1 Marca – Narodowy Dzień Żołnierzy Wyklętych! Ryzykowali życie i je wielokrotnie oddawali za wolność Ojczyzny i swoje przekonania, aby tylko niemiecki okupant opuścił nasz kraj, być wolnym i tak się w końcu stało! Niemiecka okupacja w Hrubieszowie zakończyła się w lipcu 1944 r. i wydawało się, że nastaną lepsze czasy, ale … okazało się, że jeżeli nie jesteś lojalny z władzą, która przyszła razem z radziecką Armią Czerwoną, to jesteś wróg i cierpienia były bodaj jeszcze większe, bo często od swoich.
Wielu po brutalnych przesłuchaniach byli zabijani, więzieni, wywożeni na Sybir, utrudniano podejmowanie pracy, w kształceniu się, odbierano im dorobek życia, własne myśli i wiedzę należało najlepiej zachować dla siebie, bo donosiciele byli czujni i tak to trwało przez kilkadziesiąt lat.
Czy prześladowcy zostali ukarani? Sporo ich żyje do dzisiaj oraz ich potomkowie i mają się dobrze. Wielu tych, co cierpieli i przeżyli te straszne lata, żyjąc często w stresie odeszli już na wieczny spoczynek, nie doczekali się uznania, wyróżnień, więc w tym dniu mamy okazję pokazać, że pamiętamy o Polskich Bohaterach!!!
***
Poniżej wywiad z członkinią hrubieszowskiego oddziału Armii Krajowej z Teresą Zuzanną Kitlińską o pseudonimie „Zet”…
Opowiedziała nam już Pani o początkach wojny w 1939 r. i jak hrubieszowscy ochotnicy szykowali się do pomocy walczącej Warszawie?
– No właśnie warto jeszcze raz do tego ostatniego momentu wrócić, ponieważ to już było po wyzwoleniu Hrubieszowa i w tym momencie pokazało się prawdziwe oblicze naszych „wyzwolicieli”, którzy w sposób podstępny, nie dopuścili do pomocy walczącym najczęściej do śmierci powstańcom warszawskich. Wielu tych, którzy chcieli znowu narażać swoje życie, została rozbrojona i aresztowana. Z miejsca zbiórki prowadzono ich w taki sposób, aby ich jak najbardziej poniżyć i zniechęcić do dalszej walki, a przerażonych oglądających, w tym rodziny ich przemarsz pod lufami karabinów, bezwzględnie odciągnąć od dalszych działań. Najgorsze, że dowiedzieli się, kto to był członkiem najczęściej Armii Krajowej, ponieważ wpadło w ich łapy sporo ochotników i dokumentów, no i zaczęły się przesłuchania, które były męczące, wielogodzinne i brutalne.
Pomimo tego bierności nie było?
– No cóż jesteśmy takim narodem i tak byliśmy w rodzinach wychowywani, że tak łatwo się nie poddajemy, tym bardziej, jak jest trudniejsze nasze położenie. Nawet Ci, co czują do siebie animozje, dla dobra sprawy potrafią zjednoczyć się i podjąć często nierówną walkę.
Co się działo w tym okresie, czyli powojennym z Panią i rodziną?
– Kiedy po wyzwoleniu Hrubieszowa okazało się, że członkowie Armii Krajowej, nie będą dopuszczani do zarządzania swoim miastem, to większość, którzy nie zostali aresztowani, znowu wróciła do konspiracji, a nawet do lasów. W 1944 r. byłam w ciąży, co nie przeszkadzało, aby np. przenosić do czyszczenia pistolety, czy różne broszury i meldunki. Wiele sytuacji było groźnych pojawili się donosiciele, którzy odpowiednie organy o działalności w AK naszej rodziny powiadomiły, a w domu rodzinnym odbywały się w czasie wojny i po zebrania hrubieszowskich dowódców oddziałów AK czy potem WiN, ukrywano uciekinierów, karmiono ich, przechowywano czy zakopywano broń i amunicję w ogrodzie (ostatnia skrytka została wykopana w latach osiemdziesiątych XX wieku i zabrana przez saperów).
Któregoś wieczora już spaliśmy, lecz zostaliśmy obudzeni stukaniem w okno i wołaniem Tadek otwórz, to ja twój kolega Janek. Niczego się nie spodziewając, drzwi zostały otwarte, a za nimi… enkawudziści z wycelowanymi w nas karabinami. Padło pytanie, czy tu mieszka taki i taki, i nie było rady mąż został aresztowany i poddany przesłuchaniom. Wówczas najbliżsi przystępowali do prób, aby z takich, czy innych powodów zatrzymany został zwolniony, co się udawało rzadko. Tym razem pomogła nam moja ciąża, mąż został wypuszczony, lecz zaraz wyjechał aż do Ryk, bo wiadomo, że jest tutaj spalony.
To ukrywanie trwało około 2 lat, chociaż od czasu do czasu przyjeżdżał i też wówczas o mało nie wpadł, ale żeby było dzisiaj, chociaż trochę śmiesznie był akurat w ubikacji, która znajdowała się na zewnątrz przy komórce (nie jak teraz w domu). Dom został przeszukany i kilka komórek, a akurat do ubikacji nie zajrzeli. Takich osób ukrywających się lub opuszczających nasze tereny było wiele, większość na zawsze ulokowała się na tzw. Ziemiach Odzyskanych, a nawet uciekła za granicę.
Pani teść, tuż po wyzwoleniu z ramienia AK miał wejść w struktury władz hrubieszowskich?
– Przed II wojną mój teść Walenty przez wiele lat pracował w Starostwie Powiatu Hrubieszowskiego, nawet był naczelnikiem jednego z wydziałów, więc miał w tym doświadczenie. Tuż po wyzwoleniu Hrubieszowa, nasze podziemie chciało utworzyć swoją ekipę rządzącą, aby wyprzedzić w tym „przyjaciół’” z za Buga i sprzyjających im Hrubieszowiaków, jak i przybyłych chętnych do w nim zamieszkania. Wiem, że nawet były propozycje, żeby został wicestarostą, ale szybko się to skończyło, ponieważ wiemy, w jaki sposób była tworzona władza na wyzwalanych przez Armię Czerwoną, mieli swoich.
Pani teść zamiast vice starostą znalazł się na zamku w Lublinie, dlaczego?
– A no właśnie, za to, że sam narażał się w czasie wojny, bo w jego domu wiele się dla dobra Ojczyzny działo. To, tak jak było „życzliwi” ludzie donieśli, że w AK byli aktywni jego synowie (a jeden z nich, po zabiciu kata Hrubieszowa „Blondynka” siedział nawet na Majdanku, wzięty jako zakładnik). No i dlatego ich ojciec „w nagrodę” został zatrzymany i wywieziony na zamek w Lublinie, skąd wielu ludzi nie wracało. Wiem, że było bardzo ciasno w celach, w których również załatwiano swoje potrzeby fizjologiczne, a w celu „zmiękczenia” stał nieraz ze współwięźniami po pas w wodzie. Po ok. 9 miesiącach został zwolniony, szczególnie dzięki „staraniom” teściowej.
Ciekawą „przygodę” z NKWD miał pani szwagier Eugeniusz?
– No cóż, któregoś dnia przyszli po niego do domu i że go zabierają na przesłuchanie. Zapytał czy może wziąć z sobą harmonię. Widocznie „oprawcy” byli muzykalni, bo mu pozwolili a on to wykorzystał i jak szedł to na niej grał i jeszcze gwizdał, a cel był prosty – ostrzec, jak najwięcej osób, że został zatrzymany, więc uważajcie i Wy.
Został doprowadzony do siedziby w dworku Du Chateau i pozostawiony w jednym z pokoi. Czekał i czekał, a tu nikogo, cisza. Zauważył czapkę enkawudzisty i wpadł na taki pomysł, że ją nałożył na głowę, chwycił harmonię, otworzył drzwi, przeszedł obok siedzących enkawudzistów, widocznie tych nie było, co go przyprowadzili i którzy nie zwrócili na niego uwagę i poszedł sobie, i tak im umknął. Dzisiaj wydaje się do proste, łatwe i humorystyczne, a ile to mogło kosztować nerwów. No cóż, trzeba było znowu się ukrywać. Tak, na marginesie, szwagier rocznik 1917 zmarł mając 99,5 roku i nawet do sklepu jeździł jeszcze samochodem mając 95 lat, ale cóż był jednym z lepszych sportowców w przedwojennym Hrubieszowie, członek „Strzelca” i klubu sportowego.
Podobno chcieli Was wygonić z własnego domu?
– A tak, pojawił się w Hrubieszowie z Armią Czerwoną Żyd polskiego pochodzenia i wziął sobie nasz Dom na oko, że będzie jego, a my mamy się wynosić i nie obchodziło go nawet, dokąd. Był kilka razy, ale któregoś dnia naciął się na brata mego męża, właśnie w/w Eugeniusza, który aby uchronić się przed represjami poszedł do wojska i był na przepustce. Pobiegłam do niego i mówię mu, co się dzieje. Był w wojskowym mundurze, wziął ze skrytki pistolet i podszedł do naszego prześladowcy grożąc mu, że go zastrzeli, jeżeli nie da domowi spokoju. Człowiek ten wyraźnie się przestraszył, że mamy taką obstawę i więcej się już nie pojawił.
Co z Pani nauką, pracą…
– Miałam 16 lat, jak wybuchła wojna, naprawdę uczyłam się dobrze i chciałam nadal, ale dalsza nauka nie była możliwa. W czasie wojny wyszłam za mąż, tuż po niemieckiej wojnie urodziłam pierwszego syna. Mąż musiał się ukrywać, teść miał kłopoty również, no cóż mieliśmy ogród i w nim wykonywałam wiele prac, ziemniaki, podstawowe warzywa, drzewa owocowe, itd. Często tylko nastawał świt godz. 4.00 i już była praca, bo dziecko jeszcze spało i tak to, z przerwami, aż się ściemniło. Oprócz tego do obrządku czekała trzoda chlewna, nawet króliki, ptactwo domowe, psy, koty, a nawet czasami konie, gołębie, itd. Wreszcie, już z dwójką dzieci w 1950 r. udało mi się znaleźć pracę w młynie przy ulicy Przemysłowej, jako laborant, po ukończeniu kursu w Kaliszu. W młynie pracowałam przez 2 lata, ponieważ laboratorium przeniesiono do Zamościa, później PCK, TPD…
A co się stało z majątkiem szwagierki?
– To fakt, moja szwagierka Halina była córką właścicieli ziemskich, a później sama nim zarządzała. W czasie wojny wielokrotnie dostarczała produkty żywnościowe dla nas i wielu „ludziom leśnym”, w jej majątku było dużo ukrywających się, żywionych. No cóż wiemy, co się stało po wojnie z takimi majątkami i ich właścicielami. Wszystko zabrano, a oni zostali uznani za burżujów i długo byli podejrzani.
A jak to było z atakiem na siedzibę UB w Hrubieszowie w 1946 r.?
– Część rodziny była na przymusowych „wyjazdach”, ja z teściami i małym dzieckiem byłam w domu, wiem, że za naszą burtą przechodziło sporo ludzi uzbrojonych. Podczas ostrzału kule dolatywały aż do naszego domu, jak trzeba mogę pokazać dziury w dachu. Widać było od strony miasta wiele dymu, słychać było głośne wybuchy. Był stres i obawa, co dalej będzie, no i oczywiście zaczęły się nowe nagonki.
No już w latach pięćdziesiątych chyba był spokój?
– Absolutnie nie, kto się nie ujawnił, to na ogół miał jeszcze gorzej, chyba, że przeszedł na stronę nowej władzy. Ja z mężem, akurat byliśmy współwłaścicielami prywatnego sklepu. Po towar, nawet będąc w kolejnej ciąży jeździłam do Łodzi i siedziałam na dachach wagonów, tyle było ludzi, a pociągi jeździły rzadko. Mąż nadal się nie ujawnił, więc, jak sprzedawał w sklepie musiał być cały czas uważny. Często był ostrzegany i udawało mu się wymykać innymi drzwiami od aresztowania, w końcu znowu musiał się dłużej ukrywać.
Zresztą w tym okresie pracowała z nami p. Bojarska, której brat Karol ps. Wyga”, niestety został zabity przez Ubowców, a jeszcze nie miał trzydziestki. Mąż dopiero poczuł się bezpieczniejszy, kiedy zmarł Stalin.
Podobno już podjął decyzję, że się ujawni, ale…
– Tak było, ale jego ojciec pracował w Starostwie Powiatowym w Hrubieszowie i jednak, pomimo początkowego poparcia tej decyzji przez niego, coś musiał się dowiedzieć, że lepiej jeszcze nie, bo czekał na niego przed budynkiem UB obecnie przy ul. 3 Maja i doradził, aby lepiej tego nie czynił i tak się stało. Już na drugi dzień było wiadomo, że dobrze, że tego nie wykonał. Zresztą w starym budynku magistrackim w Hrubieszowie, są napisy, bo tam m.in. przetrzymywano tych, którzy walczyli za Ojczyznę, czy za to, że mieli inne zdanie, co do wizerunku Polski.
Pani siostra, opowiadała o innych wydarzeniach?
– Tak, młodsza siostra Lucia uczęszczała do szkoły handlowej w Staszicu, do której również chodzili starsi chłopcy, byli lub jeszcze partyzanci, oczywiście najwięcej z AK a późnie WiN. Woźnym w szkole był p. Watróbka, który podczas najścia „służb porządkowych” wykazywał wielką odwagę, np. podchodził do drzwi i pukał w ustalony sposób, czy wchodził do klasy, podchodził do nauczyciela, jednocześnie odpowiednio ułożonymi palcami pocierał palcami ręki po szyi. W ten sposób ostrzeżeni „leśni” wyskakiwali przez okna i przez Huczwę i łąki uciekali do Dębinki.
Innym razem, kiedy ustalono, że polski Orzeł nie może posiadać korony, a każdy wówczas uczeń miał obowiązkowo czapki z orzełkiem, zarządzono, że podczas obowiązkowej defilady 1-Maja, wszyscy uczniowie będą maszerowali z nowym wizerunkiem Orła, ale rzecz stała się niebywała.
Na zbiórce i początkowego przemarszu wszyscy mieli czapki z nowym orzełkiem, ale ok. 100 mprzed honorową trybuną z wówczas wypełnioną hrubieszowskimi notablami (okupantami) padł odpowiedni sygnał i uczniowie zza pazuchy wyciągnęli stare czapki z Orłem w Koronie, zaskoczenie i konsternacja była zupełna. Oczywiście nastąpiły przesłuchania, okazało się, że w Hrubieszowie są tacy uczniowie, co nie chcą takiej Polski, jaka nastała i działają w strukturach. Po jakimś czasie, niestety została ich większa część ujawniona i skazana na wieloletnie więzienia.
Czy słyszała Pani coś o ukaraniu tych prześladowców z UB, NKWD czy Milicji?
– Niestety, oficjalnie nigdy, ale początkowo i im nie było łatwo, bo były akcje odwetowe. Nawet, jak czytałam i czytam różne relacje o tamtych czasach, to mało pada ich danych osobowych, albo wcale. Na szczęście po wielu, wielu latach nadeszły inne czasy i myślę, że o tamtych dramatycznych wydarzeniach można mówić bezpiecznie dla siebie i rodziny, chociaż, kto wie, jak to będzie, bo widzimy, co się dzieje na świecie! Obym nie dożyła kolejnej WOJNY, bo jestem pewna „krwawa hydra” znowu by zwietrzyła swoją szansę!!!
A czy ktoś w Hrubieszowie rozmawiał z Panią o tych dramatycznych czasach, zaprosił na spotkanie z młodzieżą, w jakiś sposób dziękował, nagrodził?
– No, niestety nikt oprócz rodziny. Nigdzie nie byłam, nikt mnie nigdy nigdzie nie zapraszał, tak jak i tych, którzy wiem, że naprawdę w czasie wojny, ale i po narażali się dla Ojczyzny. Może wychodzą z założenia, że przecież nie byłam w lesie, nikogo bezpośrednio nie zabiłam, nie byłam w więzieniach, a zresztą przecież jestem, tak myślę… „Wyklęta”, a może ktoś się czegoś obawia, że w wieku 95 lat jestem jeszcze niebezpieczna. Życzę wszystkim NIGDY WOJNY, nawet unikajcie tych domowych! Uśmiechnijcie się! Życie jest pracowite, ale i piękne!
mak – Bardzo dziękuję za tą niezwykłą, chociaż dramatyczną relację z czasów, które coraz bardziej się od nas oddalają. Życzę dużo zdrowia i pogody ducha, bo na pewno zasłużyłaś na to MAMO!!!
Wywiad i opracowanie – Marek A. Kitliński (mak)
Foto – archiwum rodzinne