Bożenka od pacholęcia mieszkała z rodziną na kresach wschodnich i tak jest do dzisiaj…
Rodzice posiadali gospodarstwo rolne, oprócz tego ojciec Bożenki był listonoszem na poczcie polskiej, a mama pracowała, jako woźna w szkole podstawowej. W dobrym domu wyrastała Bożenka, rodzice ciężko pracowali, bo trzeba było wykarmić i wykształcić 5 córek, gdzie Bożenka była najmłodszą latoroślą w rodzinie państwa G.
Bożenka po ukończeniu szkoły średniej, z poparciem swojego taty listonosza, w latach 80 rozpoczęła pracę w okienku pocztowym.
A tak wyglądał życiowy pech Bożenki, w/g niej samej…
Bożenka od 5 klasy szkoły podstawowej uprawiała różne sporty, ale najlepsza była w biegach na krótkie dystanse i kiedy już dobiegała do mety, i była pewna, że wygra – to zawsze okazywało się, że o jedną setną sekundy ktoś ją prześcignął…
Była też zdolną i bardzo ambitną uczennicą, miała dobrą pamięć fotograficzną, w związku z tym szybko ogarniała szkolny materiał. Jednak to kolega Jurek z jej klasy był wysyłany na olimpiady i to on został okrzyknięty najlepszym uczniem w szkole.
Bożenka w swoim młodym życiu była taką szarą myszką, sama mówi o sobie, że nie grzeszyła też urodą sex bomby, ubierała się zawsze na szaro buro, było z niej skromne i bardzo wstydliwe dziewcze. Była indywidualistką, unikała tłumów, tylko jedyna koleżanka Grażynka czasami wyciągnęła ją na wiejską zabawę, jednak najczęściej podpierała ściany, bo nikt nie prosił jej do tańca.
Jej pierwszy studniówkowy bal też okazał się porażką, bo kolega którego zaprosiła zachorował i mama powiadomiła ją w ostatniej chwili, że Romek ma 40 stopni temperatury. Kiedy inne pary wirowały w tańcu, Bożenka siedziała sama, jak kołek w płocie, no cóż pech to pech!
Pamięta też, że pewnego razu, podczas zabawy w miejscowości S. zobaczyła, jak zmierza w jej stronę nawet nie brzydki chłopak, Bożenka oblała się lekkim rumieńcem, kiedy dygnął przed nią długowłosy chłopak. Prowadził ją cudnie w tańcu i kiedy wydawało się, że będzie pięknie, to pech chciał, że młodzieniec uśmiechnął się i uzębienia było brak…
Praca w okienku pocztowym dawała Bożence dużo satysfakcji, widziała radość zakochanych po otrzymaniu miłosnego listu, ale widziała też ludzkie łzy, kiedy przychodził telegram informujący o śmierci bliskiej osoby. Wtedy nie było telefonii komórkowej, a stacjonarne telefony na wioskach, tylko były w szkole lub u Sołtysa. Wypłacała ludziom emerytury, znała problemy i radości swoich klientów, bo często chcieli się po prostu wygadać.
Pech Bożenki nie pozwolił jej nigdy się zakochać…
Czas szybko mijał, Bożence strzeliła 40, dziewczyny w jej wieku pozakładały już rodziny, tylko jedna koleżanka Grażynka trwała tak, jak ona w panieńskim stanie.
Bożenka w tym swoim bardzo poukładanym świecie spełniała się, jako dobra córka dla swoich już wiekowych rodziców, znana jest z tego, że świetnie gotuje i piecze, ma piękny altowy głos – w związku z tym śpiewa w kościelnym chórze. I pomimo tego, że Bożenka była idealnym materiałem na żonę, to pech chciał, że nie spotkała na swojej drodze swojego księcia z bajki.
Ludzie mówili na wsi, taka fajna dziewczyna i stara panna, w tamtych czasach samotne dziewczyny były lekko potępiane. I to przyczyniło się do tego, że Bożenka jeszcze bardziej wycofała się z życia towarzyskiego i publicznego, uciekła w świat książek, jest mistrzynią szydełkowania i robótek na drutach.
I przyszedł taki czas, że pani Bożenka z pocztowego okienka poszła na emeryturę, ma więcej czasu dla siebie, odwiedza siostry, które poukładały sobie życie w różnych zakątkach świata, zwiedziła już najpiękniejsze miejsca Polski.
Pewnego razu na niedzielnej herbatce u Grażynki, podjęły obydwie decyzje o wyjeździe do sanatorium – no i stało się, dostały obydwie powiadomienie o lipcowym wyjeździe do sanatorium w Nałęczowie.
Już tydzień przed wyjazdem bardzo skrupulatnie pakowała się Bożenka na wyjazd, na wszelki wypadek włożyła do walizki wyjściowe ubrania, bo dużo słyszała o tanecznych wieczorkach w sanatoriach.
Pech Bożenki pojechał też za nią do Nałęczowa…
Na samym początku turnusu, po rehabilitacjach i zabiegach, Bożenka i jej koleżanka Grażynka z bijącymi sercami stroiły się na pierwszy wieczorek zapoznawczy, oczywiście z muzyką i poczęstunkiem. Bożenka ubrała się w sukienkę w kolorze ecru i założyła taki sam kolor pantofelek, siwe włosy ułożyła sobie w malutki koczek, bardzo delikatną szminką pomalowała usta i lekko popudrowała policzki. Uśmiechała się do lustra, które mówiło, że wygląda pięknie i dostojnie, jak kobieta z klasą.
Pięknie udekorowana sala zrobiła na Bożence dobre wrażenie, wodzirej pięknie je przywitał, usiadły sobie z Grażynką przy pierwszym wolnym stoliku i czekały na rozwój wydarzeń. W pewnym momencie silny męski głos zapytał, czy mogę się dosiąść do stolika? Ależ oczywiście – prawie jednocześnie powiedziały obydwie koleżanki, pan Józef z Bytomia bardzo szybko nawiązał rozmowę i wieczorek zapowiadał się genialnie.
Pan Józef był emerytowanym nauczycielem, pięknie mówił, miał równiutko przystrzyżone wąsiki i bródkę, bardzo ładnie pachniał i pomimo tego, że czas mu przyprószył lekko skronie, to był bardzo przystojnym starszym Panem po 60.
Grażynka pierwszy raz w życiu była tak bardzo zauroczona mężczyzną, w duchu sobie myślała – u nas na wsi takich nie ma, czuła się doskonale w towarzystwie Józefa. I kiedy zabrzmiały pierwsze takty muzyki, to niestety nie Bożenka została zaproszona do tańca i tak było do końca turnusu.
Zamiast spacerować i spędzać czas z koleżanką, to siedziała sama w pokoju sanatoryjnym, bo Grażynka spędzała czas z Józefem.
Bus podjechał punktualnie z Lublina do miejscowości H.
Bożenka siedziała z książką w ręku, natomiast jej koleżanka trajkotała, jak najęta o motylach w brzuchu, o miłości, która nie uznaje wieku itp., itp…
No cóż, Bożenka mówi tak – eh ten pech nie pozwolił, żeby nawet na stare lata jej serce mocniej zabiło, a przy okazji odebrał jej jedyną koleżankę Grażynkę, bo wyjechała do Bytomia, za miłością swojego życia…
Danuta Muzyczka
fot. lubiehrubie