29 grudnia 2024

Z Rozkoszówki rowerami dookoła Polski. Ojciec z synem przemierzyli 2770 km [ZDJĘCIA]

Jazda w deszczu, słońcu, z wiatrem i pod wiatr. Spanie pod namiotem w przypadkowych miejscach. Rozmowy ze spotkanymi rowerzystami oraz przypadkowymi ludźmi. Kąpiel w Jeziorze Śniardwy oraz morzu Bałtyckim. Przejazd z Zakopanego do Beskidu Sądeckiego przez Słowację, gdzie widoki zapierały dech w piersiach… Ojciec z synem – mieszkańcy Rozkoszówki w gminie Uchanie – w ciągu 37 dni przemierzyli na rowerach dookoła Polski 2770 km.

Reklamy

Nazywam się Mariusz Kępa, wraz z synem Szymonem pochodzimy z Rozkoszówki i…

Nasz wyjazd miał bardziej charakter integracyjny ojciec – syn. Z racji tego, że syn chciał coś przeżyć, a ja nie mogłem puścić go samego w objechanie Polski dookoła, zadeklarowałem, że pojedziemy obaj.

Reklamy

Zakupiliśmy rowery w sklepie w Zamościu – rowery, które po długiej rozmowie zostały nam polecone przez profesjonalnych sprzedawców. Zostały one też bardzo skrupulatnie przygotowane pod naszą wyprawę, na tyle, że całą trasę przejechaliśmy bezawaryjnie. Bardzo dziękujemy.

Chcieliśmy zrobić coś wyjątkowego bez żadnej taryfy ulgowej. Coś, by poczuć smak życia i stawić czoła jego przeszkodom własnymi siłami. Dlatego wybraliśmy wyprawę rowerową, ponieważ wiedzieliśmy, że tylko ten środek komunikacji pokaże, czy naprawdę potrafimy zintegrować się w trudnych sytuacjach, ponieważ mogliśmy liczyć tylko na siebie.

Reklamy

Początek wyprawy wypadł na 25.05.2024 r. Od razu wyruszyliśmy w stronę Jeziora Śniardwy, gdzie szóstego dnia dotarliśmy, nocując w międzyczasie w takich miejscach jak: Jezioro Wytyckie, Wohyń, Bielany przed Sokołem Podlaskim, Andrzejewo, Nowogród oraz już nad jeziorem docelowym w Popielnie. Wszystkie noclegi spędziliśmy w spontanicznych miejscach pod namiotem.

Po dotarciu do Jeziora Śniardwy ruszyliśmy w stronę Trójmiasta, gdzie po drodze musieliśmy zaliczyć szpital w Olsztynie, by wyciągnięto mi kleszcza, jednego z wielu, który wbił się tak głęboko, że nie byliśmy w stanie go wyszarpać, a nie mieliśmy jeszcze wtedy pęsety i wody do zdezynfekowania. Pierwszy raz wtedy zanocowaliśmy w motelu.

Czyli – po Popielnie noclegi były w miejscowościach: Mrągowo, Rasząg, Olsztyn, i dalej Żabi Róg, Różewo przed Nowym Dworem Gdańskim, Obłuże za Gdynią i tak dojechaliśmy do Dębek, przejeżdżając i podziwiając Trójmiasto, czyli Gdańsk, Sopot, Gdynia.

W Dębkach wskoczyliśmy na trasę rowerową R10 i dojechaliśmy nią aż do Międzyzdrojów, nocując w międzyczasie w miejscowościach: Łeba, Rowy, Gleźnowo, Mrzeżyno, Rewal. Ten odcinek był dosyć ciężki, ponieważ było ciągle pod wiatr i często padał deszcz. Zrekompensowały nam to jednak nadmorskie widoki oraz wszystkie miejsca wypoczynkowe tego odcinka.

Oczywiście nie mogliśmy ominąć najwyższego klifu Morza Bałtyckiego – Gosań, który został upamiętniony fotografią oraz Pobierowa, gdzie do dziś stoi domek wypoczynkowy Ewy Braun.

Następnym naszym etapem był odcinek do Częstochowy, gdzie nocowaliśmy w miejscach: Koniewo za Wolinem, gdzie miała miejsce przygoda. Ponieważ syn zgubił telefon w lesie w Międzyzdrojach, gdzie ścigaliśmy się z pewną ekipą rowerową, a błoto fruwało wyżej niż kaski i nikt nie zwracał uwagi na potencjalne niebezpieczeństwo, jakie mogło się wydarzyć w tym „męskim świecie” (hehe!), a adrenalina buzowała, jak gotująca się woda… Nie zauważył tego z powodu, o którym opisałem. Dopiero wieczorem, przed rozbiciem namiotu, dowiedzieliśmy się o tym fakcie.

Okazało się, że po wykonaniu połączenia na zgubiony telefon, odebrała go kobieta, która po dłuższej rozmowie zadeklarowała, że nam go przywiezie (wtedy wróciła wiara w ludzi). I tak się stało.

Więc po nocce w Koniewie były: Danowo za Goleniowem, Bobrówko przed Strzelcami Krajeńskimi, Kamionna za Międzychodem, Bytyń, gdzie w motelu oglądaliśmy mecz Euro 2024 Polska – Holandia (to było konieczne), Kotowo obok Dolska, Wielowieś za Kaliszem, Strojec obok Gorzowa Śląskiego oraz Częstochowa, gdzie odwiedziliśmy Jasną Górę oraz oddaliśmy pokłon przed obrazem Najświętszej Panienki.

Po noclegu w hotelu, naszym następnym etapem było Zakopane. Po drodze nocowaliśmy w Rudzie Śląskiej, gdzie mamy rodzinę. Bardzo dziękujemy im za gościnę i nocleg.

Tam mieliśmy 2 noce na regenerację sił, przynajmniej tak nam się wydawało. Mój krewniak ze strony żony, Marek, którego bardzo cenię i lubię, zaproponował nam wycieczkę turystyczno – rowerową po Śląsku i tak też uczyniliśmy. Objechaliśmy kilka śląskich miast, poznając ich historię oraz zabytki.

Po Rudzie Śląskiej nocowaliśmy w Bielsku-Białej, gdzie teren dał nam się we znaki, że nie mieliśmy ochoty rozmawiać, a wieczorem myśleliśmy, że to Las Vegas – tak pięknie oświetlone miasto, gdy patrzyliśmy na nie z pobliskiego wzniesienia.

I wreszcie Zakopane. Musimy przyznać, że kierowcy mieli dla nas ogromną cierpliwość, pomimo tworzących się korków za nami. Wszyscy cierpliwie czekali, aby nas ominąć, bez żadnego sygnału czy nerwów. Naprawdę byliśmy w pozytywnym szoku.

Przed Zakopanem, zaraz za Żywcem, znowu nas zaskoczyła fantazja ułańska. Nie zwracając uwagi na różnicę wzniesień, ani znajomość terenu, postanowiliśmy pobić rekord prędkości na szerokiej, 2-3 metrowej szosie. Niestety, gdy zorientowałem się, że to nierozsądne, mój syn był daleko przede mną, a ja zacząłem hamować. Gdy dojechałem do ostrych zakrętów, poczułem zapach gumy z moich hamulców oraz zobaczyłem wystającą głowę mojego syna Szymona spod roweru. Trochę się przestraszyłem, ale skończyło się tylko na przeciętej wardze i zbitym kolanie.

Szymon stwierdził, że gdy spojrzał na prędkościomierz – miał około 50-60 km/h. Trochę hamował przed zakrętem ale wiadomo – droga hamowania jest długa biorąc pod uwagę, że całość waży powyżej 100kg.

Muszę powiedzieć, że przez cały okres podróży czuliśmy jakąś niewidzialną opiekę…

W Zakopanem spędziliśmy 2 nocki na zdobywanie czegokolwiek. Wypadło po konsultacji z tamtejszymi, że najlepszy będzie dla nas początkujących Nosal i tak zrobiliśmy. Napotykając po drodze spacerującego jelonka, który w ogóle nie bał się ludzi.

Niestety, wieczorem tego dnia nie mogliśmy zgiąć nóg w kolanach i mieliśmy obawy co do wyjazdu następnego dnia. Ale gdy tyłek dotknął siodełka, wszystkie bóle zniknęły, a następny etap to Beskid Sądecki i nocleg w Wierchomli Małej. Trasa prowadziła nas przez Słowację – było to coś pięknego. Widzieliśmy spływ Dunajcem i piękne górzyste widoki, których nie da się opowiedzieć.

Z Wierchomli Małej mieliśmy nocleg w Bieczu przed Jasłem, a także w Wielopolu Skrzyńskim przed Rzeszowem i Kuryłówce za Leżajskiem.

Zostało nam już około 136 – 138 km do miejsca zamieszkania w Rozkoszówce. Więc kroczek po kroczku jechaliśmy do celu, mijając i odpoczywając w takich miasteczkach, jak: Biłgoraj, Zwierzyniec, Zamość, i około 19.00 – 20.00 byliśmy w domu.

Kilka dni później mój syn jednorazowo przejechał na gravelu (rowerze) 240 km, sprawdzając swoją kondycję. Było bardzo fajnie, może dlatego, że wyszliśmy ze swojej strefy komfortu, czyli rutyny i zrobiliśmy coś innego, nie zważając na minusy oraz niedogodności, które nas czekały.

Pokonaliśmy dystans 2770 km w 37 dni. Jedliśmy parówki i piliśmy Coca-Colę, czyli to, co było zakazane. Kąpaliśmy się pod prysznicem campingowym w lesie, nie zważając na komary, mrówki i inne zwierzęta leśne.

I powiem wam coś w tajemnicy: BYŁO WARTO.


Zobacz też:

Gdzieś w Hrubieszowie… Sutki. Zakończono kolejny remont [ZDJĘCIA]

Zerknij na Instagram →



Chcesz podzielić się informacjami z Hrubieszowa i powiatu hrubieszowskiego z Czytelnikami lubiehrubie? Prześlij info i zdjęcia na adres lubiehrubie@gmail.com


info i fot. Mariusz Kępa, Szymon Kępa