22 listopada 2024

Stanisław Eugeniusz Bodes – Z cyklu „Chwała Bohaterom” – Dzieje Oręża Polskiego – cześć 19: „Bitwa pod Turskiem Wielkiem” – 13 II 1241

Mamy do czynienia z pierwszym najazdem Mongołów na Polskę w trakcie pierwszej połowy XIII wieku, którzy już wcześniej najechali władców księstw na Rusi, których rozgromiono w kilku bitwach. Potem przyszła kolej na nasz kraj, gdyż według planu Bajdara oddziały wroga szły dalej na zachód. Już w 1240 roku zwiadowcy penetrowali nasz kraj przeglądając brody, drogi i grody warowne, a także rozsiane po drodze wsie, badając zaludnienie pod kątem zysków i ilości przyszłych niewolników.

Reklamy

 

Stanisław Eugeniusz Bodes

Z cyklu „Chwała Bohaterom”   

Reklamy

Dzieje Oręża Polskiego – cześć 19:

„Bitwa pod Turskiem Wielkiem” – 13 II 1241.

Reklamy

To już 774 lata temu

 

Wiem, że temat nie jest Tobie obcy, bo masz na koncie klika obrazów namalowanych z tego okresu. Czy ten pierwszy, który prezentujemy jest obrazem, który się wyróżnia przedstawieniem najazdu z 1241 roku, a może jest jakiś inny powód?

 

– „Tursk 1241” jest ostatnim obrazem z serii akwarel o strasznym najeździe, które namalowałem w pierwszych latach. Zastosowałem wtedy inną metodę pracy, a także przedstawienie historii trochę inaczej niż to robiłem do tamtej pory. Przez kilka lat dojrzewałem do interpretacji historii bardziej wnikliwie stosując inne kryteria. O ile pamiętam obraz przedstawia bitwę, jaka się wydarzyła w lutym 1241 roku i która oprócz zdobycia z zaskoczenia Sandomierza i wymordowaniem jego mieszkańców była pierwszym starciem rycerzy podczas najazdu w 1241 roku. Bitwa jak wszystkie w tym czasie rozpoczynały się dobrze, rycerze walczyli zażarcie i z wielkim męstwem, jednak nie znając wcale metod i sposobów walki, jakie stosowali Mongołowie, w trakcie bitwy wpadali w różne zasadzki i ginęli z rąk bezwzględnych wojowników, których żywiołem była wojna. Dziś byśmy powiedzieli, że techniki wojny i walki doprowadzili do perfekcji jak współczesne siły specjalne wielu państw.

 

Czy można było przewidzieć manewry armii mongolskiej, która wtargnęła w polskie ziemie. Jak wyglądało rycerskie przygotowanie do starć, jakie czekały Polaków?

 

– Nie można, nie wzięto ani jednego jeńca, z którego można byłoby wydobyć zeznania, zresztą, w jakim języku. Wodzem był Bajdar, jeden z trzech braci, bo byli jeszcze Ordu i Kajdu. Wojsko było podzielone na Tumemy, hezary i omy. Dziwne dla Polaków mogło być, gdyby wiedzieli, że Mongołowie od lat trenowali różne wielkie manewry, które potem stosowali w bitwach. Następnie to samo przeprowadzali w hezarach i omah, czyli każdy wojownik wiedział w każdym momencie, co ma robić. Dochodziło jeszcze bezwzględne posłuszeństwo wojowników. Zresztą nieposłuszeństwo karano śmiercią i to natychmiast. Najbardziej doskonalono strzelanie z łuków, których każdy Mongoł zabierał trzy na każdą wyprawę.

Warto wspomnieć jak wyglądał typowy łuk używany na stepach. Łuk refleksyjny różnił się od łuku równikowego tym, że ramiona były wychylone w kierunku grotu strzały, dopiero nakładanie cięciwy powodowało wygięcie ramion do tyłu, co z kolei dawało większą sprężystość i wielokrotnie większą siłę i energię. Taki łuk budowano z kilku warstw drewna, rogu i ścięgien zwierzęcych. Sam łuk nie był duży, ale za to bardzo przydatny i wygodny do strzelania z konia w pełnym galopie. Ćwiczono w każdej chwili i robiono zawody, a najlepszy łucznik otrzymywał tytuł „mergen”, czyli najlepszego strzelca.

            Rycerze polscy także ćwiczyli, ale były to indywidualne ćwiczenia w gronie rycerzy z giermkami i własną służbą w obrębie swoich dworów. Era turniejów dopiero się rozkręca, gdzie rycerze mogli się popisywać swoimi umiejętnościami. Pewne ćwiczenia i formę fizyczną dostarczały polowania na grubego zwierza, gdzie ryzyko było dużo większe. Rycerze, gdy działali w zwartych szykach i atakowali w grupie byli bardzo trudnym przeciwnikiem nawet dla Mongołów.

 

Kto wystąpił w tej bitwie, gdy przeciwnik i jego sposób walki były nieznane?

 

– Byli to rycerze Ziemi Sandomierskiej i krakowskiej, którymi dowodził wojewoda Włodzimierz. Oczywiście, nie były to siły wystarczające do pokonania takiego przeciwnika, który celowo nie ujawniał wszystkich oddziałów, za to później w nieoczekiwanym momencie świeże zagony runęły na zmęczonych polskich rycerzy.

            Ogólnie panowało między rycerstwem przekonanie, byle się trzymać w kupie, a z każdej sytuacji znajdzie się wyjście. Było to bardzo błędne rozumowanie, które zemściło się strasznie w tej i w kilku następnych bitwach także. Trzeba było sporo lat zanim polskie rycerstwo nauczy się walczyć z tak groźnym wrogiem.

 

Ale sama bitwa na początku była pomyślna, dlaczego w takim razie walka potoczyła się odwrotnie do planu?

 

– Muszę zacząć od początku, Tursko Wielkie rozsiadło się przy starym trakcie. Najstarsza część wsi leżała przy drodze idącej na południe, sama okolica była lekko pofałdowana ułatwiająca skryte podejście oddziałów. Idące w ślad za Mongołami rycerstwo krakowskie odnalazło dzikich wrogów, którzy właśnie w tej wsi przy źródle zatrzymali się na odpoczynek.

            Rycerze podeszli skrycie, szybko sprawili szyki i bez większych ceregieli ruszyli po cichu stępa. Nawet konie nie parskały, jakby też chciały utrzymać atak w tajemnicy do końca. Dopiero kłus zaalarmował nieprzyjaciół, których dowódcy gwizdkami zaczęli podrywać swoich wojowników. Wszyscy wskakiwali na konie zbierając się w swoje hezary. Rycerstwo Polskie przeszło w galop, pochyliło włócznie i z impetem wbiło się w szeregi Mongołów, którzy nie zdążyli jeszcze sprawić szyków. W momencie uderzenia setki Mongołów poleciało na ziemię strąceni włóczniami, którymi rycerze władali bardzo dobrze. Owa broń była wielokrotnie używana, to nie późniejsze kopie, które służyły do jednorazowego uderzenia. Szarży polskich rycerzy nic nie mogło wstrzymać, krzycząc zawołania rodowe parli naprzód, roznosząc wroga w indywidualnych starciach. Zrobił się też tłok, bo coraz więcej Mongołów wkraczało do bitwy.

 

Jak widzę bitwa zaczęła się pomyślnie, zaskoczono wroga, który do tej pory na ogół sam wszystkich zaskakiwał?

 

– Po pół godzinie twardej walki rycerze walcząc mieczami i toporami coraz więcej wrogów posyłali na ziemię, coraz więcej koni mongolskich biegało bez jeźdźców. Nie wytrzymali wojownicy takiego naporu i rzucili się do ucieczki. Rycerze nie znając podstępów mongolskich ruszyli w pogoń. We wsi na placu pozostał cały tabor przepełniony jeńcami i zrabowanym dobrem, które padło łupem zwycięzców. Część rycerzy rzuciła się przecinać pęta wziętym w niewolę ludziom, inni zaczęli dobierać się do łupów zgromadzonych na wozach.

            Jednak cały hufiec krakowski na czele z wojewodą dalej ścigał uciekających Mongołów, którzy wiali na północ, gdzie wpadli na trakt, którym popędzili jeszcze szybciej.

 

Jak wygląda cały podstęp, widać, że rycerze nie dogonią wroga, który po pewnym czasie ucieczki ma coraz większą przewagę?

 

– Mamy w tym przypadku z doskonałą organizacją nieprzyjaciół ze stepów. Którzy pozostawiają tabor w nadziei, że część ścigających pozostanie w miejscu skuszona pozostawionymi skarbami. Doświadczenie wodzów mongolskich przewidziało, że i w tym przypadku będzie podobnie. Przecież Polacy nie znali ucieczek, z których na dalekim wschodzie słynęli dzicy jeźdźcy. Którzy już dawno mogli oderwać się od goniących rycerzy, jednak nie czynili tego, będąc blisko ścigających, którym się wydawało, że jeszcze trochę wysiłku i dopadną tych skośnookich diabłów. Jak wtedy o Mongołach mówiono.

            Pościg polskich rycerzy rozciągnął się niebezpiecznie w długą kolumnę i pojedynczych jeźdźców. Na czoło wysunęli się najbogatsi rycerze siedzący na najlepszych koniach. Mongołowie uciekali strzelając z łuków do tyłu, a że robili to jak mistrzowie coraz więcej koni rycerskich galopowało bez jeźdźców, coraz więcej zbrojnych zostawało pieszo po stracie koni.

            Nikomu z Polaków nie przyszło do głowy, że taki pościg jest trochę dziwny. Owszem dopadają wrogów mających gorsze czy też ranne konie, którzy w starciu sam na sam lecą na zaśnieżoną ziemię. W ferworze walki nie zauważono wielu rzeczy, które doprowadziły potem do klęski.

 

Przecież taką pogoń można było przerwać, uporządkować szeregi i zawrócić?

 

– Oczywiście, wojewoda Włodzimierz powinien to już uczynić po dwóch kilometrach, ale wszyscy myśleli, że zwycięstwo jest blisko, byle jeszcze trochę wysiłku. Aż doszło do najgorszego, raptem uciekający zniknęli, najbliżej goniący rycerze usłyszeli ostre dźwięki kościanych gwizdków. Po przebyciu wzgórza ujrzano, że uciekające w panicznym strachu oddziały Mongołów łączą się w swoje oddziały, zataczają koła i już we wzorowym szyku szykują się do ataku. Stać! Zatrzymać się! Wrzasnęli polscy dowódcy chorągwi, ale było to za późno, w bok długiej kolumny polskich rycerzy, mniej więcej w środku wbił się bardzo duży oddział wojowników z zasadzki i w jednej chwili przepołowił polski hufiec na dwie części. Setki konnych Mongołów rzuciło się całymi gromadami na Polaków, którzy bezwładnie zbijali się w gromady. W jednej chwili dziesiątki polskich zbrojnych zginęło ściągniętych z koni, ostrzelanych z łuków i dobitych na ziemi.

Mongołowie nie uznawali honorowej walki jeden na jednego, rzucali się zawsze w kilku na przeciwnika. Wynik mógł być łatwy do przewidzenia, należało tylko za wszelką cenę pokonać nieprzyjaciela.

 

Musi upłynąć dużo czasu, zanim rycerze polscy nauczą się walczyć z nowym, groźnym i nieznanym przeciwnikiem, którzy wszystko robili inaczej. Czy dramat pierwszego najazdu musiał przynieść tyle nieszczęść?

 

– Ci, co przed chwilą uciekali przerażeni, zawrócili i od czoła uderzyli na niespodziewających się tego rycerzy. Dwie otoczone grupy Polaków w rozpaczliwej obronie próbowały się połączyć. Wojewoda Włodzimierz trochę za późno zorientował się w tragicznej sytuacji i po zebraniu najbliższych rycerzy z początku pościgu uderzył całą mocą do tyłu na pierścień Mongołów, którzy mimo przewagi nie byli w stanie sprostać determinacji rycerzy. Po krótkiej, ale bardzo krwawej dla obu stron walce, Polacy przebili się przez wrogie szyki, uchodząc od krwawego miejsca i o dziwo nie bardzo ścigani przez wrogów.

Jednak po krótkiej przerwie ukazały się nowe hezary, które zatrzymały rycerzy, a masa burych postaci wojowników rzuciła się na Polaków, którzy w nierównej walce odpierając ataki zginęli do ostatniego. Kroniki podały, że mężnie poległ w boju rycerz Michał Przedwojowicz. Mongołowie także ponieśli ciężkie straty w ludziach, zginęło wielu wojowników i koni, utracono część taboru, w którym były zrabowane skarby ze zdobytego Sandomierza, okolicznych dworów oraz wsi.

 

Czy po takiej bitwie, chociaż zakończonej klęską, była jakaś szansa odwrócić losy i uchronić kraj przed dzikimi hordami?

 

– Wszyscy, co nie byli w polu, chronili się w miastach i grodach warownych. Wszystkie klasztory czy posiadłości wielmożów były otoczone murem, palisadą i fosami wypełnione wodą, która jednak o tej porze roku mogły być zamarznięte. Zresztą Mongołowie byli także specjalistami od zdobywania miejsc warownych, gdy mieli czas. Wtedy budowali machiny oblężnicze i dzięki którym dość szybko opanowywali zamek czy miasto.

            Dlaczego w tej bitwie zginęli prawie wszyscy rycerze i zbrojni, bo walczyli z honorem do końca i nie poddali się, zresztą wszystkich zbrojnych Mongołowie mordowali od razu.

            Ta w końcu mało znana w sumie bitwa była dla napastników bardzo ciężką, którą okupili dużymi stratami, że aż odnotowano to w dalekich Chinach jako bitwę pod „Tuli – sseko”.

            Może kiedyś przedstawię ostatnią bitwę pod Legnicą z tego samego roku. Bitwę, jaką stoczyło rycerstwo z kilku dzielnic na czele swoich książąt. Przybyły, co nie wszyscy wiedzą nawet posiłki krzyżackie. Jednak to już inna historia, którą kiedyś omówimy jak czas pozwoli.

 

W prezentowanej galerii zobaczymy:

 

1. „Bitwa pod Turskiem Wielkiem” – 13 II 1241, karton akwarela 69×100 cm (1984) nr inw. 216

2. „Miara koła” – 1232, karton akwarela 64×100 cm (1974) nr inw. 65

3. „Tatarzy na Podolu”, ol. pł. 35,5x50cm (1998) nr inw. 535

4. „Szarża rycerstwa polskiego” XIV w., ol. pł. 66,5×125,5 cm (1997) nr inw. 511

5. „Goniec chana”, karton akw. 42 x 50 cm (1977) nr inw. 90

 

Chciałbym w tym miejscu na zakończenie drugiego odcinka 2015 roku przypomnieć internautom, że nawet stosunkowo niewielkie wydarzenia historyczne prezentowane w obrazach urastają po latach do miana symbolu w sztuce czy w historii i wcale nie potrzeba do tego wielkiego formatu. Przeczytałem sporo książek o życiu i podbojach Czyngis – chana, a także utkwiły mi w pamięci podróże słynnego Marco Polo i jego pobyt na dworze Kubilaj – chana, władcy mongolskiego, który podbił Chiny. Także dzieje najazdów tatarskich w średniowieczu po to, żeby od samego początku śledzić wszystkie następujące po sobie wydarzenia. Dobrze się czuję, gdy przed malowaniem mam odpowiednią wiedzę, która pomaga mi w pracy.

 

„Cóż może człowiek współczesny uczynić wspanialszego przodkom swoim, jak tylko przywrócić pamięć o nich. Zatrzymać czyny bohaterów w czasie, żeby wszyscy ludzie dookoła i potomkowie dawnych herosów mogli o tym wiedzieć i być dumni z ich poczynań”.

                                                                                                    – Stanisław Eugeniusz Bodes

 

Przytoczyłem specjalnie te słowa, które już na zawsze kojarzyć się będą z naszym malarzem – batalistą, który mieszka wśród nas, będące kwintesencją Jego długotrwałej pracy historycznej w malarstwie. Trudno też będzie innym artystom w naszych czasach znaleźć w tej materii bardziej szlachetniejsze słowa!

 

 

Zdjęcia:

Zofia Bodes, Andrzej Panasiewicz i Stanisław E. Bodes

Wywiad:

Marek Ambroży Kitliński

Opracowanie:

Stanisław E. Bodes i Marek A. Kitliński

 

 


 

Czytaj również – (Galerie):

Stanisław Eugeniusz Bodes „Chwała Bohaterom – Dzieje Oręża Polskiego”, część 18: „Strianna 1443 – Warna 1444”

Stanisław Eugeniusz Bodes „Chwała Bohaterom – Dzieje Oręża Polskiego”, część 17: „Berezyna 1812”

oraz

Wydania specjalne

Stanisław Eugeniusz Bodes – „Chwała Bohaterom” – Dzieje Oręża Polskiego – Wydanie specjalne nr 5 – W 100 – rocznicę wybuchu I Wielkiej Wojny Światowej” – 1914 – 1918