27 kwietnia 2024

Jan Zderkiewicz: rekreacyjny kolarz – turysta!

Hrubieszów Już od najmłodszych lat sprawdzałem doskonały wynalazek ludzkości, jakim jest koło, tak swoją opowieść zaczyna Jan Zderkiewicz, który dopiero po przejściu na emeryturę, poczuł potrzebę wyżycia się fizycznie. Do tego wykorzystuje rower, który mu pozwala i daje: zdrowie, energię, kondycję, poznawać egzotyczne miejsca i ciekawych ludzi, oraz wypełnia czas… wolny.

***

Jan Zderkiewicz

„Lepiej się zużyć jak zardzewieć”

Już od najmłodszych lat sprawdzałem doskonały wynalazek ludzkości, jakim jest koło. W dzieciństwie (lata pięćdziesiąte XX wieku) razem z rówieśnikami hasałem po ul. 1-go Maja /obecnie Piłsudskiego/ tak zwaną fajerką, później bardziej zaawansowanym pojazdem, jakim było koło zużytego roweru /sama obręcz/. Obręcze często dostawaliśmy od kolarzy z doskonale działającej sekcji kolarskiej w Hrubieszowie. Czołowymi kolarzami startującymi w latach pięćdziesiątych byli: Tadeusz Danilczuk, Jerzy Suchecki, Stanisław Sołowiej, Ryszard Panasiewicz, Kazimierz Opała. To właśnie im czyściliśmy „kolarzówki”, by w nagrodę móc przyjechać się na jednej nodze lub „pod ramą”.

W latach 50-tych dzieci nie miały rowerów „szytych na miarę”. Przystępując do I Komunii Świętej nie dostawaliśmy żadnych prezentów, nie mówiąc już o rowerach. Samo przystąpienie do I Świętej Komunii było największym prezentem.

W życiu dorosłym rower zawsze przydawał się jako środek ułatwiający poruszanie się po Hrubieszowie i okolicy. Tak na poważnie wykorzystaniem roweru dla swojej pasji sportowo – rekreacyjno – turystycznej zająłem się w 2001 roku. Pierwsze samotne wyprawy po naszej Hrubieszowszczyźnie były przedsmakiem dalekich wypraw.

Najtrudniejszym jest podjęcie decyzji, zrobienie pierwszego kroku, sama jej realizacja jest znacznie łatwiejsza niż mogłoby się wydawać na początku. Tak więc w 2003 roku przejechałem „małą pętlę” Hrubieszów – Słowacja – Węgry – Hrubieszów, około 1350 km, w 9 dni. Z tej wyprawy do dzisiaj pamiętam urokliwy Budapeszt, poznany już wcześnie z wycieczki autokarowej w 1968 r. Jednak z pozycji siodełka rowerowego można więcej zobaczyć, lepiej poczuć smak podróży.

Rok 2004 to Igrzyska Olimpijskie w Atenach, wspólnie z młodszym kolegą Tadkiem Klockiem pod patronatem Kuriera Lubelskiego i przedsiębiorstwa „Hermes” reprezentowanym przez wspaniałego pilota Tadzia Romaszkę wyruszyliśmy do Aten, by po 10-ciu dniach i przejechaniu około 2200 km uczestniczyć w tak wielkim wydarzeniu sportowym, jakim są Igrzyska Olimpijskie.

Prawdziwą włóczęgę po świecie rozpocząłem w 2005 roku, zapisując się do międzynarodowego stowarzyszenia rowerowego „Crotos”. W „Crotosie” poznałem wspaniałych ludzi jeżdżących na rowerach po całym świecie. Szef „Crotosu” Litwin, dr fizyki z Wilna Sigitas Kucas przejechał, oczywiście na rowerze, w latach 1998-2000 dookoła kulę ziemską. Również Maryla Zielińska, teatrolog z Warszawy, jest doskonałym współtwórcą, organizatorem wypraw crotosowych. Wspólnie z nielicznymi twardzielami z całego świata dojechali po 177 dniach z Aten do Pekinu, by wziąć udział w uroczystym otwarciu Igrzysk Olimpijskich 2009. To właśnie z uczestnikami tego stowarzyszenia w 2005 r. przejechałem dystans od Hrebennego przez Lwów, Czerniowce, Chocim, Kamieniec Podolski, Kiszyniów, Izmaił, Odessa – ach ta Ukraina!!!!!!!

Również w 2006 roku z crotowcami załapałem się na „małą” rundkę wokół Bałtyku Kopenhaga – Kopenhaga. Moją przygodę rozpocząłem od Fromborga, by jadąc przez Kaliningrad, Kłajpedę, wyspy Sarema, Hiuma, Talin, Sankt – Petersburg, Kotkę, Helsinki, Wyspy Alandzkie, Sztokholm, Kalmar, Malmo, Helsingborg dojechać do Kopenhagi pokonując około 4200 km. Skandynawia jest piękna, zimna, wieje chłodem.

Crotosi podróżują regularnie, co roku na dalekich trasach, tak więc w 2007 roku dołączyłem do grupy jadącej z Brukseli przez Niemcy, Czechy, Polskę, Ukrainę, Rumunię, Bułgarię, Turcję na Cypr. Mój odcinek był skromny: Krościenko, Ukraina, Rumunia, Bułgaria, Turcja- Stambuł. Wiele by można pisać o tej wyprawie, najbardziej zapamiętałem wspinanie się na trasie przez góry fogarskie – 30 km non-stop na wysokość 2200 m, oraz jazdę po „miasteczku” Stambuł, które z przedmieściami ma około 15 milionów ludzi i nikt „normalny” tam rowerem nie jeździ – jest gorąco i tłoczno.

W 2008 roku aktywnie udzielałem się w „matczynym” stowarzyszeniu „Hrubieszów na Rowerach” /HNR/, które wspaniale działa od 2006 roku zrzeszając wielu zapaleńców rowerowych, takich jak: Tadeusz Romaszko, Marek Watras, Andrzej Puzio, Wacław Mucha, Zbigniew Łukasz, Stanisław Łuczkiewicz i inni. Działalność tego stowarzyszenia można prześledzić wchodząc na stronę www.hrubieszownarowerach.pl. Miedzy innymi w sierpniu 2008 r. członkowie HNR udali się na rowerach do Białowieży. Ja również wędrowałem do Białowieży, ale w nieco szybszym tempie, w jednym dniu w czasie 12 godz. przejechałem 320 kilometrową trasę Hrubieszów – Białowieża.

Obecny rok uważam za udany, tak w opcji turystycznej, jak i wyczynowej. Wiosną, przez dwa tygodnie uczestniczyłem na zaproszenie Cyclists For Cultural Exchange z Kalifornii (USA) w wyprawie rowerowej Napa-San Francisco. Kolifornia naprawdę jest piękna, a San Francico jest jednym z niewielu miast, w którym można wszędzie dojechać rowerem. Trochę później, w ciągu 7 dni, przemierzyłem wspólnie z crotowcami /w tym roku pokonali trasę Odessa-półwysep krymski-Odessa/ część półwyspu od Małoreczeńskoje do Kercz, zaliczając między innymi 40 km stepów krymskich przy temperaturze + 40st. Zużywając jedynie 1 litr wody /tyle miałem w „baku paliwa”/, uff !!!!!!!!!!!

Wprawdzie wyczyny kolarskie nie są moją najlepszą stroną /brak doświadczenia/, to w swojej grupie wiekowej /+ 60 lat/ w 4 wyścigach jazdy na czas na trasie Hrubieszów – Zosin /z wiatrem i pod wiatr/ osiągnąłem średnią prędkość 39,2 km/godz. zajmując I miejsce.

W moich wyprawach rowerowych i sukcesach kolarskich dzielnie wspiera mnie moja kochana żona Urszulka, której wiele zawdzięczam – wierna partnerka w udanym małżeństwie.

***

Plany na przyszłość?

Dalej hołdować zasadzie „ruch, chłód i głód”, co się przekłada w moim wydaniu na dalsze treningi rowerowe /są lepsi ode mnie/, nie przegrzewanie organizmu i utrzymywanie wagi ciała. Jak obserwuję, to w Hrubieszowie jest wielu podobnych rowerzystów. Często widzę pomykających po okolicy młodszych i starszych fanów dwóch kółek: pp. Wiesławę i Jana Buczaków, Jana Rybaka, Tadeusza Migasa, Ryszarda i Jana Wiechów, Kazimierza Grzesiuka, Ryszarda Lenarda i wielu innych zwolenników jazdy rowerem.

Co do planów?

Trzeba mieć marzenia i próbować je realizować – to marzenia powodują, że życie jest ciekawsze; jak Pan Bóg da to zimą 2010-2011 wezmę udział w wyprawie rowerowej z grupą crotosów dookoła Nowej Zelandii i samotnie lub z kolegą Polakiem zechcę przejechać około 13 000 km dookoła Australii w czasie trzech miesięcy.

Czy to jest realne?

Myślę, że tak, mam już trochę doświadczenia, a ważniejsza od siły fizycznej jest siła woli – powodzenie większości przedsięwzięć zależy przeważnie od tego, jak bardzo nam na tym zależy.

***

Wysłuchał
– Marek Ambroży Kitliński (mak)

_________________________________________________

zobacz zdjęcia »

_________________________________________________

Hrubieszow LubieHrubie 2009