23 grudnia 2024

Zmarł były kolarz Andrzej Panasiewicz

W dniu 27.08.2014 r. w wieku 62 lat zmarł były hrubieszowski kolarz Andrzej Panasiewicz. Pogrzeb odbył się dzień później, został pochowany na hrubieszowskim cmentarzu. Poniżej wspomnienia o Jego osiągnięciach kolarskich i moje własne.

Reklamy

 

Andrzej Panasiewicz

 

ur. 29 07 1952 r. w Hrubieszowie,

Reklamy

Imiona rodziców: Władysław i Katarzyna.

 

Ukończył SP nr 3 Hrubieszów, ale jeszcze przy ul. Żeromskiego i Technikum Mechaniczne w Hrubieszowie.

Reklamy

Ze sportem szczególnie zapoznał się w ogrodzie u niżej podpisanego, gdzie były próbowane liczne konkurencje sportowe, a szczególnie lekkoatletyczne, ze skokiem o tycze włącznie.

Andrzej kolarstwo trenować zaczął w 1967 r. Reprezentował LZS Hrubieszów, nieco później LKS „Świt” Hrubieszów. Z działaczy szczególnie pamiętał Franciszka Skierskiego, Andrzeja Kulczyńskiego, Edwarda Szozdę i lekarza sportowego Lecha Szymańskiego.

Trenował sam, oprócz niego, też sami, m.in. trenowali jeszcze Bronisław Muzyczka i Edward Telecki. Na zawody jeździli najczęściej Żukiem z Hakonu, przykrytym plandeką, kierowcą najczęściej był p. Henryk Zezula.

20 marca 1969 r. otrzymał licencję kolarską – młodzik, wydaną przez Lubelski Okręgowy Związek Kolarski.

Bardzo dobrze szło mu w wyścigach przełajowych, wygrał m.in. w 1970 r. w Lublinie, pokonując wówczas reprezentanta Polski Krzysztofa Steca. Rywalizował w wielu zawodach kolarskich na szosie, m.in., w wyścigach: po „Ziemi Lubartowskiej”, po „Ziemi Puławskiej”, „Kuriera Lubelskiego i Startu”. Na nagrody otrzymywał dyplomy, puchary, medale, suweniry.

W 1971 r. na wyścig po „Ziemi Włodawskiej”, w związku z brakiem transportu pojechał swoim rowerem, podczas wyścigu on i inny zawodnik w tym samym czasie samoczynnie, zainicjowali ucieczkę z peletonu, niestety obaj jednocześnie skręcili do środka szosy i doszło do zderzenia, tamten zawodnik wylądował na nim, w stanie ciężkim Andrzej został przewieziony do szpitala we Włodawie. Niestety, przez ten przypadek kariera kolarska została zakończona.

Pierwszy rower „Huragan” dostał z klubu, drugi „Jaguar” kupił mu ojciec, a następny „Diament” kupił już sobie sam. Z klubu dostał jeszcze koszulkę i dres, większość sprzętu czy części zamienne zawodnicy kupowali sobie sami.

Wiem, że przez wiele lat prowadził sklep metalowy, ponieważ osobiście robiłem w nim zakupy. Jego Tata Władysław przez wiele lat znakomicie naprawiał rowery, przy ul. Polnej, z czego też wielokrotnie korzystałem, ponieważ wówczas był to mój środek lokomocji oprócz nóg.

 

Osobiście o Andrzeju!

Andrzej w młodości mieszkał przy ulicy Dwernickiego, blisko Sławęcina, czyli niedaleko ode mnie, ponieważ ja na Słowackiego. W związku z tym, że organizowałem w ogrodzie różne sportowe współzawodnictwa, to szczególnie przybywali chłopcy, aby przystępować do tej rywalizacji. Był kilka lat młodszy ode mnie, ale to nie przeszkadzało w naszych relacjach. Pamiętam, że kiedyś podwoziłem go po ulicy Dwernickiego  „kolarzówką”. Siedział na ramie i niestety poczułem, że lecimy w dół na szosę. Upadliśmy tak, że ja wylądowałem na nim, a on uderzył głową w asfalt, poobijał i poobdzierał oczywiście łokcie, kolana, a nawet twarz, na chwilę stracił przytomność. Na szczęście nie jechał za nami żaden pojazd, po chwili Andrzej ocknął się i pomimo, że bolało go tu i tam, nie miał pretensji i kolegowaliśmy się dalej. W rowerze od przeciążenia oczywiście wygięły się widełki, ale Tata Andrzeja przecież specjalista, przywrócił rower do sprawności i szaleliśmy na nim nadal.

Każdy z nas dorósł, zmienił miejsca zamieszkania, ja trenowałem lekkoatletykę, kontakt systematyczny urwał się, spotykaliśmy się sporadycznie, przypadkiem lub w sklepie. Najważniejsze, że zawsze czuliśmy do siebie szacunek, poważanie, rozwagę, pamiętaliśmy o sobie, bo po prostu Andrzej dla mnie był bliskim kolegą z lat młodości, sympatycznym, miłym, koleżeńskim, nawet pomagał mi przy rożnych pracach w ogrodzie, czy na podwórku.

 

Lecz najgorsze jest to, że muszę pisać o kolejnym zmarłym młodszym koledze i to sportowcu, to boli.

No cóż, nie wiedziałem, że zmarł, dlatego nie byłem na pogrzebie i tą drogą składamkondolencje Jego Rodzinie,

 

a Ty Andrzeju

Żegnaj i Spoczywaj w Spokoju!

 


Opracował kolega w/w – Marek A. Kitliński (mak)