Jak już wcześniej pisałem, nazywam się Cygan i 3 maja zawitałem do Werbkowic już na zawsze. Skończyłem pierwszy rok życia, ale nadal jestem niesfornym kundlem i już nieźle narozrabiałem.
Na moim podwórku jest altanka, w której spędzam mile czas, leżąc sobie na kocyku. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się po sobie, że jestem gryzoniem wszystkiego, co się tylko nawinie. „Zjadłem” 3 poduszki, suszarkę, małe radyjko, 2 koce, 2 parasolki, kwiatki w doniczkach i wszystkie dziecięce zabawki, które czekały na wnuków moich gospodarzy. Wszystko pogryzłem w drobny mak i porozciągałem po całym podwórku. Kiedy tak nabroję, to później jest mi trochę głupio, ale na pewno każdy z nas w młodości popełniał większe lub mniejsze błędy.
Mam też jeszcze jedną wadę… Otóż bardzo często skaczę, brudząc ubranie swojej pani – ale ja, w dowód mojej wierności i wdzięczności, chciałbym tylko polizać ją po policzku. I po co zaraz ta afera na cztery fajerki?
Jestem kundlem wszystkożernym – moje menu składa się głównie z karmy dla czworonogów, ale chętnie też zjadam kaszę, mięsko takie dla ludzi i nie pogardzę też zupą, która zostaje z obiadu. Od 3 maja przybyło mi na wadze, przynajmniej ze 2 kilogramy.
Jak już wcześniej pisałem, bardzo fajni ludzie są w tych Werbkowicach. Sąsiadka Renata, codziennie dokarmia mnie przez płot, a wspaniali przechodnie przy moim podwórku głaskają mnie po głowie i mówią do mnie czułe słówka. Jestem wtedy w siódmym niebie i w dowód wdzięczności macham do nich ogonkiem.
Kiedy tak sobie siedzę przy bramce, to jestem głaskany przez Gosię z osiedlowego sklepiku Anna, a pan Edek z krainy kredek woła do mnie Cyguś. Zagaduje też do mnie pan Józek z ulicy Mickiewicza. Nie wspomnę już o nieznajomych, z którymi miałem przyjemność się już zapoznać, ale nie pamiętam jak się nazywają.
Mam też przyjaciół wśród moich sąsiadów od północnej strony mojego podwórka. Codziennie wspinam się po płocie, żeby pogłaskali mnie Patryk, Oluś, Klaudia, Basia i pan Elektryk.
Czasami spacerujemy z panią po pobliskich łąkach, nieopodal dużego parku w Werbkowicach. Ostatnio przydarzyła się mi niekoniecznie fajna przygoda… Otóż, podczas spaceru zauważyłem bociana, który sobie chodził po łąkach i łapał żabki. Coraz bliżej podchodziłem do niego, bo pomyślałem sobie pogonię cię dziadu jeden, z mojego pola widzenia. I kiedy byłem już blisko niego, to wydarzyło się coś nieprawdopodobnego – otóż bocian nagle rozpostarł te swoje duże skrzydła, a ja z podkulonym ogonem uciekałem, ile sił w nogach miałem. Serce waliło mi jak oszalałe, byłem pewien, że to chyba jakiś samolot typu Boeing nad moją głową przeleciał. Później było mi trochę wstyd, bo wyszedłem przed moją panią na tchórza jakiegoś.
Nadal nie lubię być zamykany w kojcu – kocham wolność i swobodę. Nie lubię też, kiedy jestem zostawiany sam na podwórku, bo mam wrażenie, że zostawiają mnie już na zawsze.
Ogólnie rzecz biorąc, jestem szczęśliwym psem, kochającym ludzi i wszystkim czytającym ten tekst, macham przyjaźnie ogonkiem…
Danuta Muzyczka
fot. DM