Wierzyłam, że ta dziewczynka żyjąca na krańcu świata spełni swoje największe marzenia i nic jej nie zatrzyma – mówi Róża Kozakowska. Mistrzyni igrzysk paraolimpijskich w Tokio opowiada, jak radziła sobie z kolejnymi przeszkodami w życiu…
Róża Kozakowska: Możemy przesuwać własne granice [WYWIAD]
Wierzyłam, że ta dziewczynka żyjąca na krańcu świata spełni swoje największe marzenia i nic jej nie zatrzyma – mówi Róża Kozakowska. Mistrzyni igrzysk paraolimpijskich w Tokio opowiada, jak radziła sobie z kolejnymi przeszkodami w życiu, wspomina o chorobach, które stały się jej częścią, a także zdradza, czy w Paryżu powalczy o kolejne złoto. Róża choruje na neuroboreliozę stawowo-mózgową oraz endometriozę. Doświadczyła też przemocy domowej. Żadna z tych przeszkód, które dla wielu osób byłyby końcem świata, nie pozbawiła jej ani marzeń, ani ogromnej pasji do życia. Od niedawna jest ambasadorką marki Decathlon, z którą wspólnie chce realizować swoje sportowe cele oraz inspirować do działania innych.
Zacznę trochę filozoficznie – czym jest dla ciebie sport?
Dla mnie to przede wszystkim siła, która dopinguje do pokonywania codziennych przeszkód. Nawet tych niewielkich, banalnych. Takich, które z czasem mogą się zamienić w większe. Uczy też cierpliwości i pokory. Pokazuje, że ciężka praca i determinacja prowadzą nie tylko do szczęścia, ale także do spełnienia wszelkich marzeń. To jeden z moich najwierniejszych towarzyszy. Pasja do sportu jest ze mną od dawna.
Od jak dawna?
Odkąd pamiętam. Czułam od zawsze, że to moje powołanie, że jestem stworzona do sportu. To było coś, co mnie uskrzydlało, dodawało sił do walki z chorobą, codziennością i innymi problemami.
Dlaczego akurat taka pasja?
Myślę, że często realizujemy się poprzez sport. Niezależnie czy uprawiamy go zawodowo, czy hobbystycznie. Dzięki niemu odkrywamy w sobie nowe pokłady siły i tak naprawdę poznajemy swój potencjał. Niektórzy zdobywają górskie szczyty, a niektórzy poznają szczyty własnych możliwości, kiedy pokonują przeszkody jakie stawia przed nimi życie. Dla mnie sport jest bardzo ważny. Podąża ze mną przez całe życie.
Już jako mała dziewczynka miałaś bardzo konkretne sportowe marzenia.
Tak, miałam 5 lat z hakiem, kiedy zaczęłam marzyć o tym, żeby zostać sportowcem. Żeby reprezentować Polskę na igrzyskach olimpijskich. Na początku oczarowała mnie jazda figurowa na łyżwach. Uwielbiam muzykę, a połączenie jej ze sportem było czymś fascynującym. Interesowało mnie też WKKW (Wszechstronny Konkurs Konia Wierzchowego – przyp. red.).
To duży rozstrzał.
Co chwilę odkrywałam różne pasje. Chciałam próbować różnych rzeczy, poznawać nowe dyscypliny i nawet jak trafiałam na jakąś granicę, to robiłam wszystko, aby ją przesunąć. Czułam też, że czego bym nie spróbowała, to szło mi całkiem nieźle.
Urodzony sportowiec.
Można tak powiedzieć. Wiedziałam, że to jest to, co chcę w życiu robić. To nie tylko pasja, ale też pokazanie, że przez sport można wszystko.
Mimo wielu talentów musiałaś wybrać jakąś specjalizację. Padło na biegi krótkodystansowe.
Tak, sprint odkryłam mając koło 11 lat, ale już trzy lata wcześniej zauważyłam, że bardzo szybko rozwijam prędkość. Szczególnie na krótkich dystansach. Co więcej, na pełnej szybkości potrafiłam przeskakiwać lub omijać różne przeszkody. Byłam bardzo zwinna. Czułam się silna i szybka. Miałam z tego dużo radości.
Miałaś sportowego idola?
Moim największym autorytetem był wówczas Usain Bolt. Zawsze chciałam być jak on. Co najmniej! <śmiech> Wiedziałam, że będzie trzeba to wypracować i będę potrzebowała dużo czasu, cierpliwości i determinacji. Sukces nie przychodzi od razu.
Inne dyscypliny poszły w odstawkę?
Oczywiście, że nie. Później przeplatał się choćby skok wzwyż. Też go bardzo lubiłam. Moje życie to był sport. Nie było zawsze piękne i barwne. Nauczyło mnie jednak tego, jak przetrwać. Sport był w nim nawet wtedy, kiedy o tym nie wiedziałam. Im byłam starsza, tym częściej zauważyłam, że to, co dla innych było ciężkie, dla mnie było pestką. Pokonywanie jakichkolwiek przeszkód nie stanowiło dla mnie problemu. Robiłam to codziennie. Moje życie było ich pełne, ale ukształtowało mnie na silną, wysportowaną osobę. W sporcie musisz być twardy i gotowy na upadek, a każdy z nich jest początkiem czegoś dobrego. Powiedziałam kiedyś, że to od nas zależy, gdzie leży nasza granica, ale tak naprawdę, jeśli tylko mamy odwagę o to zawalczyć, to możemy ją przesuwać.
Szybko osiągałaś kolejne sukcesy i zdobywałaś wyróżnienia. To prawda, że musiałaś je ukrywać, kiedy wracałaś do domu?
Nie do końca. Media powtarzają, że musiałam chować medale u koleżanek, a to nieprawda. Zazwyczaj zostawiałam je w szkole, bo to najczęściej były puchary, które ciężko było schować. Medale jakoś przemycałam. W domu sport faktycznie nie był mile widziany. Dla mnie świadomość zwycięstwa jest kluczowa. Nie interesowało mnie czy będę miała trofeum przy sobie czy nie.
A jak mama podchodziła do twojej pasji?
Moja mama zawsze mnie dopingowała! Pamiętam jak kiedyś się bardzo zmartwiła, gdy wróciłam z meczu piłki ręcznej cała poobijana. Nie chciałam dać za wygraną, choć rywalki były trochę większe. Wyglądałam jakby ktoś mnie nieźle poturbował <śmiech>. Byłam jednak kapitanem drużyny i musiałam walczyć. Pokazać charakter i poderwać drużynę do walki.
Mówisz o przeszkodach, które pokonałaś z niezwykłą lekkością, a wiele osób nie podniosłoby się po takich ciosach. Skąd u ciebie ta siła?
Życie nas uczy. Przez cały czas. Jeśli dostaniemy wszystko od razu, to zbyt często wychodzimy z założenia, że dużo rzeczy nam się po prostu należy. Przez to bywamy niezaradni. Bo skoro nie musieliśmy o coś walczyć, to nie będziemy wiedzieć jak to zrobić. Sami sobie stworzymy wrażenie, że wszystko spada z nieba. To bardzo duży błąd, który w konsekwencji sprawia, że przestajemy być wdzięczni. A bez tej wdzięczności nie będziemy potrafili cieszyć się małymi, ale też większymi rzeczami. Dla mnie los był taki, jaki był. Dzisiaj jako dorosła kobieta patrzę na to inaczej, ale jako dziecko też nie byłam obrażona na wszystkich, tylko przyjmowałam to na klatę. Nie chciałam się poddawać, nie pozwoliłam sobie na to. Zamiast uznawać, że świat jest przeciwko tobie, lepiej powiedzieć sobie: „Ok, upadłem, ale teraz pokażę jak się podnieść i zawalczyć o siebie i swoje marzenia.” Miejsce, w którym się urodziłam i rodzina, do której trafiłam, niczego nie przekreśla. Ani pochodzenie, ani język, ani nawet twoi bliscy nie decydują o Twojej wartości.
Co o niej zatem decyduje?
Marzenia. Zawsze byłam marzycielką. Nawet jeśli ludzie dziwnie na to patrzyli. Oczywiście często było mi przykro, ale zawsze wierzyłam w siebie. Wierzyłam, że ta dziewczynka żyjąca na krańcu świata spełni swoje największe marzenia i nic jej nie zatrzyma. Wszystko to dzięki nim i odwadze do ich realizacji. A jak walił się jakiś most, to nie oglądałam się za siebie tylko budowałam następny. Nawet zakrwawiona i poturbowana patrzyłam dalej przed siebie. To jak będzie wyglądało nasze życie zależy od nas. Może być szare i ponure jak mglista, ciemna noc, a może też być piękne i barwne jak tęcza. Zawsze chciałam dokonać czegoś, co wszystkim wydawało się niemożliwe. Żeby udowodnić, że „niemożliwe” nie istnieje. To my stawiamy sobie granicę. Warto walczyć, bo dopóki próbujemy – jesteśmy zwycięzcami.
Nawet jeśli się nie uda?
Podjęta walka zawsze skutkuje jakąś zmianą. To nie jest też tak, że jestem robotem i nie ma gorszych dni. Są, ale zamiast skupiać się na nich, wolę powiedzieć sobie, że jutro będzie dużo piękniejszy dzień. Będę się lepiej czuć. Po co mam się smucić? Przecież to nic nie zmieni.
Od wielu lata zmagasz się z chorobami. Jak się teraz czujesz?
Choroby są częścią mnie. Zawsze będą. Czasem jest ciężej, czasem lżej, ale staram się nie narzekać. Jak mam gorszy dzień i jestem wypompowana, to daje sobie odpocząć. Przede mną bardzo ważne starty. Jestem po ciężkiej operacji. Powrót do treningów nie jest łatwy, ale nigdy nie jest łatwo w takiej sytuacji. To kolejna lekcja, którą przyjmuję i wiem, że będzie coraz lepiej. Pod koniec sierpnia wybieram się na zasłużone wakacje.
Ty po swoje marzenia sięgałaś z niesamowitą determinacją. Bardzo trudne dzieciństwo, później ciężka choroba, z którą walczysz do dzisiaj. Mimo wszystko nie zrezygnowałaś ze sportu. Zmieniłaś jednak dyscyplinę na skok w dal i na Mistrzostwach Świata w 2019 roku zdobyłaś… 4 miejsce. Sportowiec z twoim charakterem i historią może do tego wyniku podchodzić różnie.
Pamiętam to jak dziś. Byłam na zgrupowaniu w Valencii. Odezwała się endometrioza, która już wtedy była zaawansowana. Lekarz przed samym startem twierdził, że nie powinnam brać udziału w zawodach. Nie chciałam rezygnować. Zapewniłam mu, że jeśli cokolwiek się wydarzy po pierwszym skoku, to rezygnuje. Wychodziłam na tor z ogromnym bólem. Dostałam zastrzyk, który trochę mnie otumanił, ale pozwolił mi w ogóle na start. Dostałam szansę. Ktoś we mnie uwierzył i pojechałam na mistrzostwa. Robiłam co w mojej mocy. Musiałam.
Miałaś cel na te zawody?
Wiedziałam, że złoto i srebro były poza moim zasięgiem tamtego dnia, ale celowałam w brąz. Chociaż powtarzałam sobie, że czwarte miejsce w takiej sytuacji też da mi dużo szczęścia. Tak też było. Byłam z siebie bardzo dumna. Ten start zapewniał naszej reprezentacji miejsce na igrzyskach. Nie było pewne wtedy, czy to miejsce zajmę ja, czy któraś z moich koleżanek. Bo niestety moje zdrowie było wówczas bardzo niepewne.
Lekarz pogratulował występu?
Skwitował mój występ jednym słowem – „szacun”. Jego zdaniem niejedna osoba nie dałaby rady wyjść z pokoju, a ja zrobiłam 100% normy albo i więcej. Byłam z siebie bardzo dumna. Może też lekko zawiedziona, bo jestem ambitna i dążę do tego, żeby piąć się jak najwyżej. Nie dlatego, że jestem zachłanna. Chodzi o to, żeby pokazać, że bez względu na chorobę czy cokolwiek – możemy dalej walczyć i piąć się bardzo wysoko. Najgorsze co można powiedzieć w takiej sytuacji to: „A na pierwsze miejsce to na pewno mnie nie będzie stać, bo jestem chora.” Ćwiczę, trenuję i walczę o zwycięstwo. Zawsze. Wtedy wiem, że wrócę z jakimś medalem. Inne myślenie skreśliłoby mnie na starcie. Dlatego uważam, że każdy sportowiec powinien walczyć o swoje i o to, co sprawia mu ogromną radość. Dla mnie to czwarte miejsce było sukcesem.
A pamiętasz, ile zabrakło do medalu?
23 centymetry. <śmiech>
Odpowiedziałaś bez zastanowienia. Na swój największy sukces nie musiałaś długo czekać.
Nie zgodzę się. Bardzo długo pracowałam na medale z Tokio. Ktoś mógłby powiedzieć, że to nieprawda, bo te konkretne dyscypliny tj. rzut maczugą oraz pchnięcie kulą uprawiałam krótko. Ja jednak całe życie przygotowywałam się do tego momentu. Wymarzyłam sobie ten złoty medal już jako pięcioletnia dziewczynka. Wielokrotnie wyobrażałam sobie jak to by było i jak to będzie. Wierzyłam, że dotrę do tego miejsca. Przejdę się po tym stadionie i będę mogła wystartować. Pokazać, jak walczę i że wszystko jest możliwe.
Pamiętasz chwile przed startem?
Przed występem chodziłam jak na szpilkach, bo wcale nie było pewne czy wystartuję. Na igrzyskach też byłam na środkach przeciwbólowych. Fatalnie się czułam na treningach, ale chciałam spróbować. Zrobiłam wszystko, aby w dniu zawodów być gotowa. Trochę czasu minęło od Tokio, ale dla mnie to wciąż niezwykła chwila. Choćbym całe swoje życie miała przeżyć jeszcze raz, tylko po to, żeby znowu dojść do tego momentu, to zrobiłabym to. Z uśmiechem czekałabym i pracowała dla tego pięknego, niezwykłego dnia w Tokio. Marzyłam o tym, żeby usłyszeć Mazurek Dąbrowskiego, stojąc na podium ze złotym medalem igrzysk olimpijskich. Tak się stało. Malutka, drobniutka i może nic nieznacząca osóbka sprawiła radość całemu wielkiemu krajowi.
Wspomniałaś, że te dyscypliny trenowałaś stosunkowo krótko. Czy to prawda, że na pierwszych treningach musiałaś zastąpić rzut maczugą rzutem butelką?
To śmieszne, ale tak. Zaczęliśmy uprawiać ten sport nie mając maczugi. One były bardzo trudno dostępne. Szczególnie przed igrzyskami. Pilnie potrzebowaliśmy jakiegoś substytutu. Musieliśmy sprawdzić, czy mam do tego predyspozycje i w ogóle to polubię. Butelka się sprawdziła. Już na pierwszym treningu poleciała na odległość ok. 15 metrów. Dawało to nadzieję na dobry rezultat. Teraz problemy ze sprzętem już mi nie grożą. Marka Decathlon doceniła moje sukcesy w Tokio i zaproponowała mi współpracę ambasadorską co najmniej do igrzysk w Paryżu. Więc rzucanie na treningach butelką to na długi czas tylko zabawne wspomnienie.
Ale nie zdobyłaś złota trenując tylko butelką, prawda?
Niedługo później mój przyjaciel, Rafał, przygotował nam replikę takiej maczugi. Ważyła jakieś 3g więcej od tej, z której korzysta się w trakcie zawodów. Pierwszy raz oryginalną maczugą rzucałam na mistrzostwach Polski. Troszkę inaczej leciała, ale dzięki przygotowaniu z repliką byłam gotowa. Odkryłam wtedy, że to moja dyscyplina. Przy stanie mojego zdrowia czułam się tak, jakbym się dla niej urodziła. Nie powoduje żadnych uszkodzeń, dzięki czemu mogę trenować i poprawiać swoje wyniki, ale też nie zakłócać rehabilitacji. To bardzo ważne, bo dzięki temu miłość do sportu nie kolidowała z koniecznością walki o powrót do zdrowia. Rzut maczugą daje mi radość. Do każdej próby podchodzę z cierpliwością.
A pchnięcie kulą?
Kula jest dodatkiem. Jestem w tym trochę słabsza. Natomiast nigdy jej nie przekreśliłam i uparłam się, żeby w niej startować. Na początku sprawiała mi problemy. Minimum olimpijskie przyszło mi bardzo ciężko, ale mówiłam, że się przyłożę i będzie dobrze. Z czasem szło mi coraz lepiej. Wiedziałam, że mogę powalczyć o złoto i co zabawne do pierwszego miejsca zabrakło… no, zgadnij ile?
No ile?
23 centymetry. <śmiech>
Cóż, niedługo masz urodziny, więc życzę ci, aby następnym razem ta odległość zadecydowała o Twoim zwycięstwie.
Bardzo dziękuję!
Spodziewałaś się sukcesów w Tokio?
Wyjeżdżając na igrzyska mówiłam, że jadę po dwa „cacyki” – złoty i srebrny. Mój przyjaciel Rafał myślał podobnie. Tak się stało.
Po igrzyskach twoja historia wzruszyła miliony Polaków, którzy ruszyli ze wsparciem. Nie tak dawno zakończyła się np. zbiórka na Twoje pierwsze mieszkanie założona przez Michała Pola.
Poznałam wielu wspaniałych ludzi, ale Michał Pol to niezwykły człowiek. Przyjaciel. Już na igrzyskach wymieniliśmy wiele słów i bardzo dobrze nam się współpracowało. To wspaniała osoba o ogromnym sercu. Mam ogromne szczęście, że poznałam bardzo dużo ludzi o pięknych sercach. To bardzo budujące. Tyle aniołów jest jeszcze na naszym świecie. Bardzo wam wszystkim dziękuję!
Na koniec chciałbym spytać o przyszłość. Czy planujesz występ na igrzyskach olimpijskich w Paryżu?
Na 95% tak. Na pewno bardzo chcę wystąpić i w pchnięciu kulą i rzucie maczugą. Nie mogę jednak nic obiecać, ale proszę mi wierzyć, że bardzo chcę to zrobić. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Liczę na to, że moja forma będzie rosła i będę mogła znowu pokazać, że niemożliwe nie istnieje. Tym razem chcę przywieźć dwa złote medale i znowu ucieszyć serca Polaków.
(info i fot. Marcin Bratkowski / Arskom)
Zobacz też:
Józef Wąsiel Mistrzem Europy Masters w rzucie dyskiem! [ZDJĘCIA]
Józef Wąsiel Mistrzem Europy Masters w rzucie dyskiem! [ZDJĘCIA]