I znowu wędrujemy… W tym roku ponownie po Roztoczu Południowym. Dzień wcześniej przymrozek na pewno przestraszył uczestników rajdu. Pozostało wierzyć prognozie, że czwartek- pierwszy dzień rajdu przyniesie zasadniczą zmianę pogody…
I tak się stało. Ciepła noc, wysoka temperatura rankiem, słońce na niebie – to wszystko stanowiło dobrą zapowiedź rozpoczynającej się przygody. Tym razem trasę rozpoczęliśmy w Łówczy. Krótki pobyt pod drewnianą cerkwią z 1799, dopięcie pasków przy plecakach, rozdzielenie dodatkowego sprzętu wśród uczestników i ruszamy…
Większość pierwszego dnia trasa prowadziła na „azymut”. Paweł całkiem nieźle radził sobie z mapą. Na pierwszym dłuższym postoju „Afgan” (uczestnicy dobrze wiedzą o kogo chodzi) zaprezentował wojskowe menu i sposoby jego przyrządzania. To już nie te czasy, gdy wojsko jadło byle co…
Koniec przerwy, krótka bajka o „liściu” i w drogę. Wszystko szło dobrze do momentu, w którym trasę przeciął głęboki jar. Stromo w dół, stromo pod górę, plecak nie pozwala zaczerpnąć tchu, pokrzywy parzą, kolczaste krzaki kłują i … o dziwo dziewczyny nie chcą aby chłopcy pomogli im wnieść pod górę plecaki! Po prostu są dzielne.
W lesie, przy drodze znajdujemy piękne okazy podgrzybków i kozaków, jednak na wszelki wypadek nie konsumujemy ich wieczorem… Krótka wizyta dla chętnych na niesamowitym cmentarzu w Bruśnie Starym i przed nami ostatni etap.
Coraz częściej słychać nieśmiertelne pytania: „ile jeszcze?”, ale dochodzimy do miejsca pierwszego noclegu przy stadninie koni w Polance Horynieckiej. Teraz czas na setki życiowych czynności: rozbijanie namiotów (do pewnego momentu dziewczynom szło to całkiem, całkiem…), przepakowanie plecaków, zbieranie drewna na ognisko … i wreszcie kolacja! Niestety, najpierw trzeba było ja zrobić… Prawie 2 godziny i juuuuż można jeść! Makaron z sosem (kto pierwszy ten lepszy, ale raczej dla wszystkich starczyło…) i nieśmiertelna rajdowa sałatka „zbiorcza” ze wszystkich dziwnych produktów, które każdy „zachomikował” w plecaku. Ognisko płonie, podziębiona Iza gra na gitarze, Elka śpiewa.
W międzyczasie (dopuki było w miarę jasno) padały zdziwione spojrzenia na dwie dziwne konstrukcje, które postawili Hubert i „Afgan”, kształtem przypominające wysokie na zaledwie ok. 60 cm. „nory” Okazały się nimi wojskowe namioty ”jedynki”. Jak oni w czymś takim się wyspali, tego nie wie nikt… Przy ognisku czas zabaw i śpiewu malowniczo się przeplatał. Pora spać. Noc ciepła, przerywana czasem donośnym chrapaniem (nieważne kogo) minęła szybko.
Rankiem szybkie śniadanko, niestety głównie „chińszczyzna” i pora w drogę. Ludzie już są bardziej zgrani, tempo niezłe. Oglądamy żelbetonowy bunkier na „linii Mołotowa” i już jesteśmy na Wielkim Dziale, uważanym do niedawna za najwyższe wzniesienie Roztocza. Niecały kilometr marszu i wreszcie te przestrzenie na olbrzymiej polanie Dahany…
Dłuuugi postój z przepysznymi kanapkami (patrz koniecznie w galerii). Bardzo długi odcinek lasem i dochodzimy do miejsca noclegu w Hucie Lubyckiej. Znowu setki podstawowych czynności (niektóre dziewczyny koniecznie chciały polatać ze spadochronem z tropika namiotu i prawie im się to udało…).
Ognisko, gitara, śpiew (Iza była już jakby mniej przeziębiona…). Błogi nastrój przerwał p. Brudnowski opowiedzianym horrorem o … nie, sam tytuł już jest zbyt straszny… Kilka osób jeszcze długo nerwowo obgryzało paznokcie…
Późniejsze opowieści były już bardziej nastrojowe. Ostatni dzień. Szybkie tempo. Krótki postój w sklepie (pierwszym od 3 dni !!!) i już ładujemy plecaki do busa – dom czeka. O szczegóły możecie zapytać uczestników z klas II A, IIB, II C, II D i III F. Opiekunami byli Jan Pawłowski i Krzysztof Brudnowski. Zapraszamy do galerii i być może na Szlak…
Zdjęcia:
http://www.zsnr3.pl/photogallery.php?album_id=499
ZS nr 3