktycznych. Pomimo tego postanowiłem naukę pogodzić z treningami i startami w zawodach.

 

Trenujesz, no i co z tego!

Mogę jeszcze tylko dodać, że, pomimo, iż to była uczelnia o kierunku wychowania fizycznego, w zasadzie nikogo nie obchodziło, że jest jakiś biegacz, który podczas tej nauki chce trenować i jeszcze podnosić swoje umiejętności. Nie było żadnych ulg. Dla przykładu podam, że same zajęcia praktyczne często dawały porządnie w kość, ponieważ plan zajęć dnia przewidywał np.: 2 godziny piłki ręcznej, 2 godziny pływania, 2 godziny gimnastyki, lub 2 godziny lekkiej atletyki (np. skoki), 2 godziny tańców (a tu np. krakowiak), 2 godziny koszykówki, oprócz tego teoria, nawet po południu, na którą należało często coś przygotowywać pisemnie lub ustnie, a komputerów i gotowców wówczas nie było. No i w końcu trening np. biegi w różnym zakresie od 10 do 25 km lub trening tempowy.

 

Nauka i trening, jak to mi wychodziło?

Jak już wspomniałem od poniedziałku 25.05.1970 r. rozpoczęła się wspomniana sesja, więc w poniedziałek oprócz jeszcze dla mnie zwykłych zajęć dodatkowo wykonałem po chełmskich łąkach w kierunku Okszowa nad rzeką Uherka dziesięciokilometrowy bieg w I zakresie, plus ćwiczenia gimnastyczne zwykłe i rozciągające. Na drugi dzień rano miałem dwugodzinne zajęcia z gimnastyki i jedną godzinę z siatkówki oraz zaliczenia z teorii wychowania fizycznego oraz języka rosyjskiego.

Po południu udałem się na miejscowy stadion z bieżnią żużlową i po rozgrzewce wykonałem trening tempowy 6 x 400 m przerwa 3 minuty w truchcie, kolejno w czasie (65” – 64” – 64” – 63” – 63” – 63”). Po tych odcinkach roztruchtanie ok. 2,5 km. Niestety jak mam zapisane w dzienniczku treningowym bolał mnie od poniedziałku Achilles.

W środę zdawałem zaliczenia z technicznych środków nauczania, a po południu powtórzyłem trening z poniedziałku. W czwartek zaliczenie z metodyki wychowania fizycznego a po południu ponownie trening tempowy na stadionie 3 x 300 m przerwa 2’30” (44” – 45” – 43”).

W piątek zaliczenia z polityki i teorii wychowania fizycznego), sobota (normalny dzień wówczas nauki) zaliczenia z filozofii, gimnastyki i gier sportowych, treningów nie wykonywałem, ponieważ przygotowywałem się do tych zaliczeń, a na dodatek nadal bolał mnie Achilles, który utrudniał mi wykonywanie ćwiczeń podczas zaliczeń, ale zacisnąłem zęby i wszystko poszło dobrze. W niedzielę ponownie wykonałem dziesięciokilometrowy I zakres i ku memu zadowoleniu Achilles odpuścił.

 

Ciąg dalszy sesji i treningów

W poniedziałek 1.06.1970 r. jedna godzina gimnastyki i dalsze zaliczenia innych elementów, zajęć praktyczno – technicznych oraz gier i zabaw ruchowych. Treningu nie wykonałem, ponieważ podczas zajęć gimnastycznych naciągnąłem prawe ścięgno, co było przeszkodą szczególnie przy skokach przez skrzynię. Na drugi dzień zaliczenia i egzamin z psychologii i filozofii oraz po południu trening tempowy na stadionie 5 x 300 mprzerwa 2’30” (czas odcinków: 42” – 42” – 42” – 43” – 47”). Na drugi dzień dziesięciokilometrowy I zakres, a czwartek wolny od treningu, ale egzamin z metodyki nauczania początkowego. W piątek zaliczenie i egzamin z anatomii (niestety klapa, dopiero po wakacjach zdałem na dobry) oraz krótkie przebieżki tempowe 5 x 200 m (bez łapania czasu) z przerwą 200 metrów truchtem. Najważniejsze, noga nie boli.

 

Rekordy życiowe!

W sobotę, start w Lublinie na 1500 m (żużel), zająłem 6 miejsce, ale z rekordem życiowym 4:04,4 min (1. Józef Dyś 4:00,4). Pierwsze 400 m przebiegłem w 61,5 sekundy,800 m – 2:09,5). Na drugi dzień start na 800 m znowu 6 miejsce, ale ponownie rekord życiowy 1:57,6 min (1. Janusz Dyś – bliźniak w/w Józefa) 1:53,5). Pierwsze 400 m, międzyczas 56,5 sek.).

 

Ciąg dalszy sesji i treningów

Poniedziałek, wtorek, środa nie wykonałem treningu, ponieważ miałem zajęcia, zaliczenia lub egzaminy z pedagogiki, filozofii, lekkiej atletyki, gier sportowych, metodyki wf i ośmiogodzinne wojsko z zaliczeniami. Wreszcie w czwartek zaliczenia i egzamin z biologii z metodyką i trening tempowy na stadionie 4 x 400 m przerwa 3 minuty ( w czasie 63” – 61” – 63” – 64”). Na drugi dzień rozbieganie w tym przebieżki 6 x 30”przerwa 1’30”.

 

Kolejny dobry start

W sobotę start w mistrzostwach Okręgu Lubelskiego Seniorów w Puławach na dystansie 1500 m zająłem 5 miejsce z czasem 4:11,0 (1. Andrzej Maciąg 4:03,8). Bieg był rozgrywany początkowo w wolnym tempie, dopiero przyśpieszenie zawodników nastąpiło na ostatnim okrążeniu, ustalając kolejność.

W niedzielę samopoczucie u mnie bardzo dobre, ostatnie 120 m zaatakowałem, przesuwając się pewnie do przodu, ale, jak pamiętam, chyba nie wierzyłem, że mogę pokonać Andrzeja Maciąga, ponieważ miał ode mnie o wiele lepsze rekordy życiowe a jego starszy brat Henryk był nawet Mistrzem Polski na tym dystansie, więc wygrał w czasie 1:57,1, a ja zostałem wicemistrzem 1:57,9, trzeci, również nasz hrubieszowianin Henryk Lebiedowicz 1:59,4 (tak, tak, ten od hrubieszowskich ciężarów!).

Po tym biegu roztruchanie 2 kilometry, krótki odpoczynek i sztafeta 4 x 400 m w czasie przeciętnym (nie zapisałem składu) 3:40,1 zajęliśmy 3 miejsce (1. Wisła Puławy). Po sztafecie zawsze minimum 2 kilometry roztruchtania.

Zawsze dbałem, aby wykonać po zawodach czy treningach ten element treningowy. Czasami niektórych to denerwowało, bo wszyscy chcieli jechać już do domu, a tu Kitlińskiego jeszcze nie ma, ponieważ truchta. W tym przypadku brałem przykład z najlepszych, których znałem z opisanych ich karier w gazetach czy książkach (np. Janusz Kusociński, Zdzisław Krzyszkowiak, Emil Zatopek, Peter Snell,  Ronald Clark).

 

Tak mówili, na obozie pływacko – kajakarskim nie uda ci się trenować!?

Od 15.06.2012 r. w ramach programu uczelni rozpocząłem obóz pływacko – kajakarski na jeziorze w Rejowcu Fabrycznym. Pamiętam do dzisiaj, jaka była potwornie zimna woda w tym jeziorze, a mając warunki fizyczne o parametrach 182 na 67 – 69 kgpo 15 minutach „telepało”  mnie okropnie. Nauczony w Huczwie różnych stylów pływania, skoków do wody, nurkowania razem m.in. z Troszczyńskimi, Majewskimi, Nieradkami, Leszkiem Drączkowskim, Andrzejem Jaworskim, Duławskim, itd. posiadałem dobre z tej dyscypliny umiejętności, więc zwróciłem się z prośbą do prowadzących, że, ze względu na zbliżające się zawody ligowe, aby mi skrócili zajęcia w wodzie a w zamian będę biegał. Niestety nic nie wskórałem, więc godz. 5.30 rano trening w terenie m.in. crossy, Duża Zabawa Biegowa czy Mała Zabawa Biegowa.

 

A tu jeszcze dziewczyna!

Tutaj jeszcze się przyznam, że już nieco wcześniej zaczęła podobać mi się jedna z koleżanek z roku, która miała duże powodzenie nie tylko u kolegów z SN, ale i z Chełma, o którą musiałem powalczyć, teraz mogę powiedzieć skutecznie, ponieważ została moją żoną. Także w tym okresie głowę miałem zaprzątniętą nie tylko nauką i sportem.

 

A jednak wystartowałem w kolejnych zawodach!

Po interwencjach z wojewódzkiego zrzeszenia LZS w Lublinie wyjątkowo pozwolono mi na udział w zawodach ligowych w Puławach. Forma znakomita w upalną niedzielę bieg na 1500 m i 1 miejsce w czasie 4:10,2 (2. Wierak 4:10,4, 3. Ciucias 4:12,0), ale po tym upale i przyśpieszeniu na ostatniej prostej, złapały mnie mdłości, lecz nie wymiotowałem. Na drugi dzień w poniedziałek również upalny, nastąpił start na 800 m i ponownie 1 miejsce – 1:58,0 (2. Wierak 1:58,2). Oba biegi rozgrywałem na finisz, ponieważ o punktach decydowały miejsca a nie czas. No i jeszcze sztafeta 4 x 400 m 2 miejsce w 3:38,0 za Wisłą Puławy, ale przed Motorem Lublin i AZS Lublin.

 

Kontynuacja obozu i treningów oraz jeszcze jeden egzamin

Powrót do Rejowca na obóz pływacki, we wtorek pływanie i kajakarstwo, a w środę raniutko rozbieganie (piata rano), do obiadu pływanie i kajakarstwo (w tym zaliczenia, ponieważ obóz się kończył), po południu prowadzący obóz niespodziewanie zorganizowali nam taki czwórbój 60 metrów po trawie – 7,5 sek., skok wzwyż na piasek – 155 cm, rzut kulą 4 kg w tył za głowę – 14.10 – skok w dal – 5.65), zdecydowanie zająłem 1 miejsce, lecz złapałem zakwasy w udach, które trzymały mnie trzy dni.

W ostatnim dniu obozu od piątej rano wykonałem rozruch, następnie zajęcia z kajakarstwa i dalsze sprawdziany z pływanie. Po południu, po 17-tej jeszcze wykonałem trening w terenie, po rozgrzewce 5 x 1’ przerwa 2’30”. Jeszcze 27 czerwca zdawaliśmy egzamin z przysposobienia obronnego.

 

Powrót do Hrubieszowa

Z w/w obozu wróciłem do Hrubieszowa. Trenowałem codziennie np. w niedzielę 28 czerwca wykonałem na hrubieszowskiej bieżni 2 x 500 m (1:17,6 i 1:20,2) z przerwą 6 minut pomiędzy nimi, następnie 10 minut przerwy i 3 x 300 m z przerwą 3 minuty (42”– 44” – 43”). We wtorek natomiast wykonałem (start w czwartek) interwał na dystansie2000 m, w takiej formie 55 metrów trucht, 45 m zryw, w sumie wykonałem 20 takich przyspieszeń. Cały dystans pokonałem w 6:31 min. Niestety, podczas tempówek sam zahaczyłem kolcem o swoją łydkę i ją lekko rozciąłem. Przez kilka dni mnie piekło, ale jak biegłem, to o tej przypadłości zapomniałem.

 

Jadę do Warszawy

W Poniedziałek 29 czerwca 1970 r. powinienem się stawić w Chełmie w celu wyjazdu na wspomniany obóz wojskowy, a sprawa była jasna, kto nie zaliczy tego obozu, to nie zaliczy roku. No cóż wpadłem wcześniej na pomysł, aby mój tato Tadeusz, który pracował w szpitalu załatwił mi zwolnienie lekarskie (lekarz, mający przeszłość sportową już nie żyje i ojciec też, to nic im nie grozi, dlatego spokojnie o tym piszę) i tak się stało, ponieważ w tych latach nie było takich procedur, jakie są obecne.

Lecz, aby udać się na ten obóz należało pobrać z magazynu uczelni mundur, plecak oraz inne akcesoria i tutaj popełniłem błąd, ponieważ w dniu wyjazdu na mityng do Warszawy, pobrałem ten sprzęt. O tym fakcie magazynier zawiadomił dowództwo obozu, że student Kitliński już jedzie na obóz. Mija dwa dni a tu studenta nie ma, i już o tym miano zawiadamiać żandarmerię wojskową, ale coś ich wstrzymało.

 

Rozterki z kołem do kuli

Na zawody udałem się z najlepszym wówczas z naszego klubu pchającym kulą Stanisławem Poziomkowskim. Tacy wówczas byliśmy mądrzy, że w trakcie jazdy zastanawialiśmy się, czy koło do kuli jest też wyłożone tartanem, bo jeżeli tak czy nie pcha się wówczas w kolcach na nogach. Stanisław, na wszelki wypadek przymierzył moje, pasowały, więc w razie, czego miał w nich startować. Na stadionie okazało się, że koło jest normalne i mój sympatyczny kolega kolejny raz poprawił rekord województwa lubelskiego zrzeszenia LZS pchając kulą o ciężarze 7.256 kg ponad 14 metrów (niestety nie mam zapisane ile, a później jeszcze się poprawił).

 

Ciocia Lucia

Do Warszawy przyjechaliśmy dzień wcześniej, ale późno, więc nie wykonałem rozruchu. Wcześniej załatwiłem nocleg u mojej ulubionej cioci Luci (rodzona siostra mojej mamy), która od wielu, wielu lat mieszkała (i mieszka) w Warszawie. Przyjęła nas bardzo serdecznie, nakarmiła i wyspaliśmy się wyśmienicie.

 

Wreszcie start, ale …

Niestety, dzień startu, czyli czwartek 2 lipca 1970 r. okazał się dla nas niełaskawy, ponieważ było chłodno i siąpił deszcz. Do zawodów było zgłoszonych wielu zawodników, więc zaplanowano sporo serii, przez co start mojego biegu opóźnił się aż o około 50 minut, trzeba było cały czas dogrzewać się, więc na pewno nie wpłynęło to dobrze na psychikę, jak i formę fizyczną. Deszcz jeszcze bardziej zaczął padać, więc bieżnia była nasycona wodą.

Niestety, nie za często wyjeżdżałem na zawody w miejscowościach poza nasze województwo, więc nie byłem w nich otrzaskany, a tym bardziej jak obok przed linią startową ustawiało się ponad 20 osób z różnych polskich klubów i po strzale startera rwało, co sił do przodu w celu zajęcia miejsca w czołówce i blisko krawężnika po lewej ręce.

Wreszcie nastąpił start i naszej serii, i zaczęło się jak wspomniałem wyżej, więc biegłem dość daleko od czołówki. Pierwsze okrążenie pokonałem w 63 sekundy, 800 m2:09,5 (czyli drugie 400 m aż w 66,5”). Kiedy wbiegliśmy na ostatnie okrążenie spostrzegłem wiele miejsc przede mną mojego kolegę Gila z Kraśnika, z którym nigdy wcześniej nie przegrałem i tu wzięła mnie ambicja, ruszyłem, na przedostatniej prostej jeszcze bardziej, systematycznie zbliżałem się do niego, a on akurat obejrzał się i jak mnie zobaczył, to też przyśpieszył, ale przegoniłem go na ostatniej prostej, przebierając mocno nogami i rękoma. Jeszcze rzut na linię mety, którą przekroczyłem jako piąty uzyskując 4:02,9 min (pierwszy 3:57,9) ustanawiając rekord województwa lubelskiego LZS seniorów.

 

Pochwała od trenera kadry województwa lubelskiego

Po biegu podszedł do mnie wówczas trener kadry województwa lubelskiego ś.p. Honorat Wiśniewski i zapytał, czy wiesz w ile przebiegłeś ostatnie 300 m? Nie wiem. Więc ci powiem, bo złapałem, poniżej 42 sekund, szkoda, że nie byłeś bliżej czołówki, to na pewno stać cię było na przełamanie 4 minut. Osobiście byłem zadowolony, ponieważ poprawiłem rekord, pokonałem Gila, a szczególnie, że wystartowałem na wymarzonym tartanie.

 

Na pamiątkę i pochwalenia się – pokazać tartan

Po biegu tak jak każdy, kto startował pierwszy raz na tej bieżni, przyjechał z daleka, a i nie wiadomo, kiedy znowu uda się tutaj wystartować, więc z brzegów bieżni, na której wystawało, dość dużo postrzępionego tartanu (tak jakby po to), rwało się kawałeczek i wiozło, aby innym pokazać jak to „cudo” wygląda.

 

Obóz wojskowy – tutaj, tym bardziej nie będziesz trenował …

Koniec zawodów, po ogłoszeniu, marsz na dworzec centralny PKP i wyjazd na noc, Stanisław Poziomkowski do Hrubieszowa, a ja do Lublina. Tutaj ponownie z torbą i plecakiem piechotą (kilka kilometrów) udałem się na miejsce obozu. Po godzinie siódmej zostałem przyjęty w pomieszczeniu komendanta obozu podpułkownika K. Pietruszki. Padło pytanie, gdzie student był, co się działo? Obywatelu pułkowniku byłem chory, mam zwolnienie lekarskie i podałem. No tak, nie gadaj głupot, przecież już dwa dni temu odebrałeś przydział wojskowy z magazynu, mów prawdę, inaczej cię nie przyjmę do obozu. No cóż po chwili, powiedziałem, o co chodziło i co w tym okresie porabiałem, zostałem warunkowo przyjęty.

Na drugi dzień złożyłem prośbę do pełniących służbę, że chciałbym porozmawiać znowu z komendantem, przyjął mnie. O co chodzi? Panie pułkowniku 22 lipca chciałbym wystartować w ważnym biegu w Puławach o „Błękitną Wstęgę Wisły”, więc czy mogę w czasie wolnym biegać po poligonie. K …, cztery dni się spóźniłeś, a ty już myślisz o kolejnym opuszczeniu obozu. Zastanowię się, jak chcesz i będziesz miał siłę, to ganiaj. Otrzymałem nawet specjalną przepustkę, że mogę wychodzić z obozu, który umiejscowiony był w szkole podstawowej i jego zapleczu.

No cóż w wojsku, jak to w wojsku, robota dla „zająców” się zawsze znajdzie, więc znowu trening, raniutko nawet 4.30, lub późnym wieczorem. Gorzej, że uwziął się na mnie zawodowy sierżant i z pod łóżka wynosił mi torbę ze sprzętem sportowym nieodzownym do treningu i ubraniem cywilnym, najczęściej do „kibla” lub innych pomieszczeń.

 

Mamy tutaj sportowca, to niech prowadzi gimnastykę

Codziennie rano dla wszystkich uczestników obozu była przewidziana gimnastyka, więc najczęściej było tak, mamy tutaj studenta – sportowca, (czyli ja) to będzie ją prowadził, więc prowadziłem.

 

Zgadzam się, jednak to duże obciążenie

Niestety nadal było bardzo upalnie, mieliśmy dużo zajęć teoretycznych i fizycznych, w tym często w czasie wolnym musztra lub sprzątanie. Teren poligonu był górzysty, więc zakwasiłem się i stałem się ociężały, przez sześć dni nie wykonałem żadnego treningu.

 

Skuteczne kombinacje!

Pomimo przerwy treningowej i przemęczenia, np. ćwiczyliśmy w maskach przeciwgazowych, raz jeździliśmy samochodem wiele godzin po wertepach i leśnych drogach, kopaliśmy transzeje czy atakowaliśmy nieprzyjaciela, chciałem wystartować w zawodach, więc wpadłem na pomysł, że muszę jakoś dostać się do biura wojewódzkiego Zrzeszenia LZS w Lublinie i poprosić ich, aby spróbowali mnie zwolnić na zawody.

Pod dres, nałożyłem ubranie cywilne i wyszedłem z obozu na trening, na poligonie zdjąłem dres i schowałem w krzakach. W LZS p. Andrzej Frączkowski wysłuchał mnie uważnie i powiedział, że spróbuje to załatwić. Zadowolony wróciłem do obozu i na drugi dzień wznowiłem treningi, w ciągu tygodnia udało mi się nawet wykonać trening tempowy na stadionie Lublinianki 3 x 1025 m przerwa 7 minut (3:05 – 3:04 – 3:03).

Stadion znałem dobrze, ponieważ tutaj w latach 1963 – 1965 r. zaczynałem przygodę z lekkoatletyką, jak uczęszczałem do szkoły budowlanej w Lublinie mieliśmy na nim sprawdziany na lekcjach wychowania fizycznego, po których zostałem przez nauczyciela p. Stępniaka skierowany na treningi w tym klubie do trenera Grochulskiego.

Niestety zaczęły mi pobolewać obydwa, achillesy, ale dzięki p. Frączkowskiemu z LZS udało mi się zwolnić na zawody, ponieważ na podsumowanie obozu potrzebne były dyplomy, które w sklepach były deficytowe. Pamiętam jak oczekiwałem na zezwolenie opuszczenia zgrupowania, ponieważ tych dyplomów zażądali 50 sztuk, a tu tyle w tym czasie nie mieli w biurze, więc część została dostarczona z lubelskiego klubu sportowego i wreszcie mogłem pojechać.

 

Nieudany start w Puławach

Dystans na zawodach to 3000 metrów, moje w tym okresie życiówka wynosiła 9:13,6 min. uzyskana w zwycięskim biegu w Chełmie podczas prestiżowych zawodów Pucharu Miast (2. Zieliński 9:15,0) – biegłem jak najczęściej na finisz.

Dla mnie dystans długi, ale zaplanowałem złamać 9 minut, samopoczucie słabe, ból łydek, w czasie biegu zaczyna dawać o sobie brzuch, około 2000 m omdlewają mi ręce. Pomimo tego pierwsze 400 m przebiegam w 68 sekund, 800 m – 2:16, 1000 m – 2:54, 2000 m – 5:52, 2400 m – 7:07 i tak bym dobiegł, ale na wirażu zobaczyłem kolegę z Wisły Puławy Majewskiego, który nigdy nie wygrał ze mną, niestety podjąłem głupią decyzję, nie wyprzedzę go, więc schodzę i zszedłem.

Pierwszy był wówczas, zdobywając błękitną wstęgę czołowy biegacz w kraju Tyryłło – 8:33,0, wspomniany Majewski był 4. – 8:49,6, 5. Wacław Koszel – 8:51,8, a ja żałuję do dzisiaj, dlaczego byłem taki głupi i nie dobiegłem do mety, przecież biegłem przed Koszelem, to nawet jakbym przegrał nawet z nim, to osiągnąłbym swój cel, złamał 9 minut, a tak w innym biegu poprawiłem swój rekord, ale tej granicy nigdy nie przełamałem!

Wróciłem na obóz, bolały mnie ścięgna Achillesa, dużo zajęć i na koniec zaliczenia, zrobiłem sobie półtoratygodniową przerwę. Po której … udałem się na obóz kadry województwa LZS do Janowa Lubelskiego, ale to już całkiem inna historia.

 

Moje refleksje…

Po co to opowiadanie napisałem, tak sobie myślę, że przypomniał mi się ten piękny okres młodzieńczo – sportowy i moje perypetie z pierwszym startem na „polskim” tartanie, a pobudził mnie do tego położony w jesieni 2011 tartan na stadionie w Hrubieszowie, który jest prawie pusty i to mi doskwiera. Jak na razie stary stadion był dla mnie bardziej kameralny, przytulny, przyjazny, w momencie jego wybudowania był bardzo nowoczesny, nawet bieżnia posiadała wymiary angielskie 440 yardów, było sporu urządzeń i było wszędzie jakby bliżej,  a może mi się tylko tak wydaje, ponieważ lat mi przybyło i cisną się wspomnienia.

Obecny stadion Hrubieszowskiego Sportu i Rekreacji, jak otrzyma trybuny, zostaną znowu wokół zasadzone drzewka i stopniowo zostaną uzupełnione inne potrzeby, no cóż, to tylko jeszcze potrzeba ludzi, którzy potrafią swoim zapałem stworzyć taką atmosferę, że nowe sportowe pokolenie uzna, że i ten stadion dla nich zostanie …

Chciałem też pokazać (nie pochwalić się) jak się naprawdę coś lubi, do czegoś dąży, to nie ma przeszkód nie do pokonania, aby realizować swoje dążenia. W tym przypadku „wszyscy” mi mówili, jak będziesz miał obóz pływacki, to nie będziesz trenował, ponieważ jest tyle zajęć a i woda „wyciąga” i będziesz bez formy, a obóz wojskowy, to już w żadnym przypadku nic ci się nie uda. Mogę jeszcze powiedzieć, że w trakcie nauki uczestniczyłem w obozie łyżwiarskim, jak i w Zieleńcu obozie narciarskim, wszędzie trenowałem. Jak ktoś bacznie przeczytał opowiadanie, to nie było tak źle z formą sportową.

Mam także nadzieję, że ktoś z trenujących, jak będzie miał chwile zwątpienia, jakieś kłopoty, to po przeczytaniu tego tekstu, przełamie się i pokaże, na co Go stać, a nie jak ja w Puławach, po przez głupią ambicję, zejdzie z bieżni, czego do dzisiaj żałuję.

 

Marek Ambroży Kitliński

 

 

Podsumowanie konkursu odbyło się 8.12.2012 r. na hali HOSiR. Puchary i upominki ufundował Urząd Gminy w Hrubieszowie, a wręczał przewodniczący Rady Janusz Jędrzejewski. Dodatkowe gadżety przygotował Wydział Promocji … Starostwa Powiatowego w Hrubieszowie.

 

Na zdjęciu – Marek Ambroży Kitliński w latach siedemdzisiątych XX wieku.