27 kwietnia 2024

Wywiad z Andrzejem Pakułą z Teatru Piosenki Młyn, a jednocześnie… organistą!

Cieszący się dużym uznaniem już nie tylko w swoim mieście za swój wysoki poziom od 5 lat Teatr Piosenki Młyn z Hrubieszowa składa się z wielu osób, ale w tworzeniu spektaklu i na scenie stanowią jedną drużynę, lecz każda z tych osób inaczej przeżywa przygotowania, występy zespołu, własne czy spędza czas wolny. Dlatego dzisiaj wywiad z kolejnym członkiem Teatru, p. Andrzejem Pakułą, prywatnie organistą w kościele p.w. Ducha Świętego w Hrubieszowie, co też jest zaskakujące i… ciekawe.



Wywiad z p. Andrzejem Pakułą z Teatru Piosenki „Młyn”, a jednocześnie… organistą!

 

Kto był pomysłodawcą założenia Teatru Piosenki „Młyn”?

– Ojcem teatru był (i jest) Adam Szabat!

 

W którym to było roku ?

– Październik – listopad 2007 roku.

 

Czyli minęło… ?

– Ha, ha… 5 lat. W ubiegłym roku. Na jesieni.

 

Jak pan się czuje przed występem, w trakcie i po?

– Trudno powiedzieć… przed występem – trema, w trakcie napięcie, a po – ulga, wielka ulga.

I pewna satysfakcja, że „wtopiło” się mniej razy, niż się wydawało.

Niestety, im człowiek starszy, tym bardziej świadomy odpowiedzialności za słowo i dźwięk – a co za tym idzie – bardziej zestresowany. Ale przecież wielu z nas lubi „sporty ekstremalne”. Nie jest też inaczej i ze mną.

 

Jest pan scenarzystą, kompozytorem, aranżerem, narratorem oraz wykonawcą, w czym pan czuje się najlepiej?

– Scenarzystą jestem z przypadku, kompozytorami byli np. Bach i Grieg (ja tylko układam dźwięki w melodie), aranżerem też nie jestem – to działka i konik Tomka Bruno – Brudnowskiego.  Natomiast narratorem i wykonawcą bywam, bo ktoś musi to robić – nie mam „parcia na sitko” :).  Najczęściej wykonuję utwory Maćka Łyko i moje własne, (gdy nikt nie chce ich wziąć „na klatę”). Jednak najlepiej się czuję jako autor tekstów.

 

Skąd pan czerpie „wenę” do swojej twórczości?

– Nie powiem nic oryginalnego: z życia, refleksji nad nim, ale też z wrodzonej, acz naprawdę nieszkodliwej złośliwości i doraźnej potrzeby, (bo „mus jest”).

 

Które sztuki Teatru Piosenki „Młyn” uważa pan za najbardziej udane i dlaczego?

– Hmm… chyba trzy (Boh Trojcu lubit’) „Pamiętnik z miasteczka ‘H’”,  „Tango la’foch’”. Zwłaszcza, że ta ostatnia w całości (no, oprócz części piosenek) została popełniona przeze mnie i mam do niej stosunek jak najbardziej „ojcowski” i „Przeczekalnia”, bo z „gadająco-śpiewającego” przemieniłem się w „faktorującego”.


Co po przez teksty, muzykę i wykonanie, chcecie przekazać dla, już licznej Waszej publiczności?

– Osobiście myślę, że najważniejszą rzeczą jest przeniesienie widza w inną rzeczywistość.

Takie, trochę, pójście do nikąd i pomyślenie w bok. Chcemy naszej publiczności podarować odskocznię od rzeczywistości i rozrywkę bez tępego rechotu.

 

 Które ze swoich utworów szczególnie poleciłby pan czytelnikom LubieHrubie i dlaczego?

– Oj… trudno mi wskazać konkretnie. Może mój „cykl historyczno-obyczajowy”: „Zapaszek historii”, „Finał”, „O, Jakubie” oraz „Dumka i Kozak” A dlaczego? – Bo ucząc – „śmieszy, tumani, przestrasza”.

 

Wydaliście płytę, co pan o niej powie i czy można ją jeszcze nabyć?

– Jest to nasza pierwsza płyta i – jak dotąd – jedyna. Umieściliśmy na niej piosenki z „Pamiętnika…”

Nic więcej nie dodam; płytę można nabyć w Agencji Artystycznej „Bruno” lub przez naszą stronę internetową www.mlyn.lubiehrubie.pl. Kto ciekaw – niech przesłucha i sam wyrobi sobie o niej zdanie.

 

Siłą Teatru Piosenki Młyn jest to, że prezentujecie swoje przemyślenia, utwory, pomysły?

– Jak najbardziej tak. I szczerość przekazu. Zawsze jesteśmy sobą, ze wszystkimi naszymi niedostatkami i nadmiarami. Nawet, gdy „kreujemy” coś na scenie, to ma to silny stygmat naszych osobowości. Wszyscy staramy się wchodzić na scenę „we własnych butach”.

 

Co może pan powiedzieć o publiczności, która przybywa na Wasze spektakle, koncerty?

– Jesteśmy, prawdopodobnie, najszczęśliwszą tego typu grupą w okolicy :). Mamy majątek w postaci wiernych widzów, którzy są zawsze z nami i to, bynajmniej, nie tylko członkowie naszych rodzin.

Nasza publiczność to dowód na to, że „mniej” znaczy „więcej”. W artystycznej „niszy”, a w zasadzie „studni”, w której „Młyn” się znajduje, każdy widz to skarb. Skarb, bo to odbiorca wyrobiony literacko i artystycznie, którego myślenie nie boli i bardziej od kolejnego kabaretowego show woli rozrywkę intelektualną.

 

Czy były jakieś zaskakujące sytuacje przed występem, w trakcie, po…?

– Niewątpliwie taką sytuacją były niezamierzone, a spektakularne efekty pirotechniczne podczas jednego z przedstawień w ubiegłym roku. W połowie programu z hukiem eksplodowała i zapłonęła aparatura nagłaśniająca, napełniając całe pomieszczenie kawiarni HDK dymem; zgasło światło, rozpłakały się dzieci… Ale „psy szczekają, a karawana jedzie dalej” – spokojnie dobrnęliśmy do końca, bez żadnej szkody dla widzów i programu. Chyba nikt przed nami nie miał takiej oprawy występu :). Przy okazji dziękujemy panu Krzysztofowi Zawiszy za opanowanie i skuteczną zaradność, bo byłby klops.

 

Jakie są plany, co do dalszego repertuaru Teatru Piosenki Młyn?

– Właśnie jesteśmy w trakcie prób czytanych onirycznej sztuki pod roboczym tytułem „Kapibara” autorstwa Adama Szabata. Piszemy do niej piosenki, rozważamy „koncepcje inscenizacyjne” itp.

 

Pierwsze pana występy były, już … i w jakiej roli?

– W przedszkolu, w jasełkach – rola króla Melchiora, czy Kacpra? – Nie pamiętam dokładnie…

 

Gra pan na organach w Kościele Ducha Świętego w Hrubieszowie, co pan o tym zajęciu opowie?

– To rodzaj powołania, pasji również, gdyż posługa ta wymaga pewnych predyspozycji psychicznych i szczególnego (jak to się pięknie mówi) rozmiłowania w sprawach sacrum, a o tym, co dotyczy sfery ducha, mówić jest najtrudniej. Kocham to robić i to jedyny sposób na zwerbalizowanie mojego stanu. Zrozumieć to potrafią tylko organiści (niestety) i idę o zakład, że mało, który z nich odpowie, dlaczego lubi to robić. Nie – dlaczego robi – bo motywacje mogą być różne, ale – dlaczego lubi…

Zajęcie to organizuje mi czas „w sposób nieco przewrotny, gdy inni świętują w gronach swych rodzin – ja jestem w kościele, gdy oni pracują, ja mając nieco więcej wolnego czasu, nadal znajduję się „w pracy”, mimo, że w domu, bo to, co słychać podczas mszy to jedynie skromny wycinek „organistowania”. Pieśni i akompaniamenty same się nie „nauczą” i nie „przećwiczą”. 

To powołanie zaborczo wypełnia życie, podporządkowując sobie nawet sfery pozornie z nim niezwiązane, jak życie rodzinne, towarzyskie i rozrywki.

Właśnie sobie uświadomiłem, jak cierpliwą i tolerancyjną mam żonę…

 

Czy jest jakaś różnica w występach na scenie a podczas pracy w Kościele?

– Jest, bo różni się cel „muzycznej aktywności”. Myślę, że jednak „mielenie w Młynie” zaspokaja pewną wewnętrzną próżność i z natury jest ludyczne. Granie i śpiewanie w kościele uwzniośla i napełnia jakąś błogością (wiem, że brzmi to staroświecko), choć stres w tym fachu jest stałym towarzyszem. Cudownym doświadczeniem jest współpraca celebransa, organisty i ludzi w kościele – to właśnie liturgia – współdziałanie, „czyn ludu”.

 

Co sądzi o pana występach na scenie proboszcz Parafii?

– Ks. Kan. Wiktor Koziński, jest człowiekiem otwartym i cieszy się, wręcz jest dumny, gdy ktoś z jego parafian coś osiągnie, może się czymś pochwalić, nie spoczywa na laurach. Staram się by zajęcia w „Młynie” nie kolidowały z moimi obowiązkami zawodowymi. Gdy już tak się stanie – zawsze mogę liczyć na wyrozumiałość i pomoc ks. Proboszcza. Nigdy nie dał mi odczuć, że robię coś niestosownego, przeciwnie, po cichu kibicuje „Młynarzom”.

 

Pisze pan też wiersze, jeżeli tak, to proszę jeden dwa zaprezentować?

– Uważam, że znam się na sztuce i właśnie z tego powodu staram się nie obwieszczać publicznie swoich „dzieł”. Znam swoje miejsce w szeregu. Ale dla pana, panie Marku, żeby nie przynudzać  przytoczę trzy moje klasyczne limeryki (trzeci z gatunku „dirty”, za co z góry przepraszam, ale za to z elementem sportowym):

 

Bestseller

raz student z Martyniki

polubił limeryki

lecz problem w tym

że klecąc rym

nie odkrył ameryki

 

Filozof

znany z Królewca myśliciel

stanąwszy na wiedzy szczycie

w dół spojrzał bezradnie

i przeklął szkaradnie

bo kantem puściło go życie

 

Deja vu

wieczorem Irlandczyk z Belfastu

po kuflach Guinessa czternastu

choć dystans był krótki

nie dobiegł wygódki

i w spodnie się pozbył balastu

 

Czy ma pan czas na jeszcze jakieś hobby?

– Moim głównym hobby stał się „Młyn” i moja „tfurczość” z nim związana: piosenki, teksty, afisze, foldery, itp. Ale chciałbym jeszcze kiedyś wrócić do pisania ikon, co mnie zawsze duchowo „pionizowało”, a czego z braku czasu, niestety, nie robię.

 

Co pan słucha z muzyki w domu?

– Słucham wszystkiego po trosze. Choć klasyka, jazz i piosenka aktorska/kabaretowa to moje ulubione typy.

 

No to w końcu niech pan zdradzi czytelnikom LubieHrubie, ile pan zarobił za występy w ”Młynie”?

– Normą jest, że za hobby się płaci, lub przynajmniej doń dokłada. Za wszystko, co robimy (nowe elementy scenografii, kostiumów, afisze, foldery, płyty, wynajem transportu) płacimy z własnej kieszeni. Pieniądze, jeśli się pojawiają w postaci jakichś „donacji”, trafiają do „teatralnej skarpety”, by (w przyszłości) mniej dokładać do tego hobby.

 

Czyli, kiedy, gdzie i o której występ Jubileuszowy Teatru …?

– Zaległy koncert pt.: „5” odbędzie się 14 kwietnia (niedziela), o godz. 19.00, w sali widowiskowej HDK.

 

Co zaprezentujecie?

– Wszystko, co najlepsze nam się „popełniło” w ciągu pięciu lat. Wystąpimy w naszym obecnym składzie: Katarzyna Sowierszenko-Gil, Monika Jarmoszczuk, Tomasz Brudnowski, Adam Szabat, Maciej Łyko, moja skromna osoba.

Wspomogą nas byli członkowie „Młyna”: Anna Fietko, Kamila Wróbel, Karolina Drewnik, Mateusz Kłak. Liczymy, że przybędzie nasz gość honorowy, poeta i satyryk Krzysztof Konopa z Zamościa.

 

I czego oczekujecie od sympatyków?

– Że przyjdą jeszcze raz nas wysłuchać. Sceptyków też zapraszamy. A nuż coś znajdą dla siebie w naszej „studni”…

 

Dziękuję za odpowiedzi – mak

 

Ze strony internetowej  „Młynu”:

Andrzej Pakuła

Urodzony w Hrubieszowie muzyk – organista, smakosz, liryk i fantasta. Z amatorskim ruchem teatralnym zetknął się w szkole średniej. Tam też pod wpływem prof. Stanisławy Burda i Magdaleny Sielickiej w jego mózgu powstały nowe, artystyczne połączenia. Współzałożyciel i (do 1998r.) członek zespołu „Nicolaus” (bas). W latach 1998 – 2006 praca w Zamościu. Po powrocie do Hrubieszowa skutecznie wciągnięty w wir działań artystycznych za sprawą niejakiego Adama Sz.

 

 

Opracował – Marek A. Kitliński (mak)

Na zdjęciu – Andrzej Pakuła.


Poniżej dwie piosenki autorskie Andrzeja Pakuły w jego wykonaniu (chórki – Młyn):

Zina i Na dworzec przyjdź z przedstawienie „Przeczekalnia”.