22 listopada 2024

100-lecie Odzyskania Niepodległości” 1918 – 2018. „Chwała Bohaterom” – Dzieje Oręża Polskiego – Stanisław Eugeniusz Bodes

Bitwa pod Dołhobyczowem – 10 XII 1918, to niezwykle ciekawa i sławna dla ułanów polskich bitwa w powiecie hrubieszowskim stoczona z wojskami Ukraińskiej Republiki Ludowej-URL.

Reklamy

 

„Chwała Bohaterom” – Dzieje Oręża Polskiego                                            

Stanisław Eugeniusz Bodes                                                                 

Reklamy


„Bitwa pod Dołhobyczowem”-10 XII 1918, to niezwykle ciekawa i sławna dla ułanów polskich bitwa w powiecie hrubieszowskim stoczona z wojskami Ukraińskiej Republiki Ludowej-URL. Ta historia wydarzyła się naprawdę i nie doczekała się dotąd żadnych poważnych i dokładnym opracowań, bowiem dziwnym trafem wśród wielu historyków, brak było politycznej odwagi i chyba sumienności do opisania tych wydarzeń. Temat do dziś jest bardzo frapujący, albowiem dotyczy przede wszystkim faktów historycznych z ostatnich dni 1918 roku, które przez lata, co jest zrozumiałe były ciągle pomijane. Po zakończeniu wielkiej wojny 1914-1918, tysiące Polaków walczy z wielkim poświęceniem na zachodzie i wschodzie kraju o swoją niepodległość i granice. Które lekką decyzją mocarstw trzeba było wciąż z całym oddaniem i męstwem bronić.                
Dzisiaj, równo po 100-latach postanowiłem, że na tak bardzo symboliczną oraz okrągłą i niezwykłą rocznicę namalować wyjątkowy obraz o historycznej walce i szarży kombinowanego szwadronu z 1 pułku Ułanów, który w bardzo krótkim czasie stanie się jednym z najsławniejszych pułków jazdy w całej II Rzeczypospolitej.

To tyle wstępu; Także za wielkie zasługi, jakie kolejni żołnierze tego pułku położyli na polach bitew w 1919 roku i w największej próbie, podczas najazdu bolszewickiej dziczy, która niczym szarańcza spadła na nasze młode państwo w 1920 roku, a które po bardzo długiej, bo aż 123-letniej niewoli powoli podnosiło się z upadku i wielkich zniszczeń wojennych. Podobnie będzie 21 lat później w 1939 roku, kiedy dwaj najwięksi zbrodniarze w dziejach świata rozkazali swoim wojskom unicestwić polski naród i państwo. Muszę także nadmienić, że opisywane wydarzenia i obraz są szczególnie mi bliskie, bowiem wiążą się w pewnym stopniu z pierwszymi wspomnieniami rodzinnymi ze strony mamy, które będą ogólnym tłem dla wydarzeń pierwszej ułańskiej szarży w 1918 roku.

Reklamy

Może jednak zacznę od początku. 

Trzeba zacząć chyba od tego, że rozkazem z 5 listopada 1918 roku mają powstać w kilku miastach szwadrony tworzące 1 Pułk Ułanów. Od razu też, mimo rozlicznych trudności formuje się we Włodawie 1 szwadron, którym dowodzi por. Ludwik Kmicic-Skrzyński, 2 i 3 szwadrony razem z dowództwem w Chełmie, a w Hrubieszowie 4 i ostatni szwadron i pluton z myślą o pełnym szwadronie karabinów maszynowych, dowodzonym przez rtm Mariana Żółkiewskiego.                                                                                                          Całością nowo powstałego pułku ułanów dowodzić będzie rtm Gustaw Orlicz-Dreszer, oficer legionowy i bardzo bliski oficer Wodza Naczelnego Józefa Piłsudskiego. Adiutantem pułku został ppor. Józef Szostak. Wśród podwładnych rotmistrza jest także waleczny rotmistrz Stanisław Grzmot-Skotnicki dowodzący jednym ze szwadronów, który w latach późniejszych, jako generał WP zginie bohatersko w walce z Niemcami w 1939 roku. Następne sławne nazwisko, to dowodzący plutonem ppor. Zygmunt Korwin-Sokołowski, stanowisko szefa szwadronu obejmuje wachmistrz Kazimierz Masztalerz. To bohaterski dowódca 18 Pułku Ułanów Pomorskich, który zginie pierwszego dnia podczas pierwszej szarży ułańskiej w dniu 1 września 1939 roku pod Krojantami. Lecz całym tym młodym, złożonym z świeżych, nieostrzelanych rekrutów zbiorczym szwadronem, którego zobaczymy komenderować będzie por. Bieńkowski. Wypada w tym miejscu zaznaczyć, że 1 plutonem dowodzić będzie Juliusz Kamler, z-ca d-cy plut. Kazimierz Kwieciński, 2 pluton obejmie Stefan Szyller, z-cą zostanie Ksawery Zalewski, 3 pluton Juliusz Dudziński, z-ca Mieczysław Kędzierski. Znalazłem stare zdjęcie z wymarszu szwadronu 1 pułku z Hrubieszowa na tle kościoła św. Mikołaja w którym to, przed samym wymarszem w dniu 8 XII odbyła się uroczysta przysięga wojskowa. W tym czasie w Dołhobyczowie stacjonuje część polskiej piechoty, która razem z ułanami weźmie udział w walce. Będą bronić także pałacu i folwarku państwa Świerzawskich znajdując przede wszystkim dobrą osłonę w murowanych budynkach folwarcznych oraz w stajni, na której dachu umieszczono stanowisko k.m. Znajdą także osłonę w pozostałych pomieszczeniach, dość solidnych, których w tamtym czasie nie brakowało. Prawdopodobnie, to w Oszczowie znajduje się szefostwo batalionu, plus co najmniej dwie kompanie, którymi dowodzi mjr Władysław Bończa-Uzdowski, jak pisał w książce „600 lat Oszczowa” wielce zasłużony dla całego regionu ś.p. Władysław Zieliński, którego przez całe lata darzyłem wielką sympatią. Zawsze w trakcie spotkań wspominał moich rodziców i najbliższą rodzinę, a w swojej ostatniej książce wielokrotnie wymienia Komendackich, czyli osoby z bliskiego otoczenia mego dziadka Wiktora i mojej mamy.                                                                            
Jestem szczerze zasmucony, że odszedł już od nas na zawsze. Nadal jednak nie znam nazwy pułku piechoty do którego należał ten oszczowski batalion. W Dołhobyczowie są pozostałe oddziały, bo w domu mojej babci, po drugiej stronie kwaterują żołnierze piechoty, pełniąc służbę wartowniczą na drodze, przedpolu i na starym cmentarzu, skąd może nadejść nieprzyjaciel.                                                                                                                                    
 Na początku grudnia w rejon Oszczowa i Dołhobyczowa skierowany został szwadron techniczny oraz 4 szwadron 3 Pułku Ułanów z Kraśnika dowodzony przez por. Romualda Niementowskiego. Kiedy na dodatek przybędzie szwadron 1 Pułku Ułanów, którego d-cą jest rtm Gustaw Orlicz-Dreszer, będą to wszystkie polskie siły, biorące udział w walce.         
W obrazie znajdzie się jeszcze jeden nie mniej ważny ułan, którego imię i nazwisko
w historii bitwy zostało odnotowane. Mam szczery zamiar na wieczną chwałę przedstawić
w trakcie pamiętnej szarży bohaterskiego ułana Henryka Kosztowskiego. Dysponuję jego zdjęciem w mundurze z czarnym wąsikiem, który podczas szarży zginie bohaterską śmiercią
i ten tragiczny moment zostanie odtworzony w obrazie. Żyją być może członkowie jego rodziny, więc niech dla nich niech będzie mój autorski prezent o bohaterskiej śmierci Henryka, albo raczej dla bliskich Henia, bo przecież był młodym bardzo ułanem. Być może, że w obrazie znajdzie się też ppor. Juliusz Kamler i ppor. Stefan Szyller. Jak widać całkiem sporo autentycznych nazwisk może zostać umieszczonych w tej scenie batalistycznej. Co jak sądzę, dla wszystkich potomków będzie miało niemałe znaczenie. Otrzymałem od pana mgr inż. Wojciecha Kosteckiego opis bitwy pod Dołhobyczowem, który mnie zasmucił? Otóż nie było szarży całego pułku ułanów, jak się na początku wydawało, nawet szwadronu, a jedynie szarża skromnego plutonu dowodzonym przez adiutanta d-cy pułku ppor. Szostaka oraz ppor. Sokołowskiego. Taką wersję bitwy opracował Juliusz S. Tym.                                      
To nie koniec, szukam dalej, gdzie tylko mogą istnieć wiarygodne materiały źródłowe. Prawda po stu latach jest w tym przypadku najważniejsza i ona będzie strażniczką przekazywania dla potomnych wojskowych tradycji czy polskiej racji stanu.    
Wojsko polskie godnie stawało w obronie niepodległości młodego państwa, które po latach niewoli trzeba było bronić z wielką ofiarnością.                                                            
Ze specjalną troską pragnę potraktować pozostałych polskich żołnierzy, którzy tak bardzo blisko nas, podczas nierównej walki na dwa fronty, tak piękną zapisali kartę. Chyba już do końca świata będziemy zawsze z dumą wspominać walecznych przodków, gdy mężnie bronili naszej rodzinnej ziemi, a którzy często byli członkami naszych rodzin.                                   
Nie zmieniły tego faktu przez lata prefabrykowane w nadmiarze negatywne opinie czy wrogie relacje powojennych kolaborantów lub wielu resortowych znawców historii, którzy przez kilkadziesiąt powojennych lat karmili polskie społeczeństwo propagandową, pełną kłamstw strawą o wielkiej przyjaźni z późniejszymi sowieckimi wyzwolicielami z 1944 roku oraz nadzwyczajnej wdzięczności, którą trzeba było ukazywać na każdym kroku.  
Z premedytacją, godną czerwonych sługusów i kolaborantów zapomniano o ich ojcach, którzy z antypolską w sercu nienawiścią mordowali na każdym kroku polską ludność, naszych żołnierzy, bojowników i partyzantów. Wszyscy ci wspaniali chłopcy nie żałowali własnej krwi, walcząc po tylu latach o naszą, ciężko uzyskaną wtedy wolność i niepodległość. Potem do ostatnich, długich powojennych lat tyranii przy pomocy rodzimych pomocników, współpracujących z wrogiem na całego, z największą wrogością starali się eliminować tysiące najlepszych i najbardziej wartościowych rodaków.

Co jeszcze mógłbyś powiedzieć z sagi rodzinnej, zanim bitwa się rozpocznie?

Może zacznę od tego, że w Dołhobyczowie moja mama Wiktoria Maria Komendacka z d. Kuczyńska przyszła na świat 8 XI 1914 roku w trzy miesiące po śmierci swego ojca, który na samym początku wielkiej wojny zginął w krwawej bitwie pod między Augustowem, a Suwałkami w czasie ofensywy rosyjskiej armii gen. Samsonowa. Mój bardzo młody dziadek Wiktor Komendacki miał niecałe 27 lat, kiedy został zmobilizowany do pułku piechoty gwardii cesarzowej Rosji, jako podoficer lub podchorąży saperów. Tyle zapamiętałem z opowieści mojej babci Leonii. Coraz słabiej pamiętam kartkę poczty polowej, właściwie papierowe zawiniątko w której wojenny przyjaciel z polowego lazaretu napisał o śmierci mego ciężko rannego dziadka. Pamiętam taki spory kufer, w którym babcia trzymała swoje różne osobiste rzeczy i pamiątki, których nie można było ruszać. Przy łóżku stał piękny portret dziadka w mundurze i w wysokim kasku z błyszczącym carskim orłem i błyszczącymi okuciami. To były dla 12-letniego chłopca wielkie skarby. Wielka szkoda, że ten ślad przeszłości później gdzieś przepadł. Wracam pamięcią do bardzo ważnego wydarzenia, lecz nie wiem kiedy miało miejsce. Chodzi o uroczyste poświęcenie dzwonu kościelnego w Dołhobyczowie, bowiem kilkuletnia lub kilkunastoletnia Wiktoria Komendacka, moja przyszła mama, była matką chrzestną razem
z młodym dziedzicem Tadeuszem Świeżawskim. Niestety nie znalazłem śladów w domowych pamiątkach, więc może w księdze parafialnej, jeśli przetrwała, zostało ta ówczesna ceremonia skrupulatnie odnotowana.                                                                                    
Wyrosła na piękną pannę o uzdolnieniach artystycznych, bowiem od dziecka rysowała, także później pięknie kaligrafowała. Grała też w pierwszym powojennym amatorskim teatrzyku, między innymi rolę Azy w „Chacie za wsią” J.I. Kraszewskiego i musiało to być także w Dołhobyczowie. Fotos z tej sztuki w stroju cyganki do dziś przechowuję z największą troską, bowiem było to pierwsze w jej życiu zdjęcie. Jako ciekawostka z ostatnich dni, teatralnym partnerem Azy był Tumry, którego zagrał młody dziedzic Świerzawski, ten od dzwonu, któremu widocznie panna Komendacka wpadło w oko. Wiktoria pracowała także w pierwszym powstałym sklepie spółdzielczym, a na dowód, mam także zdjęcie zza lady. To właśnie przed domem rodzinnym, wiosną 1918 roku przed zrozpaczonymi niewiastami, nie pozwalając się zbliżyć do siebie, żeby nie zostać zatrzymany ze względu na młody wiek tylko zatańczył na koniu 17-letni Edmund Kuczyński i pognał bić się „Za Polskę”. Dopiero na ziemi litewskiej zakończył wojnę. Po wielu latach, aż na Pomorzu, dokładnie w Sopocie od Maćka Kuczyńskiego dostałem na pamiątkę zdjęcie jego ojca Edmunda z 1919 roku na froncie litewskim w dalekiej Lidzie. Co jeszcze mogę dodać, chyba to, że jak wspominała Pani Izabella Świerzawska-Płatkowska, jej ojca od śmierci uratował, wywożąc w wielkiej beczce pełniący wówczas stanowisko sołtysa Stefan Grabowski, jego córka Bronisława, a moja ciocia Bronia do swojej śmierci była przyjaciółką pani Izabelli, która nigdy nie zapomniała o tych, którzy uratowali jej ojca.     
Wracam do samej miejscowości. Dołhobyczów jest odnotowany już w XV wieku, a może jeszcze wcześniej. Następnie od XVIII do połowy XIX wieku należał do rodziny Rastawieckich, ale w omawianym czasie należy już do polskiej rodziny Świeżawskich, którzy mieszkają w klasystyczno-romantycznym pałacu z lat 1836-1920.                                                                       
Świeżawscy h. Paprzyca, to bardzo zasłużona dla kraju rodzina z patriotycznymi tradycjami, korzeniami oraz koligacjami. Odnalazłem bardzo ciekawą historię rodu, którą opracował
Andrzej Świerzawski i stąd moja dokładna wiedza o tym polskim rodzie.               
Ufundowali przed samą wojną bardzo piękny kościół, który przetrwał wojenne zawieruchy
i stoi w tym samym miejscu po dzień dzisiejszy. Jest od samego powstania kościołem rzymskokatolickim w stylu neogotyckim zbudowanym między 1910-1914 rokiem według proj. arch. Zenona Konowicza. (ciekawostka urbanistyczna-najwyższa wieża kościoła jest wierną repliką wieży z Kościoła Mariackiego w Krakowie). Co za wspaniałe architektoniczne pokrewieństwo, świadczące dobrze o guście artystycznym właścicieli pałacu. Dysponuję także archiwalnym zdjęciem swoich rodziców podczas okupacji niemieckiej przed dołhobyczowskim kościołem.                       
Wracam na kilka tygodni przed bitwą do domu mojej babci, gdzie po drugiej stronie kwateruje 15-20 młodych polskich żołnierzy, którzy pełnią non stop służbę wartowniczą, mając wysuniętą daleko czujkę i posterunki m.in. na starym ruskim cmentarzu, skąd spodziewano się ataku. Z ich pobytem oraz służbą wiąże się zabawna legenda, otóż pewnego ranka, zdumionym domownikom, kiedy wyszli na dwór, ukazał się niecodzienny widok. Pod ścianami domu stało opartych ponad sto blaszanych wianków z cmentarza. Co się stało! Okazało się, że żołnierzom pełniącym wartę, szelest tych wianków bardzo przeszkadzał, więc poznosili je wszystkie pod dom. Śmiechu i żartom nie było końca, dopiero reprymenda i rozkaz oficera spowodował, że nieszczęsne wianki znalazły się w bardziej odpowiednim miejscu. Pamiętam z młodszych lat, że w moim domu było grupowe zdjęcie tych młodych w większości kochanych żołnierzyków. Później z wielkim smutkiem zaznaczano krzyżykiem tych, którzy polegli. Fotografia, jak wiele innych przepadła, zanim wydoroślałem.                               
Moja babcia od strony mamy pochodziła z staropolskiej rodziny, gdzie było sześć sióstr i dwóch braci. Moją prababcią i zarazem szefową całego klanu w tym czasie była Michalina Kuczyńska z d.Waszkiewicz, która wszystkim i wszystkimi zarządzała. Takie bowiem wiadomości w ostatnich miesiącach zdołałem uzyskać. Z pomocą kuzynki i siostry Ireny odtworzyliśmy potem dane całego rodzeństwa naszej babci Leonii:                                                                                     
Więc nasza babcia, to Leonia Komendacka z d. Kuczyńska, która była z nami aż do swojej śmierci w 1965 roku. Następnie Józefa Kuczyńska-Kaniowska, Maria Kuczyńska-Lisiewicz, Stanisława Kuczyńska-Pyś, Konstancja Kuczyńska-Strupichowska i Felicja Kuczyńska-Rzepecka oraz dwóch braci Zygmunt i Edmund Kuczyńscy, ten drugi, to ten młodociany (17 lat) ochotnik z 1918 roku, który na podwórku konno zjawił się przed domem i nie pozwolił zbliżyć bliskim i tyle go w 1918 roku widziano. Wcześniej od kilku miesięcy, prawie każdego wieczoru wymykał się z domu. Pytany, zawsze odpowiadał, że idzie z kolegami na zabawę, pograć w karty czy do dziewczyny itd. Jak się okazało, przez cały ten czas okoliczna polska młodzież w szczególności poświęcała tajnym ćwiczeniom w organizacji strzeleckiej. Podobnie działo się w wielu miejscach na terenie zaborów, gdy przygotowywano do służby Polsce i w obronie Ojczyzny tysiące młodocianych ochotników. Był Edmund chłopcem bardzo zdolnym technicznie, który już jako młody chłopak skonstruował domowe radio i wiele innych urządzeń. To właśnie on, przed wojną był organistą w oszczowskiej parafii. Potem, już w czasie okupacji razem z 36 zakładnikami zostanie rozstrzelany przez Niemców we Włodzimierzu Wołyńskim 1942 roku za zabicie jakiegoś volksdeutscha, którego ciało pozostawiono beztrosko na drodze czy ulicy.                                                                                                     
To właśnie ten kochany przez wszystkich Edmund, były ułan ukochanego wodza Józefa Piłsudskiego, który zawsze chodził w czapce legionowej tzw. maciejówce. Według świadka, który wiózł skazańców, to właśnie Edmund spoliczkował przed samą egzekucją dowodzącego zbrodnią niemieckiego i został przez tegoż natychmiast zastrzelony.                                                                      
Próbuję przypomnieć sobie jeszcze jakieś szczegóły, które mogą rzucić nowe światło na wydarzenia przed walką bezpośrednich uczestników. Nie będę jednak szukał informacji, które są ogólnie dostępne, bowiem w tym przypadku bardziej cenię takie wiadomości, które mogę uzyskać od jeszcze żyjących, a które nie są ogólnie znane. Należy więc tym bardziej je docenić, kiedy po raz pierwszy zostaną publicznie przedstawione. Tak właśnie, jak teraz, kiedy z troską dla tej szczególnej potrzeby, jaką będzie malowanie obrazu o zwycięskiej dla polskich żołnierzy grudniowej bitwie, a zwłaszcza o ułańskiej szarży pod Dołhobyczowem z 1918 roku. Niektórzy ową szarżę z uporem maniaków i jak widać brakiem gruntownej wiedzy, szarżę nazywają szwoleżerską. Jeszcze raz powtarzam, że 10 grudnia 1918 roku szarżowali ułani. Dopiero 8 stycznia 1919 roku po przyjęciu szefostwa pułku przez wodza naczelnego Józefa Piłsudskiego, stali się w przedwojennej Polsce najsławniejszymi szwoleżerami 1 pułku, jak niegdyś szwoleżerowie gwardii cesarza Napoleona.                           
Bardzo dużo mężnych czynów dokonali szwoleżerowie od stycznia 1919 roku, jednak grudniowa szarża kilka lat później została przez wszystkich oficerów pułku zgodnie zaakceptowana, jako data święta pułkowego, które uroczyście obchodzono w II Rzeczypospolitej.

Jak mogły wyglądać pierwsze minuty bitewnego starcia zanim dojdzie do ułańskiej szarży?

Bardzo skąpo było i jest materiałów o bitwie, całkowity brak informacji, zwłaszcza jeśli dotyczy to strony ukraińskiej. Nie ma żadnych wzmianek czy wiarygodnych danych, nie było także pod Dołhobyczowem Strzelców Siczowych, jak to niektórzy polscy autorzy sugerowali. Nie wiem, czy w tym czasie była jakaś ukraińska jazda, jest tylko piechota i z pewnością było kilka dział lekkiej artylerii. Może zobaczymy jednego lub kilku oficerów ukraińskich konno. Wojska URL dysponowały kilkoma karabinami maszynowymi różnego typu. Po naszej stronie miał być 1 Pułk Ułanów w sile 4 szwadronów oraz nie mniej niż pluton k. m. Jednak po dotarciu do najnowszych danych, musiałem zredukować stan ułanów do niepełnego szwadronu, który i tak w komplecie nie wziął udziału w szarży, a jedynie tylko jeden z jego plutonów. Wciąż nie wiem z jakiego pułku są te kompanie, które kwaterują w Oszczowie czy Dołhobyczowie. Właśnie w tych dwóch blisko położonych miejscowościach toczyć się będą walki w dniu 10 grudnia.                                                                              
To na przedpolu i w murach pałacu bronią się żołnierze, aż do momentu kiedy na jednym z odcinków obrony do szarży ruszą ułani. Wtedy to nasza jeszcze nieostrzelana i nie w pełni uzbrojona młodzież runie do kontrataku na zaskoczonych taką determinacją żołnierzy nieprzyjacielskich. Według kilku zapamiętanych wspomnień cioci Felicji, to młodsza siostra rodzona mojej babci. Cała rodzina (kobiety oraz dzieci) od początku strzelaniny leżały na podłodze, na rozłożonych pierzynach i kołdrach, chroniąc przede wszystkim kilkoro dzieci (w tym 4-letnią moją przyszłą mamę). Wcześniej, podczas alarmu dom opuścili polscy żołnierze, tylko jeden z nich podszyty tchórzem schował się za dużą szafą. Został przez kolegów wyciągnięty i zmuszony do biegu na stanowisko bojowe. Tym żołnierzem, który nie chciał wtedy walczyć za Polskę, był jak się okazało żołnierz obcego pochodzenia. Nie pamiętam nazwiska. Po tym incydencie kilkadziesiąt minut później wpadło do domu ośmiu Ukraińców na czele z wielkim rudym chłopem w baraniej czapie, mającym na kożuchu skrzyżowane taśmy amunicyjne. W ręku trzymał duży trzonkowy granat. Porwał przed siebie dwudziestoletnią Felicję, po czym grożąc jej śmiercią i zasłaniając się bohatersko dziewczyną poszedł z kompanami na drugą stronę domu, gdzie jeszcze nie tak dawno kwaterowali nasi żołnierze. Wypadli drugimi drzwiami i zaraz potem rozległy się pobliskie strzały, które po pewnym czasie zaczęły się oddalać. To właśnie w tym czasie wielu nieprzyjaciół wdarło się między domy, próbując opanować chociaż część Dołhobyczowa. Jednak polski kontratak wyrzucił ich na dalekie przedpole.                                                                                
Dzisiaj domyślam się, że to ktoś z najbliższych sąsiadów zdradził miejsce żołnierskiej kwatery i jako miejscowy przewodnik poprowadził natarcie od tej strony.                             
Po zakończonej walce, niedaleko domu mojej babci w rowie po prawej stronie drogi leżał zabity właśnie ten, który niedawno z granatem w ręku groził śmiercią bezbronnym kobietom i dzieciom. Z bardzo wielu późniejszych, wielokrotnie powtarzanych opowieści, zapamiętałem też takie, że po zakończonej strzelaninie, gdy mieszkańcy wyszli na drogę, to na mroźnym śniegu pod butami zgrzytały łuski po wystrzelonych pociskach karabinowych. Także w wielu miejscach leżały ciała poległych w niedawnej bitwie. Było też sporo polskich rannych, których od razu otoczono, jak najserdeczniejszą opieką, ale rannych wrogów niektórzy mieszkańcy chcieli za napaść od razu ukatrupić. Lecz rozkazy oficerów, podoficerów, ba nawet szeregowych żołnierzy nie pozwoliły na takie barbarzyństwo. Kilka sióstr Kuczyńskich, które w tekście wcześniej wymieniłem pomagało przenosić pod dach i opatrywać rannych. Także ciężej poranionym ukraińskim nieprzyjaciołom założono pierwsze opatrunki, ratujące im życie.                                                                                      Historia o tym nie wspomina, ale z całą pewnością nie pozostawiono tych rannych nieprzyjaciół na gołej zmarzniętej ziemi, co skończyłoby się dla nich śmiercią. To właśnie jest specyfika Polaków, która wśród innych od dawna wyróżniała polskie społeczeństwo, a żołnierzy polskich na polach bitew w całej Europie. Wielokrotnie, nawet w wcześniejszych wiekach czy też później, wśród innych narodów, takie właśnie humanitarne postępowanie podczas wojen i licznych walk bardzo często rozsławiało polskie wojska, z czego jestem niezwykle dumny. O czym przy różnych okazjach, podczas swoich wojaży artystycznych wielokrotnie już pisałem czy opowiadałem.                                                                       
Jednak do dzisiaj, wiele wrogich środowisk i ważnych w Europie i w kraju polityków zajmuje się oczernianiem Polaków o popełnienie różnorodnych zbrodniczych czynów. Czynili to jednak ci, którzy najczęściej mieli splamione krwią ręce i byli już od urodzenia wrogami polskiej kultury. Dzisiejsi adwersarze często należą do tego wrogiego pokolenia czy do wielu antypolskich organizacji, które celowo rzucają takie oskarżenia, bo częste takie działania, powodują po pewnym czasie zacieranie faktów, których wiarygodne znaczenie po upływie wielu lat może zostać całkowicie odwrócone. Zakłamanie takie może zmniejszyć zbyt oczywiste winy wielu nieprzyjaciół. Gdy na to pozwolimy, to nasze prawnuki będą czytać, że to my, Polacy odpowiadamy za zbrodnie wojenne, a nie za ratowanie tysięcy innych, często obcych ludzi. Tak wygląda dzisiaj atak medialny, którego początek sięga końca jeszcze lat trzydziestych i to, że przez nasz opór, rozpoczęliśmy najkrwawszy w dziejach świata konflikt, czyli II wojnę światową. Tak nam się dziękuje za dawne kilkakrotne ratowanie Europy, zwłaszcza w 1920 roku oraz za późniejsze wyzwalanie na zachodzie kilku państw. Po wojnie zdradzono nas po raz kolejny w najbardziej perfidny sposób, kiedy pozostawiono nas na pastwę imperium sowieckiego na prawie pół wieku, czym do dzisiaj skutkuje wielka wciąż degradacja historyczna w społeczeństwie.

Co dalej, czy teraz pora na atak polskiej kawalerii?

Mam przed sobą szkic ogólny szarży ułańskiej i zastanawiam się czy takiego rodzaju szkic i rysunek mogę z czystym sercem przenieść na płótno i rozpocząć właściwe malowanie. Tworzyć tego typu obraz jest wyzwaniem szczególnym, bo oprócz historycznego wydarzenia, które do tej pory zostało pozbawione powszechnej pamięci, legenda dotyka wiarygodnych wydarzeń i dotyczyć będzie wielu wątków rodzinnych tych osób, które do dziś żyją na tym terenie. To oni, jako miejscowi będą w pewien sposób utożsamiać się z historią regionu, najbliższej okolicy oraz ułańskiej szarży, która zgodnie z tradycją mojego malarstwa, zostanie namalowana na obrazie.                                                                                        
Szarża znana w armii polskiej, a zwłaszcza w kawalerii II Rzeczypospolitej, bowiem „Dołhobyczów-10 XII 1918 roku” zawsze już będzie się kojarzył się ze świętem pułkowym pierwszego w polskim wojsku pułku kawalerii, czyli z 1 Pułkiem Szwoleżerów szefostwa Wodza Naczelnego marszałka Józefa Piłsudskiego. W 1920 roku zebranie oficerskie podjęło uchwałę, żeby świętem pułkowym była szarża z tego grudniowego dnia 10 XII 1918 roku, czyli rocznica chrztu bojowego stoczonego przez ułanów ze szwadronu 1 Pułku.                      Oficjalnie święto pułkowe, dopiero 19 V 1927 roku ustanowił i zatwierdził Minister Spraw Wojskowych, bohater narodowy marszałek Józef Piłsudski.                                           
Czy taka rekomendacja wystarczy, sądzę że tak i w tym przypadku nie mam już żadnych wątpliwości, że wspaniały rodowód wzięty od 1 pułku Lekkokonnych Gwardii cesarza Napoleona, tych sławnych polskich szwoleżerskich bohaterów wielu sławnych bitew spod Mediny dal Rio Seco, Burgos, Somosierry, Wagram i wielu innych miejsc. Także od ułanów legionowych II Brygady spod Rokitny, czyli wspaniałej i sławnej szarży z 1915 roku, porównywalnej, albo jeszcze dużo bardziej sławniejszej od tej szwoleżerskiej cesarskiej gwardii z 1808 roku.                                                                                                
Taki czyn z przeszłości zobowiązywał ułanów do niezwykle honorowego poświęcenia wszystkich bez wyjątku szwoleżerów aż do tragicznego września1939 roku.                       
Co to znaczyło dla żołnierzy tego pułku?                                                   
Wszystko! Wyjątkowe znaczenie w przedwojennej Polsce miało poczucie obowiązku wobec Ojczyzny, honoru i przyzwoitości, którymi to cechami wyróżniały się wszystkie polskie formacje jazdy, mając we krwi wielowiekowe tradycje kawaleryjskie.                     
Dlatego nasi ułani z jedynki, a późniejsi szwoleżerowie 1 pułku, gdy runęli z szablami na wroga, to wznieśli starodawny okrzyk bojowy Bij! Zabij! Albo hurrra! Okrzyk, który wielu nieprzyjaciół znało i wolało więcej nie słyszeć, bowiem odbierał wszystkim wcześniejszym agresorom całą odwagę, zmuszając ich często odwrotu czy nawet ucieczki. Tak, jak było to często widziane pod koniec lata w pamiętnym 1920 roku.        
Wspomniana szarża ułańska od razu przyniosła piorunujący efekt, bo nieprzyjaciel, który w tym miejscu liczbowo przeważał, po zaciętym, ale krótkim uporze rzucił się na drodze szarży do ucieczki. Zauważono od razu bardzo małą liczbę szarżujących ułanów, którym po chwili zaczęto strzelać w plecy, a czynili to ci, którzy na początku ataku poddając się rzucili broń na ziemię. Ten fragment szarży postaram się z pełną dramaturgią i wiarygodnością odtworzyć, także z pełną wiedzą, jaką tylko mogłem dla potrzeb obrazu zdobyć. Wymieniłem nazwiska kilku bohaterów, którzy wspólnie z bezimiennymi ułanami i żołnierzami tworzyć będą apoteozę ułańską, która powinna po raz drugi zostać poświęcona na „Ołtarzu Ojczyzny” dla wiecznej pamięci polskiego bohaterstwa.                                                                                
Także dla największej wiarygodności, mimo bardzo skąpych źródeł oraz materiałów, nie zapomnę także o ubiorach i broni żołnierzy URL, którzy przecież rok później razem z polską armią na czele z atamanem Petlurą pociągną na Kijów, aby wspólnie odbijać ukraińską stolicę z rąk bolszewickich wojsk.                                                                                          
Wtedy nic jeszcze nie zapowiadało klęski tych wszystkich planów, lecz to już inna historia, którą znamy z innych opracowań i którą trzeba przywołać i zgodnie z prawdą przedstawić. Zresztą byli i są tzw. historycy, którzy w przekazywaniu kłamstw pobili kilka rekordów w trakcie wcześniejszych wywiadów i opowieściach historycznych o najeździe czerwonych Hunów. Opowiadałem nie bez powodu o bohaterskim płk Marko Bezruczko, który latem 1920 roku na czele oddziałów, właśnie 6 Dywizji Strzelców Siczowych będzie razem z polskimi żołnierzami bronił hetmańskiego grodu, a których w walce wspierać będą liczni mieszkańcy. Wspólnymi siłami obroniono przed Konarmią Siemiona Budionnego położony blisko nas historycznie sławny i zabytkowy Zamość.                                                           
W tym czasie rozstrzygną się losy kraju, a w bitwie pod Komarowem przepadnie zgrupowanie bolszewickiej jazdy, która po przerwaniu frontu groziła okrążeniem polskich armii od południa. Muszę wspomnieć o kilku kozackich bohaterach, takich, jak esauł Aleksander Salnikow dowodzący Samodzielną Brygadą Kozaków Dońskich czy bardziej nam znany esauł Wadim S. Jakowlew, który na czele własnej sotni składającej się z kozaków dońskich oraz kubańskich walczy w ramię z Polakami przeciwko bolszewickim agresorom. W filmowej wersji „Bitwie warszawskiej” sławnego atamana zagrał rosyjski aktor Aleksander Domagarow, sławny Jurko (Iwan) Bohun, ulubieniec oraz najważniejszy bohater zaporoskich kozaków z „Ogniem i mieczem”. Oba filmy, zresztą bardzo wątpliwej jakości historycznej oraz moralnej są dziełami Jerzego Hoffmana.

Co jeszcze, sądzę, że to nie będzie ostatnie zdanie, że jest coś, co zostanie dodane?

Przez całe lata malowałem obrazy zgodne z prawdą o 1000-letnich wydarzeniach historycznych, które minęły. Dzisiaj jest to wielki atut mojej twórczości, bowiem od 1945 roku nie odnotowano takiego podobnego chociaż przypadku w sztuce. Wiele moich obrazów będzie kiedyś wyróżniało się przez takie traktowanie rzeczywistości, która dla dawnych Polaków była wszystkim. Pozostała wspaniała przeszłość, której w miarę możliwości starałem się nadać wyjątkowe znaczenie. Jest jeszcze jedno ważne dla Sarmaty przesłanie. Szacunek do bohaterów i genetyczna miłość do wierzchowców, na których zdobywali międzynarodową sławę. Z pewnością, bo dotąd o koniach nie wspomniałem, a to byłoby niedopuszczalne i nie do wybaczenia, gdybym o nich zapomniał. Tych najbliższych przyjaciół kawalerii polskiej, tak często występujących w mojej pracy twórczej, których nie mogło zabraknąć z uwagi na rodzinne zamiłowania mego ojca, któremu przez całe życie spłacam dług za geny, które mi przekazał. To dobry los od pięćdziesięciu przeszło laty wyznaczył dla mnie niezwykły świat 1000-letnich dziejów oręża polskiego, chwały kochanej kawalerii, którą wciąż maluję. Zresztą niepełny szwadron ułanów (tylko 80 ludzi), który wyruszył z Hrubieszowa, bierze czynny udział w bohaterskiej walce.                                                 
Ułani z 1 pułku decyzją sztabu głównego za mniej niż miesiąc, bo już 8 stycznia 1919 roku staną się 1 Pułkiem Szwoleżerów, których sztandar bojowy za wojnę 1918-1920 zostanie w Chełmie przez samego Wodza Naczelnego Józefa Piłsudskiego odznaczony Srebrnym Krzyżem Wojennym Orderu Virtuti Militari.                                               
Co mogę w tej materii dodać dla uzupełnienia historii, która w moim życiu jest wszechobecna każdego dnia i często w nocy (bowiem do późnych godzin pracowałem przez wiele lat i robię to także dzisiaj). Co mogę jeszcze dodać, chyba to, że niebiosa i tak kierują wydarzeniami w życiu każdego człowieka, na które przeważnie nie mamy żadnego wpływu. Pewnego dnia doświadczamy razem i każdy z osobna ledwo dostrzegalnych na ziemi sił nadprzyrodzonych. Jedynie wybrańcy podlegają szczęśliwym czy nieubłaganym prawom natury, czy miało to miejsce podczas każdej wojennej zawieruchy, okrutnych represji lub wszystkim nam żyjącym w czasach pokoju.                                                                                            
W latach trzydziestych XX wieku Piotr Komendacki, syn brata mego dziadka, który zginął na początku wojny 1914 roku, służy w Warszawie, właśnie w tym samym 1 Pułku Szwoleżerów, którego świętem pułkowym, uroczyście co roku obchodzonym była data bitwy pod Dołhobyczowem z 10 XII 1918 roku. Warto dołożyć starań, żeby w końcu na tablicy przy grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie wzorem dawnych i sławnych pól bitewnych umieszczono napis „Dołhobyczów 10 X 1918”.                                                  
To dopiero po namalowaniu obrazu zakończy chwalebny wyczyn ułanów sprzed stu laty, którzy szarżą odnieśli zwycięstwo, o którym dziwnym zrządzeniem losu w czasach czerwonego reżimu, co mnie nie dziwi, całkowicie zapomniano. Właśnie do Warszawy, do zawodowego szwoleżera Piotra, swego brata stryjecznego, który w stolicy mieszka razem z żoną Marylą, przyjeżdża pełna uroku 22-letnia panna Wiktoria Maria, moja przyszła mama. Jej ponad roczny pobyt w stolicy, to czas zaliczenia kilku kursów dla młodych i zdolnych panien. Z dumą pokazywała nam dyplomy ukończenia kursów modelowania kapeluszy, czyli modystki, następnie kroju oraz szycia. Jeden taki dyplom pozostał w moim domowym archiwum. Będąc piękną i młodą dziewczyną, (będzie na kilku zdjęciach), była w stolicy zawsze otaczana oraz admirowana przez młodych oficerów i chorążych, ale na zabawach czy balach, to zawsze trzaskano obcasami przed Piotrem z prośbą, czy mogą zatańczyć z tak uroczą kuzynką. Takie to były czasy, czyli jak najbardziej prawdziwa po długiej niewoli żywa historia polskiej kultury, wzbogacona wielowiekową narodową tradycją. W taki oto sposób wraz z całym historycznym bogactwem kultywowana w przedwojennym wojsku polskim, aż do końca II wojny światowej.                                                
Zapamiętałem dobrze słowa matki, kiedy wiele razy wspominała przyjazd do stolicy króla Rumunii Karola II, który w dniu 26 VI 1937 roku w eskorcie szwoleżerów przejeżdżał ulicami Warszawy, a to wszystko bardzo dobrze widziała, bowiem wstęp na honorową trybunę dla swojej uroczej siostry stryjecznej Wiktorii M. Komendackiej załatwił oczywiście Piotr Komendacki. W książce o Oszczowie Pana Władysława Zielińskiego są dwa zdjęcia
w mundurach ułańskich Stanisława i Leona Komendackich. Zaś w księdze Kawalerii Polskiej w tomie o 1 Pułku Szwoleżerów jest odbitka legitymacji honorowej odznaki pułkowej, której już w 1927 roku noszenie przyznano plut. Piotrowi Komendackiemu. Jak widać Piotr Komendacki służył w pułku już w latach dwudziestych. Pan Władysław pisał także o społecznym komitecie, który miał doprowadzić do ekshumacji zwłok żołnierzy gen. Hallera, którzy polegli w 1919 roku. Wśród 12 członków tego komitetu odnalazłem organistę Edmunda Kuczyńskiego, którego kilka razy już wspominałem, także społeczników Leona oraz Kazimierza Komendackich. Dalej, podczas okupacyjnych aresztowań zostaje z innymi wysłany do obozu zagłady Leon Komendacki, który jest wcześniej w wojskowym mundurze. Na innym zdjęciu partyzanckim jest Stanisław Komendacki ps. „Czarny”, on razem z bratem Janem w trakcie rzezi marcowej 1944 roku w domu ludowym znajdują schronienie na strychu. Dzięki temu wtedy przeżyli. Dziwne, ale gdy razem z kolegami gdzieś w latach 1958-1962 bawiliśmy się w partyzantów, to każdy wybierał sobie pseudonim. Proszę sobie wyobrazić, że będąc wtedy blond chłopcem, wybrałem ps. „Czarny” podobnie, jak ten mój wujek, którego nie znałem i dopiero w książka pana Władysława nasunęła owe skojarzenia. Podczas walk z UPA, po śmierci dowódcy, oszczowskim plutonem dowodzi Stanisław Komendacki o ps. „Słowik”, to drugi, jak widać dla bezpieczeństwa pseudonim tego partyzanta. Przy rysowaniu kompozycji szarży ułańskiej, często wracam do tych wspomnień, bo tak już jest, że raz opowiedziane rodzinne historie nie ulegają zapomnieniu tylko wtedy, kiedy dołożymy starań zatrzymania ich publicznie w czasie. Zwłaszcza, że toczyły się obok naszych domów, naszych rodzin i nas samych.         
Poświęciłem całe dorosłe życie na tworzenie setek obrazów historycznych o bardzo sławnej 1000-letniej historii oręża polskiego oraz przedstawiania dawnych bohaterów, którzy swoją walką zasłużyli na narodową wdzięczność. To szczególny znak, że właśnie w okrągłą rocznicę z okazji 100-lecia Odzyskania Niepodległości przypadającej w 2018 roku, nabiera szczególnego znaczenia, zwłaszcza kiedy wspominamy wydarzenia, które miały miejsce między 1914-1939 rokiem. Należy docenić też fakt, że tyle lat po ostatniej straszliwej wojnie możemy uroczyście obchodzić i świętować w pokoju tak wielką rocznicę, do której dzisiaj nikt z tych bohaterów nie dożył.     
Może dlatego pod wpływem wszechpotężnej twórczej weny, ale przede wszystkim
z poczucia obowiązku, w ciągu jednego miesiąca powstał ogólny zarys, szkic i rysunek bitwy, gdzie wprowadziłem do walki ułanów znanych z imienia i nazwiska, a cały projekt szarży
w szczegółach. Zgromadzony zaś materiał będzie służył za kanwę do wydarzeń.                        
W obrazie na pewno znajdzie się kapral Zygmunt Siejanowski, który pod wiatrakiem zebrał pozostałych po szarży ułanów. Zwróciłem się do osób w sprawie wyglądu tego wiatraka, bo mógłby zostać namalowany, wtedy kościół zostałby przesunięty na prawą stronę w głąb obrazu. Pod wieczór na polu i między zabudowaniami leżało kilkadziesiąt ciał poległych nieprzyjaciół oraz dużo mniej polskich, wzięto też do niewoli 39 jeńców, sporo zdobycznej broni, w tym jeden karabin maszynowy.                                                                     
W raporcie po bitwie adiutant dowódcy pułku ppor. Szostak ocenił siły ukraińskie na ponad 400 żołnierzy, których wspierała bateria dział i nieznana liczba k.m. Słabo wyszkolone, bo nie starczyło czasu, słabo uzbrojone oddziały polskie były jednak świetnie dowodzone przez oficerów, którzy własnym przykładem porywali żołnierzy do ataku, poświęcenia oraz wytrwałości w obronie. Podnosiła na duchu, zwłaszcza młodych żołnierzy opieka dowódców, wiedzieli bowiem, że ranni nie zostaną pozbawieni opieki, a ci którzy zginą, zostaną godnie
i z honorem pochowani.                                                                                                                  
To było bardzo ważne dla polskich żołnierzy, kiedy z pełną świadomością walczą dla i za niepodległość Ojczyzny. W innych nacjach jest podobnie, chociaż nie tak miło i uroczyście.
W 1939 roku moja przyszła mama wychodzi za mąż za mego ojca Edwarda Bodes, jednak niedługo będzie dane im cieszyć się wspólnym szczęściem, bo już za kilkanaście tygodni rozpocznie się najkrwawsza w dziejach wojna, podwójna okupacja, która w różnych częściach świata pochłonie miliony ofiar. Wśród niewypowiedzianych cierpień ludzi, którzy razem z rodzinami przeżywać będą cały wojenny koszmar oraz ostateczny koniec dawnego życia i kres najbardziej w historii wolnego i prawdziwego polskiego świata, czyli cały okres II Rzeczypospolitej.                                                                          
Do dzisiejszego dnia trwa liczenie trudno wyobrażalnych zniszczeń narodowego majątku, dóbr państwowych, kościelnych i własności prywatnej, której złodziejski rabunek oraz bezkarny szaber w imieniu czerwonego prawa będzie trwał nieprzerwanie aż do 1989 roku, a nawet przez bardzo długie lata po tej dacie, o czym niewinni i nie biorący w tym procederze uczciwi ludzie powinni wiedzieć, a zwłaszcza polska młodzież musi nauczyć się
i zawsze pamiętać o krwawym, antypolskim dla całego narodu okresie.               
Poprosiłem przyjaciół, żeby sprawdzili, czy przy Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie jest tablica z napisem „Dołhobyczów-10 XII 1918”. Po stu latach nie ma nadal takiej tablicy? Należy więc tym bardziej dołożyć wszelkich starań, aby wspólnie taki czyn zbrojny z powiatu hrubieszowskiego doprowadzić do końca i spowodować, żeby został utrwalony w sztuce oraz w pamięci narodowej na płycie przy Grobie Nieznanego Żołnierza w stolicy. Mam głęboką nadzieję, że nowa pani starosta z pomocą rady powiatu oraz licznych mieszkańców zainteresowanych miejscowości dołoży wszelkich starań, żeby przypomnieć Polsce, mieszkańcom stolicy, gościom i turystom ze świata o pełnej chwały bohaterskiej szarży polskich ułanów na naszej hrubieszowskiej ziemi.                                                                           
Muszę w tym momencie zacytować także wspaniałe słowa dawnego wiersza, które pasują do polskich ułanów, którzy szykując się do bitwy, nigdy nie wiedzieli jakim rezultatem zakończy się walka.

„Nie zginęła. Zmartwychwstała! Mimo srogich burz.                                                        
Wstała wielka i wspaniała w blasku jasnych zórz.                                                   Spadły pęta i kajdany. Pierzchnął zdrady wróg.                                                            
Czas wolności znów nam dany, wrócił nam ją Bóg”                                                                                                                                                                               
Mam zamiar w trakcie malowania obrazu o zimowej ułańskiej szarży przypominać i zachęcić władze powiatu hrubieszowskiego do wspólnych starań, żeby jeszcze w tym roku z okazji 100-rocznicy bitwy oraz 100-lecia Odzyskania Niepodległości 1918-2018 podjąć pierwsze kroki w celu przywrócenia ogólnej pamięci o bohaterskim czynie ułanów 1 pułku. Doprowadzić, żeby w roku przyszłym przy Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie wśród bardzo wielu historycznych sławnych miejsc i pól bitewnych pojawiła się tablica z napisem:

„Dołhobyczów-10 XII 1918”

Aby powszechny szacunek tutejszego społeczeństwa polskiego dla swoich obrońców nadal trwał, a przy okazji do nagłośnienia owych wydarzeń 1918 roku z naszego terenu przy świętym dla wszystkich polskich żołnierzy grobie. Sądzę, że nie zabraknie nam także przyjaciół do pomocy wśród dzisiejszych kawalerzystów i ich rodzin, w tym współczesnych szwoleżerów 1 Pułku. (w osobie np. Piotra Piekarczyka z Niepołomic) których spotkałem
w obozie po rekonstrukcji bitwy pod Komarowem w sierpniu 2018 roku. Wśród dziesiątków koni i żołnierzy polskiej kawalerii czułem się nad wyraz wspaniale.                          
To dlatego 13 X w Kolonii Miętkie przebrałem się w mundur ułański z 1920 roku i mundur Strzelca Konnego 2 pułku, które były własnością Lecha Szopińskiego, któremu składam serdeczne podziękowania. Szczególną, typową dla mnie sympatią obdarzyłem śliczną klacz „Libię”, którą dokarmiałem suchym chlebem, przewiezionym specjalnie na tę okazję oraz kostkami cukru. W ten sposób chciałem u klaczy zaskarbić większą dla mnie przychylność podczas sesji zdjęciowej. Wszystko przebiegło szczęśliwie w mundurze i na koniu poczułem się, jak to dawniej konno bywało. Z wysokości konia świat wygląda całkiem inaczej. Przy okazji chcę podziękować Zosi, mojej żonie za zrobienie wielu tych wspaniałych i ważnych dla mnie zdjęć.                     
Przyjaźń do takiej urody klaczy, podobnej trochę do kasztanki marszałka była dla mnie ciekawym i wzruszającym przeżyciem, a wszystkie zdjęcia zostaną w najbliższym czasie wykorzystane podczas moich kolejnych wystaw, reportaży i pokazów.

 

 

Wspomnień rodzinnych i rozważań historycznych sławnego malarza-batalisty wysłuchała Halina Tomasik.

Reprodukcje i zdjęcia: arch. rodzinne.

 

Galeria:

„Szarża ułanów z 1 pułku pod Dołhobyczowem”-10 XII 1918,ol.-pł.75×130 cm, (2018), nr inw.1238

„Rtm Gustaw Orlicz-Deszer” ol.-pł. 71,5×48 cm, (1994), nr inw.436

„ŚmierćWiktora Komendackiego pod Augustowem”-1914, ol.-pł.72,5×67,cm,(1990) nr inw.358

„Urodziłaś Matko syna”-1916, ol.-pł.77×76,5 cm,(1990), nr inw.352

„Zdobycie czerwonego sztandaru”-1919,ol.-pł. 57×70,5 cm, (1995), nr inw.455

 „Szarża Ułanów II Brygady pod Rokitną”-13 V 1915, ol.-pł.75×130 cm,(1992) nr inw.381

„Śmierć ks.I.Skorupki pod Ossowem”-16 VIII 1920”,ol.-pł.68x57cm,(1993) nr inw.402

„Por.H. Dobrzański pod Komarowem”-31 VIII 1920, ol.-pł.80×68 cm,(1990) nr inw.350

„Bóg, Honor i Ojczyzna”-z walk KOP-u 1939 r., ol-pł.59×73,5 cm, (1999) nr inw.583

„Wrzesień pod Krojantami”-1 IX 1939, ol.-pł.66,5×105 cm,(1997), nr inw.508

                                            


 

Zobacz też:

Stanisław Eugeniusz Bodes – „Chwała Bohaterom” – Dzieje Oręża Polskiego – część 52 „Borodino – 1812”

Stanisław Eugeniusz Bodes – „Chwała Bohaterom” – Dzieje Oręża Polskiego – część 53 „Prostki – 1656”

Stanisław Eugeniusz Bodes – „Chwała Bohaterom” – Dzieje Oręża Polskiego – część 54 „Pułaski pod Savannah – 1779” 

itd. do pierwszego numeru

 

Wydania specjalne – (Galerie):

„Stanisław Eugeniusz Bodes „Dzieje Oręża Polskiego – Wydanie specjalne nr 15 – „Grunwald 1410 – Jazda rycerska”

Stanisław Eugeniusz Bodes – „Chwała Bohaterom” – Wydanie specjalne nr 16 – Bazylika Mniejsza św. Wojciecha w Wąwolnicy. Sanktuarium Matki Boskiej Kębelskiej

Stanisław Eugeniusz Bodes „Chwała Bohaterom” – Wydanie specjalne nr 17 – „Georgenwalde-Strohwede-Peterswalde-1813”

itd. do pierwszego numeru